|
|
SŁOWO WSTĘPNE |
Niniejszy Biuletyn dokumentuje dwa niezwykle ważne z punktu widzenia formacji członków Akcji Katolickiej wydarzenia: dyskusję czołowych polskich filozofów na temat encykliki Fides et Ratio i Wielkopostne Dni Skupienia'2000 Akcji Katolickiej Diecezji Toruńskiej. 19 kwietnia 1999 r. w reprezentacyjnej sali Dworu Artusa w Toruniu odbył się szósty Wieczór Dialogu Społecznego. Po raz pierwszy Wieczór miał formę dyskusji panelowej, w której czołowi polscy filozofowie: Prof. Prof. Marian Grabowski, Jacek Jadacki, Jerzy Perzanowski, O. Prof. Jan Andrzej Kłoczowski OP, O. Prof. Jacek Salij OP, JM Ks. Prof. Andrzej Szostek MIC prezentowali swoje przemyślenia dotyczące encykliki Wiara i rozum. Wieczór był imprezą towarzyszącą Sympozjum organizowanemu przez Instytut Filozofii UMK i WSD na temat tej bardzo ważnej dla współczesnego świata encykliki. Dyskusję poprowadził p. prof. Marian Grabowski, główny organizator Sympozjum. Wystąpienia panelistów zostały spisane z nagrania magnetofonowego przez Tadeusza Soleckiego i autoryzowane (wyjątek stanowi głos p. prof. Jadackiego, który nadesłał treść swego wystąpienia na piśmie). We Wielkim Poście odbyliśmy dni skupienia w trzech rejonach naszej diecezji: brodnickim, grudziądzkim i toruńskim. Był to czas wspólnej modlitwy, okazja do integracji środowisk Akcji Katolickiej naszej diecezji, a także czas refleksji nad ważnymi współczesnymi zagadnieniami społecznymi. Nie chcemy, aby treści tych dni skupienia dotarły tylko do tych, którzy byli na nich obecni. Dzięki naszemu Biuletynowi pragniemy dotrzeć również do tych, którzy z różnych względów nie mogli przybyć na spotkania formacyjne. Podjęliśmy niezwykle ważne i aktualne zagadnienie dla współczesnego chrześcijanina. Przede wszystkim problem wierności chrześcijańskiemu sumieniu w każdej sytuacji, we wszelkich sytuacjach życiowych, w każdym miejscu i czasie. Chrześcijanin, a zwłaszcza członek Akcji Katolickiej ma być człowiekiem sumienia, to znaczy ma być wierny jego głosowi we wszelkich, zmiennych okolicznościach miejsca i czasu. Dla sprostania temu zadaniu trzeba w sposób świadomy to sumienie kształtować, a także być świadomym zagrożeń w jego formacji. Z tymi zagadnieniami współbrzmi problem współczesnej demokracji liberalnej skupiającej się jedynie na procedurach, a zapominającej o istotnej roli wartości moralnych w życiu społeczeństwa. Właśnie w tym systemie sprawowania władzy, który oprócz demokratycznych struktur i procedur potrzebuje także demokratycznych cnót i wartości, istotna rolę odgrywaj, chrześcijanie, którzy są świadkami wartości absolutnych i nieprzemijających. Istnieje więc potrzeba gorliwej działalności apostolskiej. Misja głoszenia Ewangelii, przenikania wszystkich wymiarów życia człowieka i narodów stano-wi istotę posłania Kościoła. Ewangelizować oznacza przede wszystkim dawać świadectwo, w sposób prosty i bezpośredni, temu Bogu, który objawił się po-przez Chrystusa w Duchu Świętym. Ewangelizacja nie jest jednak dziełem tylko ludzkim. Bóg uprzedza wszystkie ludzkie przedsięwzięcia, poruszając przez swego Ducha serca ludzi podejmujących się głoszenia Ewangelii i uznających ten obowiązek za swój. Zachęcamy do wnikliwej lektury Biuletynu, do zapoznania się lub ponow-nego przemyślenia refleksji nad encyklika Fides et ratio, a także tematów za-proponowanych w czasie dni skupienia. Ufamy, że materiały te będą także pomocy do stałej formacji członków Stowarzyszenia w ciągu roku.
Tadeusz Solecki
Redaktor |
Ks. dr Wiesław Łużyński Diecezjalny Asystent Kościelny |
DYSKUSJA
PANELOWA na temat encykliki FIDES ET RATIO |
- Witam Państwa na dyskusji panelowej nad encykliką Ojca Świętego "Wiara i rozum". Mam świadomość, że słowo "dyskusja" nie jest tu najwłaściwsze. Jak może Państwo wiecie, dysputy w czasach średniowiecza trwały minimum dzień, dwa; my tutaj mamy zaledwie 2 godziny i sporo nas jest. W związku z tym myślę, że najrozsądniejszy będzie następujący scenariusz tego panelu: każdy z szanownych panelistów będzie mówił ok. 10 min., potem reakcje z sali, zgodnie z przyjętym w "Wieczorach" zwyczajem zapytań i komentarzy na karteczkach. Jeśli karteczka taka będzie adresowana do konkretnego panelisty, On udzieli odpowiedzi lub komentarza; w przeciwnym wypadku odpowie ten, który będzie się do tego poczuwał. Jeśli chodzi o kolejność wystąpień - proponuję od lewej ku prawej stronie sceny. Czyli rozpocznie O. Jacek Salij.
O. Jacek Salij OPPragnę przede wszystkim zwrócić uwagę, że encyklika jest napisana w duchu charakterystycznego dla wiary chrześcijańskiej podejścia do poznania, to znaczy, że jest ono czymś jednym. Dotyczy to poznania za pomocą rozumu jak też dzięki wierze. Na ogół nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jest to postawa charakterystyczna w gruncie rzeczy dopiero dla wiary chrześcijańskiej. Kiedy się czyta np. Adversus Hereses Św. Ireneusza (jest to potężne dzieło przedstawiające ogromną panoramę ówczesnych ruchów religijnych, ruchów mających miejsce gdzieś w trzecim, czwartym pokoleniu chrześcijan), to widać bardzo wyraźnie, że najrozmaitsze ruchy gnostyckie nie miały żadnego zainteresowania, żeby się uwiarygodniać. Po prostu gnostycy głosili to, co głosili: ty człowiecze masz wierzyć, bo my mamy wewnętrzne słyszenie: jest tak i już.
Ten rodzaj podejścia do poglądów religijnych odnawia się dzisiaj w związku z ruchem New Age, gdzie dochodzą do nas najrozmaitsze tezy coś tam głoszące, bez poczucia jakiegokolwiek zobowiązania, aby je uwiarygodniać. Podejście wiary chrześcijańskiej jest dokładnie inne i to od samego początku. Jest to podejście, któremu Ojciec Święty poświęcił najwięcej miejsca w drugim i trzecim rozdziale encykliki "Wiara i rozum". Omawia On tam tematykę "rozumiem, aby wierzyć" (intellego ut credam) z jednej, i "wierzę, aby rozumieć" (credo ut intellegam) z drugiej strony. Co to znaczy? To znaczy, że coś niedobrego działoby się z naszą wiarą, gdyby nie miała jakiegoś uwiarygodnienia w uzasadnieniach, argumentach rozumu naturalnego. Z drugiej strony można podejrzewać naszą wiarę o coś niedobrego, jeśli nie prowadzi ona do głębszego zrozumienia. Spróbuję to przełożyć na język bardziej konkretny.
Jako człowiek wierzący mam wewnętrzną potrzebę szukania argumentów rozumu naturalnego, że Bóg istnieje, potrzebę, której wcale nie unieważnia fakt, że ja po prostu modlę się, zaznaję łaski Bożej. Chodzi m.in. o podkreślenie, że ten Bóg, którego ja poznaję w wierze jest zarazem Bogiem dostępnym dla mojego poznania naturalnego. Ale też odwrotnie: jeśli wierzę, dokonuje się w ten sposób jakieś pogłębienie mojego rozumienia życia, świata - także w wymiarach świeckich - co tak pięknie zauważył Św. Augustyn (jest On prawdopodobnie odkrywcą tych formuł credo ut intellegam, intellego ut credam), komentując zawartą w Ewangelii Św. Jana wypowiedź Pana Jezusa skierowaną do ludzi, którzy już w Niego uwierzyli - zatem już poznali prawdę: "Jeżeli będziecie słuchać mojej nauki, poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli" (J 8,32). Już uwierzyli, a zarazem czeka ich poznawanie prawdy - bo wiara jest dopiero bramą prowadzącą do poznawania prawdy coraz głębszej.
