STRONA GŁÓWNA
BIULETYNY "RAZEM"


BIULETYN "RAZEM" nr 5
MOJE SPOTKANIA
Z OJCEM ŚWIĘTYM

Umiłowanemu Ojcu Świętemu

Janowi Pawłowi II
w dwudziestą rocznicę Pontyfikatu
z zapewnieniem o modlitwie i synowskiej miłości  

Akcja Katolicka Diecezji Toruńskiej

 



 SPIS TREŚCI

Wstęp
Słowo Ks. Bpa Jana Chrapka
Bogusław Stefan MISIEWICZ  (VIR) TU ES PETRUS
Maria Jadwiga WIADROWSKA   (STUDENTKA) NAJWIĘKSZĄ RADOŚCIĄ JEST NIESPODZIEWANE
Felicja ŻUCHOWSKA  (POGODZONA)
Helena WRÓBLEWSKA  (PĄTNICZKA)
Monika SULECKA  (KSIĄŻKA)
Teresa MISZEWSKA  (MAGDALENA II)
Alfons PLEC  (APE)
Roman GRUCZA  (ORZEŁ) WATYKAŃSKIE ŚPIEWANIE
Jan JABŁCZYŃSKI  (NIEWYSŁANY LIST)NIEWYSŁANY LIST
Ella HYCIEK  (MATKA) MISSA SOLEMNIS
Bogdan BIAŁKOWSKI  (DAWID) MOJE DO OJCA ŚWIĘTEGO WĘDROWANIE
Bartek WOJTASZEK  (BARTEK)
Jadwiga WIŚNIEWSKA  (JOTWU)
Zenon ZAREMBA  (NADZIEJA I)
Józef MROCZEK  (NADZIEJA II)
Józefa DŁUGOSZ  (JÓZEFA)
Dorota LEWANDOWSKA  (MAGDALENA I)
Genowefa SYTEK  (ZAPISKI EMERYTKI)
Izabela DYCHA  (WISŁA) CO MOGĘ OFIAROWAĆ OJCU ŚWIĘTEMU  W PODZIĘKOWANIU ZA WIELKI AUTORYTET MORALNY
Jerzy KAŁDOWSKI  (JURA) TEN, KTÓRY WYDOSTAŁ NAS Z CZERWONEJ NIEWOLI
Adam ZWIRBLA  (DOMINIK) WSPOMNIENIA Z UL.MIODOWEJ
Jacek GRABOWSKI (MAX)
Anna BURNICKA  (MRÓWKA) SPOTKANIA ZE ŚWIATŁEM NADZIEI
Marian BABIUK  (BAB)
Krystyna SADŻUGA  (SAD)
NOTY O AUTORACH




W internetowym wydaniu Biuletynu zawierającego prace nadesłane na ogłoszony przez Zarząd Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej konkurs Moje spotkanie z Ojcem Świętym usunięto wszystkie wykryte przez redaktorów i Czytelników błędy, z których najważniejszym było pominięcie pracy p. Józefa Mroczka i przypisanie Mu pracy p. Zenona Zaremby. Do tak niefortunnego zdarzenia doszło z prostej przyczyny: obaj Panowie dziwnym zbiegiem okoliczności użyli tego samego godła: Nadzieja. Nieszczęścia dopełnił czas, bezlitośnie depczący wydawcy po piętach. Jako redaktor odpowiedzialny za skład Biuletynu wyrażam ubolewanie, obu Panów, wszystkich Czytelników najserdeczniej przepraszam i pokładam nadzieję(!), że mi wybaczą.
 
 
 
Tadeusz Solecki




 WSTĘP

Kochani!
 

Oddajemy do waszych rąk kolejny, piąty i nadzwyczajny numer biuletynu RAZEM, który zawiera prace nadesłane na ogłoszony wiosną 1998 r. przez Zarząd Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej konkurs Moje spotkanie z Ojcem Świętym, poprzedzone wprowadzeniem J.E. Ks. Bpa Jana Chrapka.

Celem tego konkursu, podobnie jak i prowadzonej od lutego br. Nowenny dziękczynnej za dwadzieścia lat pontyfikatu Jana Pawła II, było uczczenie ważnego dla całego Kościoła jubileuszu poprzez modlitwę oraz pogłębienie naszej wiedzy i refleksji nad istotą nauczania Piotra naszych czasów. Nieoczekiwanie te skromne, jubileuszowe działania stały się elementem przygotowań naszego diecezjalnego Kościoła do planowanej na 1999 rok pielgrzymki Ojca Świętego do Ojczyzny, w tym