W tym miejscu pragnę złożyć moje poniekąd osobiste świadectwo. Jestem księdzem od 33 lat, Ewangelię komentuję nieustannie przez całe moje życie i jest to dla mnie coś nie tylko fascynującego, ale zarazem i zaskakującego, że jawi mi się ona jako wciąż nowa i zarazem niezgłębiona! Ja nie mam wątpliwości, że choćbym nie wiem ile jeszcze przeżył fascynacji nad stronami Pisma - to Świętej Ewangelii do końca nie zgłębię. I co jest bardzo ciekawe - często zupełnie nowych spojrzeń na Ewangelię potrafię się nauczyć od ludzi, których byłem, jestem, lub powinien być nauczycielem! Czasem z kazania jakiegoś młodego księdza, czasem od kogoś, kto się w ogóle teologią nie zajmował otrzymuję ten [odkrywczy] rodzaj spojrzenia na Ewangelię, widzę, że to jest prawda, a zarazem dziwię się sobie, że będąc już tak starym jeszcze tego nie zauważyłem.
Ten wymiar encykliki osobiście bardzo podkreślam. Powtórzę jeszcze raz: chodzi o głębokie przeświadczenie Ojca Świętego, który pod tym względem nie jest oryginalny; jest tylko przedstawicielem, że tak powiem, banalnego wśród chrześcijan podejścia, że rozum naturalny jest w jakieś cudownej harmonii z wiarą: w gruncie rzeczy "wiara i rozum są skrzydłami, które prowadzą nasz umysł do kontemplacji Prawdy".
Encyklika "Fides et Ratio", jak [sam] tytuł wskazuje, poświęcona jest problematyce rozumu i wiary, wobec tego musi zajmować się także problematyką stosunku filozofii do teologii i odwrotnie. Ale gdy się czyta tę encyklikę dokładnie, trudno oprzeć się przekonaniu, że tym, o co naprawdę Ojcu Świętemu chodzi, co naprawdę leży Mu na sercu jest przede wszystkim filozofia. Myślę, że obecni tutaj moi Przyjaciele teologowie z tym się zgodzą. W każdym razie jedna z głównych tez owej encykliki jest taka, że nie da się uprawiać teologii bez filozofii. Czy jednak da się uprawiać filozofię bez teologii? Tak. Ale wtedy grozi jej coś niedobrego: pewna szczególna jednostronność, szczególne skrzywienie: albo zamknięcie się w jakimś skrajnym racjonalizmie albo odwrotnie: pójście drogą irracjonalizmu, gdzie wszystko jest dozwolone.
Czytając encyklikę wydało mi się, że można z jej tekstu wydobyć trzy cechy filozofii, które Ojciec Święty bardzo mocno podkreśla. Pierwsza - to wielkość filozofii, druga - jej głębia, trzecia - jej otwartość. Kilka słów o każdej z tych cech.
Wielkość.
Filozofia jest wielka przez to, że jest podporządkowana Prawdzie. Z istoty swej musi być jej podporządkowana, bo inaczej nie byłaby filozofią. Sam źródłosłów mówi, że filozofia jest miłośniczką mądrości - a mądrość jest tym, co bez odniesienia do prawdy nie może być sobą. Nie ma mądrości, jeżeli nie jest ona zakotwiczona w Prawdzie, albo jeżeli do tej Prawdy wszelkimi siłami nie dąży. Wielkość filozofii polega ponadto na tym, że stara się ona ogarnąć możliwie najszersze obszary wiedzy. To nie jest prosta sprawa i nie chodzi tu o to, by filozofia w jakiś sposób zastępowała nauki szczegółowe. Rzecz w tym, aby filozofia była zdolna wziąć pod uwagę te wszystkie osiągnięcia, które nauki szczegółowe mogą jej dostarczyć i próbowała tworzyć za każdym razem - być może dla każdego pokolenia nowe - jakieś syntezy uzdatniające nas do prawdziwszego, głębszego widzenia świata.
Równocześnie filozofia musi sobie zdawać sprawę z tego, że nie jest czymś absolutnym. Racjonalność filozofii polega także na tym, że w sposób racjonalny potrafi ona określić swoje ograniczenia. Autentyczna racjonalność i autentyczny racjonalizm znają granicę swoich kompetencji. Nagle okazuje się, że przychodzi moment, w którym filozof mówi: ja dalej nie wiem - ale chętnie bym się dowiedział. I, być może, jest coś takiego, co pozwoli mi rozjaśnić te mroki, które w tej chwili przede mną stoją i co będę mógł zaakceptować bez popadania w sprzeczność z tym, co już uznałem za prawdziwe, za uzasadnione, za trafne.
Na tym m. in. właśnie polega sens filozofowania: żeby w pokorze poszukiwać prawdy. Właśnie w pokorze. Bez jakiegoś zadufania w to, że rozum może wszystko.
Stąd jeszcze jeden moment, bardzo wyraźnie w encyklice podkreślony; [moment] do którego przywiązywałbym bardzo dużą wagę. Jakkolwiek to systematyczne ujmowanie całej wiedzy, więcej - tworzenie systemów (także systemów filozoficznych) jest czymś bardzo ważnym, to jednak najważniejsze jest - jak pisze Papież - filozoficzne myślenie, które musi być - jak już przed chwilą wspomniałem - autentycznie podporządkowane poszukiwaniu prawdy, musi być w stosunku do niej pokorne i do końca uczciwe.
Myśmy wczoraj zakończyli inną, także bardzo ważną sesję, poświęconą filozofii Romana Ingardena, jednego z największych polskich filozofów (wedle wielu historyków filozofii największego). Otóż niewątpliwie w Jego programie filozoficznym owa intelektualna uczciwość wysuwała się na plan pierwszy. I tylko dzięki niej możliwe jest także filozoficzne myślenie, które może doprowadzić do właściwych owoców.
Głębia.
Głębia filozofii polega na tym, że stawia ona pytania ostateczne. Pytania dotyczące samej istoty bytu, źródeł bytu, podstaw bytu, sensu naszego istnienia. Istnienie jest tym problemem, który filozofa musi niepokoić niezależnie od tego, do jakiej szkoły należy. Owo istnienie może być na różne sposoby rozumiane i interpretowane. Niemniej jednak sam problem istnienia - czy to u filozofa analitycznego, fenomenologa, czy filozofa związanego z tomizmem - musi zostać w pewnym momencie postawiony - i co więcej - powiedziałbym, że im bardziej będzie on dlań niepokojący, tym bardziej będzie on filozofem, bo tym bardziej będzie metafizykiem - nawet jeśli metafizyka mu się skądinąd nie podoba.
Metafizyka - a więc ta dziedzina filozofii, która dotyczy samego bytu, samych jego podstaw, samej jego istoty i sensu, w tym także - i to jest niezwykle ważne - samego człowieka - jest niewątpliwie sercem, jądrem filozofii. Może to Państwa zadziwi, ale chcę przytoczyć zdanie Hegla. który we wstępie do swej "Nauki logiki" napisał, że filozofia bez metafizyki jest jak świątynia bez Najświętszego Sakramentu. Ja nie jestem całkiem pewny, jakiego wyznania chrześcijańskiego był Hegel (na pewno był chrześcijaninem), ale z pewnością wiedział, co to jest Najświętszy Sakrament[1].
W każdym razie rola metafizyki w filozofii jest absolutnie pierwszorzędna i niczym niezastępowalna dla teologii. Dlatego Ojciec Święty przywiązuje tak ogromną wagę do tego, aby teologowie studiowali metafizykę - bo bez tego nie będą w stanie pogłębić także tego, co przejmują z Objawienia bezpośrednio z Pisma Św.
Otwartość.
Otwartość filozofii polega m.in. na tym, że nie jest jej celem budowanie zamkniętych systemów. Tak długo ma trwać praca myśli, tak długo ma trwać dążenie do rozwiązywania problemów, które przed filozofią stoją, aż wyczerpią się nasze siły (z pewnością prędzej się one wyczerpią aniżeli problematyka filozoficzna). Filozofia musi być otwarta zarówno na nauki szczegółowe jak i na doświadczenie potoczne; także na to wszystko, co można czerpać z innych kultur - to jest bardzo wyraźnie w encyklice powiedziane. Wreszcie musi być ona otwarta także na prawdę objawioną. Na to, co może jej dać teologia - a jeżeli nie teologia, to coś od niej bardziej pierwotnego: doświadczenie religijne. A ono jest nie tylko jakimś stanem natchnienia, mniej lub bardziej autentycznego przeżycia, ale jest przede wszystkim tym, co jest zawarte w religijnych tekstach, w Piśmie Św. Fałszywa jest myśl, że filozofia jako dziedzina całkowicie racjonalnej myśli ma iść tylko i wyłącznie drogą rozumu. Ten czysty rozum nie jest taki głupi - wie, że trzeba szukać prawdy tak, jak pszczoła szuka miodu: wszędzie gdzie się da - z szeroko rozumianym doświadczeniem religijnym włącznie.
Proszę Państwa, takim przykładem spełnienia postulatów: wielkości, głębi i otwartości filozofii może być filozofia św. Tomasza. Mówiłem o tym przed południem (na sesji naukowej - przyp. red.), więc nie chcę do tego już wracać, natomiast pozwolą Państwo, że powiem coś bardzo od siebie. Otóż miałem szczęście uczestniczyć w spotkaniu z Ojcem Świętym, które odbyło się równo dwa lata temu (dokładnie 8 czerwca 1997 r.) w kolegiacie św. Anny w Krakowie. Podobne zdarzenie czeka Państwa niebawem w Toruniu - bo tam także doszło do spotkania z naukowcami, rektorami i profesorami wyższych szkół polskich. Swoje do nas przemówienie Ojciec Święty rozpoczął od przypomnienia inskrypcji, która się znajduje nad Bramą Długosza przy ul. Sukienniczej w Krakowie. Brzmi ona: nil est in homine bona mente melios - nie ma nic lepszego w człowieku ponad dobry umysł. Co to jest dobry umysł? Dobry umysł to ten umysł, który poszukuje prawdy i tej prawdzie jest posłuszny. Dalej Papież mówił, że naszym zadaniem, zadaniem ludzi nauki, wychowawców młodzieży jest to, co nazwał posługą myślenia.
Wydaje mi się, że kontynuacją tego apelu może być także to, co znajdujemy w obecnej encyklice. Tutaj Papież mówi przede wszystkim o konieczności uprawiania filozoficznego myślenia, które jest ważniejsze od budowania filozoficznych systemów. Ono, oparte na mens bona, musi być tu pierwsze. Nie może zabraknąć mu ani odwagi w spełnianiu właściwych mu powinności ani otwartości w dostrzeganiu prawdy, która je przekracza.
Przytoczę raz jeszcze słowa Ojca Świętego: "niech zatem nie wyda się niestosowne moje głośne i zdecydowane wezwanie, aby wiara i filozofia odbudowały ową głęboką jedność, która uzdalnia je do działania zgodnie z ich naturą i respektuje wzajemną autonomię. Odpowiedzią na odwagę (parresia) wiary musi być odwaga rozumu".
A więc mens bona - ortos logos - czyli recta ratia - właściwa myśl, właściwy sąd, posługa myślenia. Myślenie filozoficzne, odwaga rozumu tworzą pełen treści łańcuch postulatów, które każdy z nas ma prawo uznać za swe własne, podstawowe wyzwanie. Jego spełnienie oznaczać będzie radość z prawdy: gaudium de veritate, która, wedle św. Augustyna, jest jedynym źródłem naszego szczęścia.
JM. Ks. prof Andrzej Szostek MIC
Najpierw chciałbym wyrazić swój niepokój i nadzieję. Niepokój polega na tym, że mam nadzieję, że po wysłuchaniu naszych słów, Państwo nie uznają, że już nie muszą czytać encykliki. Żaden komentarz, żadne nasze głębokie, wnikliwe i genialne, czy też płytkie i beznadziejne uwagi nie zastąpią lektury tego tekstu. Myślę, że jest to rzecz, co do której się zgadzamy.
Proszę też nam wierzyć, że nie konsultowaliśmy się ze sobą, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór i jeśli Państwo znajdują podobne akcenty, to znaczy, że jednak coś w tym jest takiego, co przynajmniej pewne grono ludzi w podobny sposób inspiruje. Pocieszamy się, powtarzając niekiedy te same akcenty: duo facium idem - non est idem - gdy dwóch czyni to samo, to już nie jest to samo.
Ponieważ przedtem (podczas sesji naukowej - przyp. red.) mając trzy kwadranse czasu, przeanalizowałem pięć punktów encykliki, to teraz - mając dziesięć minut - zatrzymam się na fragmentach dwóch punktów.
Część tekstu chciałbym jednak przeczytać, idąc za myślą moich znakomitych poprzedników, których fascynuje pewna szczególna jedność, o której mówił O. Prof. Salij - jedność człowieka, który tym się niejako definiuje, że szuka Prawdy (mało było terminów tak często powtarzanych przez Prof. Stróżewskiego jak ten właśnie: prawda).
Teksty, do których chcę sięgnąć mieszczą się na początku trzeciego rozdziału Intellego ut credam - rozumiem, by wierzyć. Jest to mowa o naszym myśleniu otwartym na wymiar wiary. Jest tu najpierw podkreślona rzecz centralna dla całej encykliki, na której nie chcę się za długo zatrzymywać: o jedności wiary i rozumu. Lecz jednak na chwilę zatrzymać się trzeba. Proszę Państwa, należy pamiętać, że tego tekstu nie napisał profesor filozofii czy teologii, tylko papież. To nie jest traktat filozoficzny tylko encyklika, apostolski list, który zawsze ma pewien wymiar praktyczny w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Należy pamiętać, że jest on odpowiedzią na pewnego rodzaju wyzwanie albo niepokój. Jakiż to niepokój? Podejrzewam, że on nie dotyczy tylko ludzi spoza Kościoła (ktoś powiedział, że w tej encyklice Papież chce przekonać ludzi spoza Kościoła, iż chrześcijaństwo docenia jednak głęboko rozum i jego prawo). Myślę, że chce On przekonać także nas, katolików, którzy bardzo często wiary nie kojarzymy z rozumem. Którzy mamy poczucie, że to są właściwie dwie różne dziedziny życia i aktywności; tu myślę, a tam wierzę. Tu sobie kombinuję, a tam idę do kościoła, modlę się...
Co jest niepokojącym znakiem tego rozłamania wewnętrznego? Ano, nasze upodobanie w różnego rodzaju sensacyjkach religijnych. W czym upatrujemy szczególnych znaków tego, że jesteśmy wierzący? W tym, że człowiek jakieś "proroctwa" znajdzie - że się ma spełnić coś za rok czy dwa lata... nie sięgnie do Pisma Świętego, do tamtych proroctw, do Apokalipsy. Sięga do takich różnych domorosłych sensacji. Podchodzi bezkrytycznie do przeróżnych objawień, w stosunku do których Kościół jest niezwykle powściągliwy, żeby je potwierdzić.
Mam wrażenie, że ten akcent o jedności rozumu i wiary należy odebrać przede wszystkim do siebie, a nie tylko do tych, którzy spoza Kościoła oskarżają nas o uprawianie jakiegoś irracjonalizmu.
Ale ta jedność sięga głębiej. Czytamy w 25 punkcie fragment następujący: "Poszukiwania nie mniej ważne niż w sferze teoretycznej prowadzone są także w sferze praktycznej; mam na myśli poszukiwanie prawdy odnoszącej się do dobra, które należy spełnić."
Warto wiedzieć, że dla filozofa sfera praktyczna to nie jest sfera czysto techniczna. Rozum praktyczny dla Arystotelesa, Tomasza i jeszcze dla Kanta to był ten rozum, który mówił mi, jak żyć, aby żyć godnie, dobrze. I teraz my znowu jesteśmy skłonni dzielić w nas te sfery. Prawda - to dziedzina poznania. Dobro - to dziedzina działania. Piękno - to dziedzina naszego zachwytu. Do jakiegoś etapu to jest nawet dość wygodny podział: tu myślę tu działam, tam się zachwycam... różne centralne pojęcia rządzą tymi aktywnościami naszego rozumu.
A jednak Papież uparcie chce rozpocząć od prawdy. Jedną z poprzednich encyklik rozpoczął od słów Veritatis splendor - blask prawdy - i jest to encyklika poświęcona właśnie teologii moralnej i całemu działaniu człowieka. Tu, w tym tekście Papież znowu do tego powraca, mówiąc o tym, że chodzi o prawdę odnoszącą się do dobra, które należy spełnić. Podejmując bowiem działanie etyczne i postępując zgodnie ze swoją wolną i prawidłowo ukształtowaną wolą, człowiek wchodzi na drogę wiodącą do szczęścia i dąży do doskonałości.
I dalej - już całego tekstu nie ma czasu czytać - papież podkreśla, że ta prawda jest trudna. Że człowiek ma pokusę, aby jej nie wybrać. Aby pójść za czymś, co jest łatwiejsze. Komu z nas są obce wyrzuty sumienia, niepokoje, chęć ułatwiania sobie życia - np. przyjmowanie do swojej wiadomości tylko tych informacji, które są wygodne, które nie będą przeszkadzały dobrze spać. Jak dostałem się na studia przez łapówki, to będę trąbił wokół, że wszyscy dostają się przez łapówki. I wolę tak myśleć, bo mnie to uspokaja. Ale to jest właśnie niebezpieczne oszukiwanie myślenia!.
Marian Brandys pisał w jednym ze swoich dzienników (bodaj w książeczce "Rynek"), że spotkał panie, Niemki, które przyszły do Oświęcimia (była to końcówka lat 50-tych). Patrzyły na siebie przerażone i jedna mówi: nie wiedziałam. Brandys pyta: nie wiedziałam, czy nie chciałam wiedzieć? Jak to może być, że człowiek dorosły żyje kilkanaście lat, czyta prasę, słyszy wszystko i nie wie o czymś, co się przez te całe lata strasznego na tym świecie dzieje? Nie wiedziałam, czy nie chciałam wiedzieć?
Jest taki zapis w liście do Rzymian, gdzie św. Paweł mówi zastanawiające słowa, krytykując pogan, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta. Przez nieprawość, niewłaściwy wybór postępowania ja nie tylko grzeszę. Ja ranię swoje myślenie. Przed chwilką prof. Stróżewski wspomniał o recta ratio. Warto wiedzieć, że rectus to ten, który jest prowadzony (tak jak rektor, to ten, który prowadzi). Otóż recta ratio oznacza rozum, który ma się prowadzić właśnie prawdą. Który nią właśnie będzie się kierował.
Jest w tej encyklice - choć ona nie dotyczy sfery moralnej - wielkie wyzwanie, aby na prawdzie osadzić całe nasze życie. Życie człowieka jako istoty rozumnej - to znaczy zdolnej poznać prawdę, szukającej prawdy i kierującej się nią. A czy jak przed chwilą słuchaliśmy rzeczywiście znakomitego koncertu (przed dyskusją wystąpiła z mini-recitalem młoda, utalentowana skrzypaczka toruńska Ania Staśkiewicz - przyp. red.) - czyż nie mieliśmy poczucia, że mamy do czynienia z prawdziwym pięknem?
Niedawno Pan Prof. Stróżewski w cyklu "Rozmowy na koniec wieku", pokazywał i dowodził w krótkich słowach, jak bardzo te pojęcia nie są równoważne. Ja mogę sensowniej powiedzieć "prawdziwe dobro" niż "dobra prawda". To nie jest wyłącznie gra słów.
Dalej w tekście encykliki jest jeszcze jedna rzecz ciekawa. Prawda jawi się człowiekowi najpierw pod postacią pytania. Nie odpowiedzi - pytania. To jest niezwykle ważna rzecz. My się boimy pytać. Dlaczego? Bo boimy się, że będziemy niewierzący - po co sobie napytać kłopotów. Albo - druga skrajność - pytamy po to, aby szukać pytań, nie odpowiedzi. To jest też nieuczciwe. To jest bicie brudnej piany. Naprawdę uczciwie pytającym jest ten, którego boli, ze nie wie. Otóż to: szukanie prawdy boli. [Boli] to, że człowiek wie, iż jest jakaś ważna rzecz, której nie rozumie, której nie zna.
A więc jedna skrajność - zabawa pytaniami, zabawa filozofią. To jest nieuczciwe, to nie jest recta ratio, kiedy człowiek nie pyta po to, żeby znać odpowiedź, tylko żeby sobie jeszcze zamieszać i popytać. Tak może sobie robić reżyser jakiegoś spotkania w telewizji, który chce, czymś ładnie zająć czas. Nam tego robić nie wolno.
I druga skrajność: człowiek boi się pytań, ponieważ boi się, że wtedy zacznie wątpić, mieć trudności... otóż, tak nas Pan Jezus prowadzi! Zwróćmy uwagę, co on czyni z uczniami. Najpierw ich uczy, że jest kimś więcej niż człowiekiem. Pamiętamy scenę pod Cezareą Filipową, kiedy Szymon wyznał: "Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego". Musimy sobie uświadomić, co te słowa znaczą w ustach pobożnego Izraelity, który nie śmiał nawet wypowiedzieć imienia Boga, który miał poczucie tak olbrzymiego dystansu pomiędzy transcendentnym Bogiem a tym światem, że nie wolno mu było robić żadnego wizerunku Boga! Określenie Jezusa, że jest Synem Boga żywego było więc czymś niesłychanym. Ten próg musieli apostołowie przekroczyć, musieli to pojąć. A kiedy już zaczęli się do tej prawdy przyzwyczajać, kiedy Pan Jezus pochwalił Szymona, uznając, że tej wiedzy nie mógł uzyskać z siebie, tylko z wysoka - przychodzi śmierć. Jak może Syn Boży umrzeć? Jak może się to zdarzyć, że ten, Który uzdrawiał, wskrzeszał jest tak bezradny? Że zginie śmiercią haniebną i bolesną? I nic nie zrobił, umarł - byli tego świadkami. Lecz to jeszcze nie koniec tej lekcji. Oto nie Piłatowi, nie Annaszowi, Kajfaszowi, nie Herodowi, ale tym właśnie biednym, kompletnie skołowaciałym uczniom ukazuje się Pan Jezus - ale i to nie jest końcem tej lekcji. Uczniowie idący do Emaus wciąż są uczniami - najważniejszej lekcji ciągle nie pojęli.
Otóż to jest chrześcijaństwo. To jest bycie wiernym Chrystusowi, to nieustanna próba zrozumienia intellego ut credam a także credo ut intellegam. My jesteśmy dziećmi, mówimy do Boga "Ojcze nasz". A dziecko to jest taki stwór, który chce być dorosły i który ciągle jeszcze dorosłym nie jest, wielu rzeczy nie wie. Jesteśmy ciągle dziećmi, o czym też O. prof. Salij mówił.
Wreszcie ostatnia sprawa. W tym samym fragmencie trzeciego rozdziału znajdujemy podkreślenie wartości rodziny i społeczności. "Człowiek nie jest stworzony, by żyć samotnie" (pkt 31) i dalej: "wierząc, człowiek zawierza wiedzy zdobytej przez innych" (pkt 32). My nie poznajemy sami. To nie jest tylko sprawa pomiędzy mną a prawdą, którą chcę poznać. Ja już w sobie noszę całą masę uświadomionych wiadomości, wrażliwości, mentalności, które nabyłem od innych - to jest owoc mojej kultury.
Papież nie waha się użyć terminu "wiara" tak dla nas chrześcijan ważnego i świętego do czysto ludzkich dziedzin. Jakby chciał powiedzieć, że tą drogą też można nauczyć się, co to jest wiara - kiedy ja nie jestem w stanie wszystkiego poznać i muszę innym także zawierzyć. I ona wcale nie kłóci się z moją rozumnością na co dzień. To też pokazuje cały wielki, wspólnotowy wymiar naszego poszukiwania prawdy - oto jeszcze jedna jedność. My nie tylko jesteśmy jednością w tym sensie, że jest to jedność rozumu naturalnego i nadprzyrodzonego. Że jest to jedność rozumu teoretycznego i praktycznego, który uczy mnie jak mam postępować - to także jedność mnie i nas - ciągle będących dziećmi, modlących się do jednego Boga słowami "Ojcze nasz" i wspólnie sobie pomagających poznać prawdę. To także jest jedna z rzeczy, która jest w tej niesłychanie bogatej encyklice zawarta.
Bardzo ładnie Ksiądz Rektor skończył swoje wystąpienie, bowiem na początku trochę się zaniepokoiłem: bowiem jak na rektora KULu to co słyszałem brzmiało za mało pobożnie . Oczywiście, to żart, bardzo trafne były te uwagi [o jedności].
Profesor. Stróżewski przypomniał naukowców z Ojcem Świętym w kolegiacie Św. Anny w Krakowie, a ja przypomnę krakowskie Błonia - uroczystość kanonizacji królowej Jadwigi, odnowicielki Wydziału Teologicznego. Papież powiedział wówczas zdanie, które osobiście uznałbym za jedno z najważniejszych z jego ówczesnych przemówień którego jednak w Polsce mało kto usłyszał; słowa te były takie "każda wielka epoka historii zaczyna się od uniwersytetu".
Takie zdanie wtedy padło. I rzeczywiście: epoka jagiellońska zaczęła się od tego, że królowa Jadwiga zadbała o uniwersytet. My zaczynamy od kłócenia się o blokady i rozmaite inne rzeczy, tymczasem Papież pokazuje nam horyzont tego co najważniejsze. Mamy, proszę Państwa, obecnie straszną wojnę na Bałkanach, mamy na świecie głód, mamy tysiące innych zmartwień. Papież o tym pamięta i mówi, ale w pewnym momencie wydaje dokument o najwyższej wadze traktujący ... o filozofii.
Przepraszam, ktoś może powiedzieć, że to jest pięknoduchostwo? Zajmować się tak nieżyciowymi problemami jak metafizyka? Przecież tu trzeba się zająć konkretami a nie jakaś tam filozofią! Tymczasem On tym wszystkim skłóconym, uwikłanym Polakom mówi: wielka epoka zaczyna się od uniwersytetu.
I dlatego teraz Papież pisze o filozofii i o wierze? Myślę, że jest w tym pewien zamysł, ale i pewne dopełnienie diagnostyczne. Ojciec święty stwierdził, że tu jest jakaś wielka choroba. Jest jak dobry lekarz, który choć pyta "co panią boli" ale na co innego daje lekarstwo, wie bowiem, gdzie jest przyczyna choroby. Ta encyklika ma również taki poniekąd lekarski sens. W czym go upatrywałbym? W wezwaniu, aby odkryć wielkie i fundamentalne znaczenie kultury dla wiary. Jeden z filozofów religii, Henry Dumery napisał: wiara nie jest krzykiem. Wiara nie jest spazmem emocji religijnych. Skończmy z tym ględzeniem o uczuciach religijnych. To jest romantyczny sposób wyrażenia, który przejęliśmy od Feuerbacha przez Marksa. Nawet ci, którzy protestują przeciwko obrażaniu uczuć religijnych - w gruncie rzeczy mówią jakąś bzdurę. Ja osobiście - wyznaję to publicznie - od bardzo dawna nie mam żadnych uczuć religijnych. Jak jeszcze byłem młody i chodziłem na majowe, to miałem uczucia religijne. A teraz mam przekonania religijne. Chcę o tym mówić głośno, bo widzę, że naszym głównym teologiem wciąż jest nasz poeta i wieszcz Adam Mickiewicz: "czucie i wiara więcej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko". My wszyscy jesteśmy na tym wychowani. A przecież Papież zwrócił uwagę na to, że ucieczka od wiary, która jest przeżywana jako pewna rzeczywistość całościowo ludzka prowadzi absolutnie do kryzysu wiary, do ateizmu.
Uważam, że w encyklice jest znakomity punkt wyjścia do refleksji na dwa tematy. Jest w niej wspaniała teologia rozumu i jest rewelacyjna filozofia wiary.
Co to znaczy teologia rozumu? To znaczy, że Papież umieszcza refleksję nad rozumem nie tylko w kontekście teoriopoznawczym, ale również w antropologicznym. Człowiek jest obdarzony przez Boga zdolnością do myślenia. Św. Tomasz mówił, że ulubionym tworem Bożym jest rozum. Złą jest teologia, która zaczyna od tego, by poniżać rozum. Byli tacy teologowie, którzy wobec krytyki, jaką w stosunku do religii stosowała filozofia, czy naukowcy, teologowie, którzy uciekali w irracjonalizm. Twierdzili: to nas nie dotyczy, mamy czyste ręce, bo my w ogóle nie myślimy, my tylko czujemy. Zajmowałem się kiedyś Feuerbachem i wiem, że to chrześcijaństwo, które on odrzucał było chrześcijaństwem pietystycznym, wyzbytym jakiejkolwiek refleksji teologicznej, dla którego wszelkie posługiwanie się rozumem było czystym pogaństwem. Papież bierze w obronę rozum; można powiedzieć - wierzy w rozum. To jest zresztą wielkość Kościoła, że jest tak cudownie anachroniczny - bo gdy kończy się moda na rozum a zaczyna epoka irracjonalizmu, wtedy Papież - głowa Kościoła, instytucji bądź co bądź "zacofanej" - bierze w obronę racjonalizm i zwyczajne myślenie..
Również ze strony filozofii były próby zepchnięcia religii na poziomy czysto irracjonalne. Znakomitym tego przykładem jest teoria dwóch prawd Awerroesa i jego uczniów. Twierdzili oni, że jest tylko jedna prawda prawdziwa - czyli filozoficzna i druga jest prawda dla maluczkich, tych co to sobie czytają Koran albo Biblię i dosłownie je interpretują. Był on bardzo tolerancyjny wobec tej prostej wiary, natomiast najsrożej oceniał teologów, bowiem to j są ci, którzy nie wierzą tylko udają że wierzą i ubierają swoją wiarę to w filozoficzne szatki.
Dla Papieża bardzo wyraźnym wzorcem - choć nie dogmatem w sensie filozoficznym - jest stanowisko Tomasza Akwinaty i głoszona przez niego relacja pomiędzy wiarą a rozumem, który jest zdolny do wysiłku twórczego i poznawczego spotkania z prawdami wiary. Lecz nie wiem, czy wszyscy zwróciliśmy uwagę na pewną nowość. Otóż na ogół się mówiło, że zdziwienie czy coś w tym rodzaju rodzi filozofię, tymczasem Papież daje poszukiwaniu sensu wręcz antropologiczny akcent.
Drugim elementem obecnym w encyklice jest filozofia wiara. Papież rysuje etapy rozwoju wiary. Nikt z nas nie żyje samotnie, a jeżeli tak jest to zaufanie oraz wiara jako skutek tego zaufania są konieczne w relacjach międzyludzkich. W gruncie rzeczy większość tego, co wiemy, zdobyliśmy drogą wiary (wierząc naszym profesorom, wykładowcom). Oczywiście, jest to typ wiary, który jest pewnym skrótem poznawczym dlatego, że w każdym momencie mam możliwość weryfikacji tego poznania.
Dalej Papież zwraca uwagę na to, że jednak zasadniczym elementem wiary jest ten, który daje mi dostęp do wewnętrznego życia osoby. Wierzę tylko wtedy, gdy wierzę tobie. Wtedy odkrywasz mi siebie, odsłaniasz w intymnej tajemnicy twojego życia. Tu, w tym spotkaniu mamy trochę inny aspekt wiary i filozofii: w ufnym spotkaniu prawdy, tej abstrakcyjnej, wyrażonej kategoriami racjonalnymi i tej Prawdy, która jest wynikiem międzyosobowego spotkania - czyli właśnie wiary. Ostatecznie spotykają się one w jednej Osobie, bo tylko jedna była Osoba, która powiedziała o sobie, że jest Prawdą. I to jest właśnie to spotkanie, które odsłania ostateczny sens.
Jest pięć spraw, które wyróżniłbym jako nadające szczególną wagę encyklice Fides et ratio: (1) przyznanie się do tradycji grecko-rzymskiej, (2) odgrodzenie się od mitologii. (3) odrzucenie irracjonalizmu. (4) uznanie autonomii nauki i (5) pochwała kooperacji w filozofii.
Po pierwsze, szczególną wagę ma zawarta w encyklice deklaracja, że Kościół będzie trwał przy dziedzictwie kultury śródziemnomorskiej. Moim zdaniem. inwazja różnych subkultur – a raczej antykultur - stanowi zagrożenie nie tylko dla kultury europejskiej. ale dla cywilizacji całego świata. I cieszę się, że encyklika nie pozostawia wątpliwości co do tego, że Kościół się nie wyrzeknie tradycji grecko-rzymskiej: że nazwa naszych wyznań –"rzymskokatolickie i greckokatolickie" - nie będzie pustym słowem, że nasz katolicyzm nie utraci składnika rzymskiej i greckiego.
Po drugie, bardzo istotne jest w encyklice stanowcze zdystansowanie się Kościoła od mitologii. Rzecz w tym, że przeciwnicy Kościoła (co smutniejsze, nie tylko w przeszłości, ale i teraz) próbują wrzucić katolicyzm do jednego worka z rozmaitymi orientalnymi mitami i pseudomisteriami - słowem z zabobonami i przesądami. w najlepszym razie z jakimiś ezoterycznymi spekulacjami lub zrytualizowanym ceremoniałem. Otóż w encyklice mówi się wyraźnie, że to nieporozumienie. Nie mam złudzeń, że deklaracja położy tamę takiej "łatwej" krytyce katolicyzmu, ale mam nadzieję, że ludzie naprawdę myślący znajdą w tej deklaracji rzeczywiste oparcie.
Po trzecie, zdystansowanie się Papieża od mitologii ma jeszcze jedną postać - i dla mnie, dla filozofa, jest to nawet postać najważniejsza. Chodzi o to, że podnosi się ostatnio groźna fala irracjonalizmu filozoficznego - czy szerzej, chociaż brzmi to paradoksalnie, irracjonalizmu naukowego. U nas, w Polsce, ten irracjonalizm występuje najczęściej pod oficjalną etykietą .,postmodernizmu", a pod jego sztandary zaciąga się wielu niedawnych etatowych apologetów ideologii komunistycznej. Nie ma wiedzy - są tylko opinie. A między wiedzą i opinią jest przepaść. Wiedzę miewają jedynie niektórzy: opinie mogą mieć wszyscy: mądrzy i głupi, dobrzy i źli. I (co jest tu kluczowe) wszystkie opinie, jeśli nie pretendują do bycia wiedzą - mają jednakową wartość. Nawet jeśli są ze sobą sprzeczne! Kościół instytucjonalny - ustami Papieża - jasno stwierdza: taki (postmodernistyczny) punkt widzenia jest nie do pogodzenia z katolicyzmem. I to oświadczenie jest dla mnie oświadczeniem najwyższej wagi: Kościół występuje jako sprzymierzeniec w walce z zalewem językowego bełkotu i myślowej tandety, które zagrażają rzetelnej, uprawianej naukowymi metodami filozofii. Filozofia powinna być, jak się wyraża Jan Paweł, krytycznym autorytetem dla nauki. a nie ozdobnym parawanem dla banału.
Aby filozofia była w stanie spełnić tę funkcję, musi realizować pewien program. Czytamy w encyklice (podkreślenia moje):
Zdolność do abstrakcyjnej refleksji właściwa dla umysłu ludzkiego pozwala, aby nadał on - poprzez aktywność filozoficzną ścisłą formę swojemu myśleniu i w ten sposób wypracował wiedzę. systematyczną odznaczającą się logiczną spójnością twierdzeń i harmonią treści.
Teolog powinien nie tylko wyjaśnić pojęcia i terminy, jakimi Kościół posługuje się w swojej refleksji i nauczaniu, ale także dogłębnie poznać systemy filozoficzne, które mogły wpłynąć ewentualnie na kształt pojęć i terminologii. aby dzięki temu wypracować poprawne i spójne interpretacje.
Rozumowanie przeprowadzone zgodnie ze ścisłymi kryteriami racjonalnymi jest [...] gwarancją osiągnięcia wyników, które są powszechnie prawdziwe.
Jest [...] pożądane, aby jednym z jej [scil. refleksji filozoficznej) szczególnie ważnych zadań stało się głębsze poznanie relacji między językiem pojęciowym a prawdą oraz wskazanie odpowiednich dróg wiodących do jej poprawnego zrozumienia.
Zmusza to [...] do wnikliwej analizy znaczeń.
To jest program filozofii analitycznej. Trzeba to jasno powiedzieć: Karol Wojtyła nie był filozofem analitycznym. Dlatego to, że Karol Wojtyła - jako Papież - taki program formułuje, powinno dać wiele do myślenia tym wszystkim, którzy się okopują w swoich anachronicznych "parafiach" filozoficznych.
Filozofowie - i w ogóle naukowcy - są bardzo wrażliwi na sprawę wolności: wolności badań naukowych. A Polacy - po kilkudziesięciu latach doświadczeń z totalitarnym reżimem - są na to wrażliwi szczególnie. Kiedy wobec tego na temat zakresu i sposobu uprawiania nauki wypowiada się Głowa tak potężnej instytucji, jak Kościół, nasze wyczulenie na zagrożenia, które mogłoby stąd płynąć. bardzo wzrasta. Otóż - i to jest czwarta sprawa, o której chciałbym powiedzieć - encyklika Fides et ratio rozwiewa wszelkie obawy pod tym względem. Czytamy w niej, że wiedza naukowa (i filozofia) wymaga uzupełnienia wiarą, bo brak wiary prowadzi ostatecznie do zwątpienia w samą możliwość zdobycia wiedzy. Ale to uzupełnienie nie polega na jakimś ograniczeniu wiedzy przez wiarę. Papież wprowadza znamienne odróżnienie: co innego autarkia, samowystarczalność - a co innego autonomia. samodzielność. Autarkia naukowa jest złudzeniem, ale bez autonomii - nauka usycha. Kościół w encyklice deklaruje, że za swoje powołanie uważa nie ograniczanie, ale pobudzanie refleksji filozoficznej - że będzie wspomagał badania naukowe. Należałoby może raczej powiedzieć - zwłaszcza w Polsce, gdzie do epoki rozbiorów większość uczonych to byli duchowni - że Kościół deklaruje, że będzie nadal wspomagał naukę. Trudno się z takiej deklaracji nie cieszyć.
Wreszcie - po piąte - jest rzeczą znamienną, że w encyklice Papież wzywa uczonych do kooperacji: współpracy w dochodzeniu do prawdy. Warunkiem zaś takiej owocności takiej kooperacji jest wzajemna. krytyka - ale krytyka - życzliwa, nastawiona na rozwiązywanie problemów, a nie na wykazywanie. że JA mam rację.
Chciałbym więc zakończyć dołączeniem się do apelu o taką krytyczną kooperację w podtrzymywaniu tradycji grecko-rzymskiej, w obnażaniu mitologii, w zwalczaniu irracjonalizmu, w obronie autonomii nauki i rozwijaniu... kooperacji filozofii.
Proszę Państwa, czytając uważnie encyklikę Ojca Świętego, o której dziś mówimy, można wyczuć najpierw pewien niepokój, potem diagnozę, a po niej apel skierowany zarówno do biskupów świętego Kościoła Katolickiego i do Ludu Bożego i do filozofów, czy to wierzących, czy niewierzących.
Na czym polega niepokój?
Filozofia z całą pewnością jest jednym z najważniejszych korzeni cywilizacji zachodniej, którą często nazywano cywilizacją chrześcijańską. Drzewo stoi jeszcze, jest nawet potężne, ale na górze widzimy jemiołę, która pożera je od zewnątrz, korzenie też nie są w najlepszym stanie, a gleba jest zatruta. Czy to drzewo przetrwa? Zależy to głównie od tego, czy nie zostaną naruszone najważniejsze jego korzenie. Otóż w opinii Ojca Świętego jednym z najważniejszych korzeni jest to, aby Kościół nie zerwał z rozumem - jak często się robi z powodu praktyk religijnych - są np. ruchy charyzmatyczne, które w dużej mierze polegają na tym, że przeżycie góruje nad refleksją czy zrozumieniem. Rodzi się obawa, że jak Kościół zerwie z rozumem, to zwali się, być może, nie tylko to drzewo [Kościoła], ale także to większe - całej cywilizacji zachodniej. Są zresztą liczni prorocy, którzy wieszczą koniec tej cywilizacji. Oni wiedzą, jakie teraz następują ery (zdaje się, że idzie era Wodnika).
Ta obawa jest wyraźnie i dobitnie wyrażona w papieskiej encyklice. Następujący po niej apel jest w pewnej mierze dramatyczny i dramatyczna jest także diagnoza. To nie jest zresztą pierwszy głos Ojca Świętego, który brzmi podobnie dramatycznie - pamiętają Państwo choćby Jego liczne wystąpienia, w których wypowiada się przeciwko cywilizacji śmierci.
Ile jest powodów, aby żywić te obawy? Skąd się to bierze? Żyjemy w czasach zmian. Starszych z nas one nie do końca dotkną, ale młodszych z pewnością. Trzeba się temu przeciwstawiać czynnie. Trzeba być aktywistą, jak to już w historii Polski bywało. W czasach niewoli były grupy pasywistów, którzy wyczekiwali zbawienia boskiego i zanosili błagania o cud odzyskania niepodległości - i byli także (choć nie tak liczni) aktywiści, którzy, doczekawszy tego momentu o który prosił kiedyś proroczo Adam Mickiewicz, w bardzo ciężkich walkach przypominających to, co obecnie dzieje się w Serbii (nie potrafię o Serbach myśleć tak źle, jak jest w zwyczaju) odegrali kluczową rolę.
Teraz też jest potrzebny pewien aktywizm. Trzeba odpowiedzieć na ten apel papieża.
Jaka jest diagnoza? Najlepiej oddać ją słowami Ojca Świętego. Diagnoza jest taka, że współczesna filozofia za bardzo skupiła się na człowieku (co jest, oczywiście, wielką zasługą) i zapomniała o swym głównym zadaniu, jakim jest namysł nad bytem: "zamiast wyrażać jak najlepiej dążenie do prawdy - rozum chyli się ku samemu sobie pod brzemieniem tak rozległej wiedzy, przez co z dnia na dzień staje się coraz bardziej niezdolny do skierowania uwagi ku wyższej rzeczywistości i nie śmie sięgnąć po prawdę bytu. Nowoczesna filozofia zapomniała, że to byt winien stanowić przedmiot jej badań i skupiła się na poznaniu ludzkim. Zamiast wykorzystywać zdolność człowieka do poznania prawdy, woli podkreślać jego ograniczenia oraz uwarunkowania, jakim podlega." (pkt 5)
To jest chyba najdobitniej powiedziana rzecz w tej sprawie; będzie ona jeszcze kilka razy w encyklice powtórzona. Pragnę zwrócić uwagę na to, że w przekonaniu nie tylko chrześcijan, ale przede wszystkim racjonalistów różnych maści, człowiek z natury swej jest zdolny dotrzeć do prawdy. Istnieje poznanie właściwe poznaniu Stwórcy. "Jest to poznanie prawdy opartej na rzeczywistości samego Boga" - pisze Ojciec Święty - "który się objawia, a więc prawdy niezawodnej, ponieważ Bóg się nie myli ani nie zamierza zwieść człowieka." (pkt 8). Jeśli ktoś w to miejsce chce podstawić słowo "natura", może to uczynić bez specjalnej zmiany treści w tym wypadku.
Następuje diagnoza rozmaitego typu zagrożeń związanych głównie z pojawieniem się i szerzeniem irracjonalizmu i relatywizmu. O tym mówili już moi przedmówcy.
"Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Żyje w lęku, że jego wytwory - rzecz jasna nie wszystkie i nie większość, ale niektóre i właśnie te, które zawierają w sobie szczególną miarę ludzkiej pomysłowości i przedsiębiorczości - mogą zostać obrócone w sposób radykalny przeciwko człowiekowi.
W ślad za tymi przekształceniami kulturowymi niektórzy filozofowie, rezygnując z poszukiwania prawdy dla niej samej, za jedyny cel swoich poszukiwań uznali subiektywną pewność lub praktyczną użyteczność. W konsekwencji stracili z oczu prawdziwą godność rozumu, któremu nie pozwala się już poznawać prawdy i szukać absolutu." (pkt 47)
"Niech zatem nie wyda się niestosowne moje głośne i zdecydowane wezwanie, aby wiara i filozofia odbudowały ową głęboką jedność, która uzdalnia je do działania zgodnie z ich naturą i respektuje wzajemną autonomię. Odpowiedzią na odwagę (parresia) wiary musi być odwaga rozumu". (pkt 48)
Zaraz potem następuje bardzo ważna deklaracja: "Kościół nie głosi żadnej własnej filozofii ani nie opowiada się oficjalnie po stronie jakiegoś wybranego kierunku filozoficznego, odrzucając inne." (pkt 49). Ci, którzy tak twierdzą, głoszą pewną uzurpację. Za to "filozofia, która nie postępowałaby w świetle rozumu, zgodnie z zasadami i specyficzną metodą, byłaby mało użyteczna" (tamże).
Teraz następuje diagnoza czegoś, co jest obecnie bardzo modne - myślę o przeciwstawianiu wolności oraz postawach pewnego relatywizmu. Żeby nie ograniczać wolności innych ludzi, muszę wygłaszać wyłącznie moje prywatne opinie i godzić się z ich zaprzeczeniem tych opinii - nawet wtedy, jeżeli mam najlepsze argumenty. Żeby zatem kogoś nie obrazić, muszę zgodzić się, że czasami dwa plus dwa równa się pięć - jeśli to sprawi przyjemność mojemu rozmówcy.
Przeciw czemuś takiemu trzeba głośno protestować, bo to podcina gałąź całej cywilizacji, która oparta jest na prawdzie. Tego typu zwroty i protesty znajdują się w istocie w papieskiej encyklice: "z powyższych wymogów wynika trzeci; potrzebna jest filozofia o zasięgu prawdziwie metafizycznym, to znaczy umiejąca wyjść poza dane doświadczalne, aby w swoim poszukiwaniu prawdy odkryć coś absolutnego, ostatecznego, fundamentalnego. Wymóg ten wpisany jest zarówno w poznanie o charakterze mądrościowym, jak i analitycznym; w szczególności zaś jest to wymóg typowy dla poznania dobra moralnego, którego ostatecznym fundamentem jest najwyższe Dobro, sam Bóg" (pkt 83).
Pamiętam, że w uniwersytecie toruńskim występował swego czasu filozof amerykański, bardzo znany, (nie podam nazwiska, aby go nie reklamować, bo na to nie zasługuje) który słynie z tego, że głosi tezę, iż ludzi należy pozbawić idei prawdy, aby zorganizować nową szczęśliwą utopię, ponieważ prawda jest wrogiem wolności. Otóż jest dokładnie na odwrót. W encyklice tak na ten temat czytamy: "Gdy człowiekowi odbierze się prawdę, wszelkie próby wyzwolenia go stają się całkowicie nierealne, ponieważ prawda i wolność albo istnieją razem, albo też razem marnie giną" (pkt 90).
My, Polacy mamy pewne doświadczenie liczące już ok. 300 lat. Nasze kłopoty w tym okresie przychodziły z bardzo różnych stron. Wiemy, że prawda była główną bronią, która pozwalała nam trwać w walce z pokolenia na pokolenie - w walce czasami beznadziejnej. Dziwię się więc, skąd bierze się u nas popularność tak dziwacznych tez, jakie były wygłaszane kiedyś na tzw. szczycie filozofów w mieście stołecznym Warszawa.
Na czym polegają owe podstawowe błędy współczesnej filozofii? Papież wylicza je szczegółowo: eklektyzm, scjentyzm, pragmatyzm, irracjonalizm, postmodernizm i nihilizm, który często powtarza się w papuzim powtarzaniu hasła Nietschego o końcu filozofii, końcu metafizyki i śmierci Boga. To zło musiało zajść w niektórych amerykańskich seminariach duchownych tak daleko, że jest tam oficjalnie wykładana teologia śmierci Boga!
Apel Papieża skierowany jest do ludzi, którzy uczą młodych księży - tych, od których zależy przyszłość Kościoła. Papież wyraźnie mówi, aby ich uczyć według pewnej sprawdzonej tradycji. Żeby nie ryzykować zerwania z nią - bo nigdy nie wiadomo, gdzie wtedy zajdziemy.
Zastanówmy się, czy uniwersytety nie powinny tego apelu także potraktować poważnie? Sławny uniwersytet toruński, którego mam zaszczyt być profesorem, skasował nauczanie filozofii na licznych kierunkach - np. na matematyce... a wydaje się, że nie ma dziedziny bliższej filozofii niż matematyka! Także na wydziale prawa - czego już kompletnie zrozumieć nie potrafię. Jak mogło się to stać? Pewnej grupie ludzi powierzy się w przyszłości organizowanie porządku prawnego społeczeństwa. Tym ludziom trzeba wytłumaczyć, na czym polega idea sprawiedliwości, ładu moralnego... co to jest umowa społeczna – w szczególności na czym polega teoria umowy społecznej Kanta. A jakże ją zrozumieć bez teorii rozumu praktycznego Kanta? Albo przyszli prawnicy nauczą się sami - albo będą niedouczeni.
Myślę, mam nadzieję, że ta encyklika będzie miała wpływ nie tylko na dzieje Kościoła, cywilizacji - ale także na dzieje uniwersytetów, ponieważ - jak słusznie tu przypomniano - wielkość cywilizacji i ich upadek łączy się z wielkością bądź upadkiem uniwersytetów.
W maju 1968 r. w Paryżu gdzieś tam napisano "Bóg umarł - Nietsche". Ktoś dopisał: "Nietsche umarł - Bóg". To tak na marginesie. Ja chciałbym polemizować z O. Kłoczowskim. Najpierw może małe uzupełnienie. O. Kłoczowski bardzo pięknie powiedział, że teologia, która poniża rozum jest niezgodna z wiarą bo zarazem ją poniża. To jest prawda dla Kościoła do tego stopnia ważna, że została zdogmatyzowana na Soborze Watykańskim I w 1870 r., który jednoznacznie potępił fideizm, tzn. taki stosunek do wiary, który łączy się z lekceważeniem dla poznania rozumu naturalnego.
Natomiast zaniepokoiło mnie w wypowiedzi O. Kłoczowskiego Jego jednoznaczne zdystansowanie się wobec uczuć religijnych. Ja oczywiście częściowo to rozumiem, bo sam także się dystansuję wobec teorii Schleiermachera czy mu pochodnych, ale bardzo mnie zaniepokoiło, kiedy [mój współbrat] powiedział, że dla niego przedmiotem wiary są przekonania religijne. Wiemy to z własnych doświadczeń i od naszego wspólnego Mistrza Św. Tomasza z Akwinu, że należy rozróżnić akt wiary i sprawność wiary. Akt wiary nazywa św. Tomasz słowem credere - wierzyć - jest to cum sensione cogitare. Od biedy mógłbym tutaj dopatrzyć się jakiejś zbieżności z przekonaniami religijnymi. Natomiast sama wiara (fides)- jest to początek życia wiecznego w człowieku sprawiany przez Boga w nas bez nas, mocą łaski. Co mnie niepokoi w podejściu O. Kłoczowskiego? Niepokoi mnie jakby zapomnienie o tym, że wiara ogarnia całego człowieka jako dar z Góry, rzecz jasna, ogarnia rozum, wolę, ale również uczucia! Błędem Schleiermachera było to, że u niego uczucia zdominowały przeżycie wiary. Natomiast zbyt jednoznaczne akcentowanie przekonań religijnych moim zdaniem może być odebrane przez wielu ludzi jako rodzaj zgody na to, że wiara nie jest przedmiotem episteme tylko przedmiotem doksa, nie jest przedmiotem poznania prawdy tylko przedmiotem poglądu.
Zawsze ceniłem w moim zakonnym współbracie zdolność wymowy, gorzej jest ze zdolnością do słuchania. Oczywiście, wyraziłem się w bardzo wielkim skrócie i być może to spowodowało pewne nieporozumienia. Powiem więc głębiej: oczywiście, wiara ma swe korzenie, fundament w żywym doświadczeniu osobowej relacji z Bogiem. Przypominał to prof. Stróżewski, mówiąc o momencie doświadczenia - i to bardzo całościowego - jest u podstaw.
Gdy analizujemy teksty biblijne, moment owego całkowitego zaangażowania jest fundamentalny. Rzeczywiście pewien fundamentalizm religijny jest bardzo niebezpieczny. W tym sensie może być słuszna uwaga prof. Perzanowskiego, który tak krytycznie powiedział o charyzmatykach, choć obiekt krytyki nie został trafnie dobrany Myślę, że spokojnie można wybronić większość nowych ruchów religijnych: one nie są próbą stworzenia nowej teologii, tylko raczej pedagogiką doświadczenia religijnego, które musi być następnie prowadzone i pogłębione. Natomiast trzeba pamiętać o roli inicjacji religijnej. Od samego początku człowiek religijny jest wtajemniczany w tę rzeczywistość. Czysty racjonalizm czasami jeszcze pokutuje nie tyle w teologii co w katechezie, gdy - o ile pamiętam - w niektórych diecezjach do dziś występuje obowiązek odpowiedzi na 250 pytań, aby być dopuszczonym do bierzmowania.
Myślę, że nie taka pedagogika jest potrzebna, coś więcej, niż tylko zbiór wiadomości religijnych. To musi być całościowe wtajemniczenie i wprowadzenie w rzeczywistość religijną. W tym sensie jest miejsce i dla uczucia. Jeżeli używałem tego określenia negatywnie, to dlatego, że w środkach masowego przekazu ("masowego rażenia") termin "uczucia religijne" funkcjonuje i zdobył swoistą samodzielność. Uważam to za tak niebezpieczny objaw, że czasem, nawet polemicznie przerysowując, zwracam na to uwagę. Jeżeli obudziło to czujność mojego współbrata, to za to mu publicznie dziękuję.
W panelu powiedziano wiele słów trafnych i mądrych o encyklice, o problemach w niej poruszanych. Nic tutaj dodawać nie trzeba. One posłowia nie potrzebują.
Myślę, że chwili uwagi potrzebuje natomiast środowisko duchowe, w którym znajdujemy się wszyscy. W "Fides et ratio" Jan Paweł II pisze, że najpilniejszą dzisiaj sprawą jest pomóc ludziom w odkryciu ich zdolności do poznania prawdy. Papież jest świadom, że we współczesnym świecie coś niedobrego się dzieje z ludzkim zmysłem prawdy. Widzi, że człowiek żyje w środowisku trującym dla prawdy. Nigdy w swych dziejach nie stykał się on z równie potężnym potokiem przelewającej się zewsząd informacji. A przecież jednocześnie nie wykształcił w sobie proporcjonalnej wrażliwości na prawdę. Jego zmysł prawdy raczej tępieje. Ślepnie na widome kłamstwa w reklamach, myli mniemanie i opinię z twierdzeniem, sąd ledwie prawdopodobny z pewnym. Nieodwołalnie traci wiarę w zyskanie prawdy ostatecznej, zbawiającej człowieka.
Można zadawać pytanie i nie chcieć usłyszeć na nie odpowiedzi. Można wygłaszać deklarację i w nią nie wierzyć. Można pytać z zaciekawienia, a równocześnie bez prawdziwego pragnienia odpowiedzi. Można posiadać bardzo żywą inteligencję, bystrość umysłu, zdolność precyzyjnego myślenia, a nie poszukiwać prawdy. Można wreszcie myśleć nad czymś, uczciwie to relacjonować, a być zwodzicielem, bo jest taki rodzaj myślenia, który zwodzi i odwodzi od tego co prawdziwe. Sam nie daje żadnej gwarancji zbliżania się ku prawdzie. Jest błąkaniem się, chociaż dba o metodę, chociaż nie bez racji jest dumny z własnej precyzji.
Pomiędzy troską o prawdę i bezczelnym kłamstwem rozciąga się potężny obszar bez-prawdy. Nikt tu celowo i świadomie nie kłamie, ale też nikomu nie zależy na prawdzie. Prawda nie jest ważna, o nią się nie zabiega, ale lekceważy. Nie jest tak trudno spotkać ludzi, którzy wypowiadają stwierdzenia o kwestiach absolutnie doniosłych dla człowieka a sami są całkowicie zobojętniali na wagę tego, o czym nauczają. Są też tacy, których bezgranicznie uroczą własne poglądy i mniemania i którzy mają je za odkrywcze, a tymczasem właśnie te przekonania szczelnie izolują ich od rzeczywistości. Nie musi temu wcale towarzyszyć fanatyzm, intelektualne prostactwo, którym wystarcza prymitywny obraz rzeczywistości.
We współczesnym świecie istnieje ogromna rzesza ludzi, która żyje z "mówienia", z "pisania". Ci ludzie raz po raz znajdują się w sytuacjach, w których "coś" trzeba powiedzieć, "coś" napisać. Tego się od nich oczekuje. Na tym polega ich społeczna rola. Muszą mówić, chociaż brak im inspiracji, treści, przemyśleń, emocjonalnego związku z wydarzeniem. Ich związek z relacjonowaną rzeczywistością jest wynikiem okazji. Stąd okazjonalne przemówienia, kazania, komentarze dziennikarskie, felietony. Pojawia się tekst, który jest niemalże pusty informacyjnie. W tej "wacie" nie można w ogóle pytać o prawdę. Jest ona doskonale nijaka. Jest typowym obszarem bez-prawdy.
Inny powszechny w naszym świecie rodzaj bez-prawdy: udział i kreacja "świata na niby". Instytucje, role społeczne mają zawsze pewien margines zabezpieczenia. Mimo leniwych urzędników urząd i tak funkcjonuje. Mimo nieuczciwych kupców handel działa. Mimo niezbyt rozgarniętych profesorów trwa uniwersytet. Ale nieuczciwość kupca, gnuśność urzędnika, głupota profesora sprawiają, że instytucje i role społeczne stają się coraz bardziej odrealnione, nieprawdziwe. Lenistwo, nieuczciwość, głupota - negatywne jakości moralne współtworzą świat na niby. Urząd nie jest tylko niewydolny, handel skorumpowany, uniwersytet traci poziom, ale jest coraz mniej urzędem, handlem, uniwersytetem w sensie pełnionej funkcji, powierzonego zadania. Staje się fantomatyczny. Obniżanie wymagań, przyjęcie postawy, którą nazywamy "pójściem na łatwiznę", zanim zyska jakąkolwiek kwalifikację moralną, najpierw jest zgodą na nieprawdę bycia. Przestaję spełniać swoje obowiązki, folguję sobie, gnuśnieję, pracuję byle jak i jest to lgnięciem w pewnym rodzaju egzystencjalnej nieprawdy. Nie musi być w tym cynizmu, świadomego lawiranctwa, pozerstwa, udawania. To może przyjść później, gdy postawa się utrwali, ale przyjść nie musi. I bez tego współtworzę "świat na niby" - świat, z którego ulatnia się prawda.
Takich stanów, sytuacji, postaw, którymi nie rządzi ani prawda, ani kłamstwo, ale właśnie bez-prawda, można opisywać wiele. One współtworzą naszą rzeczywistość, w której ludzie tracą zdolność do rozpoznawania prawdy. Tracą niezauważenie dla samych siebie. Jak uświadomić im niebezpieczeństwo, jak przywrócić wrażliwość na prawdę? Czego potrzeba, by człowiek współczesny otrząsnął się z tego stanu zamroczenia bez-prawdą?
W tym duchu próbuję odczytywać sam adres encykliki. Jan Paweł II kieruje ją: "do Was, Czcigodni Współbracia w biskupstwie, z którymi łączy mnie misja otwartego "okazywania prawdy" (por. Kor 4,2), jak również do teologów i filozofów, na których spoczywa obowiązek badania różnych aspektów prawdy, a także do ludzi poszukujących prawdy" (Fides et ratio 6). Istnieją papieskie teksty skierowane do wszystkich ludzi dobrej woli, do samych chrześcijan, do młodzieży, ludzi starych... "Fides et ratio" ma wśród nich bardzo ekskluzywnego adresata. Nie jest adresowana do każdego. Oprócz biskupów - z urzędu nauczycieli prawdy, oprócz teologów i filozofów - ludzi badających problematykę prawdy, jej adresatem są ci, którzy poszukują prawdy. I już nikt więcej!
Tych ostatnich nie ma wielu. Nie należą do nich obojętni na prawdę, lekceważący ją, gardzący. Ta ekskluzywność wyboru czytelnika przez Papieża warta jest uwagi. Dla tych, którzy mają w sobie zagłuszoną wrażliwość na prawdę, lektura encykliki jest stratą czasu. Taki wybór czytelnika nie wyklucza, ale wymaga. Ustala minimalne warunki dla współmyślenia. Dopóki nie zapragniesz prawdy, dopóki nie zrozumiesz jej wagi, dopóki nie staniesz się poszukiwaczem prawdy, chociażby najbardziej początkującym i nieporadnym, dopóty encyklika niczego ci nie powie. Nie zrozumiesz tkwiącego u jej podstaw przesłania, że prawda to życie, że bez prawdy ludzki duch nie może istnieć, że traci życie. Trwa, ale martwieje.
Marian Grabowski
[1] Hegel był luteraninem, wtrącił w tym miejscu O. Prof. Kłoczowski, w związku z tym Prof. Stróżewski pozwolił sobie na krótką dygresję: Są tacy luteranie, którzy znają się doskonale na katolicyzmie i potrafią nawet pewne rzeczy niesłychanie ważne dla katolicyzmu powiedzieć. To jest coś analogicznego do Mszy h-moll Bacha, który też był protestantem.
|
|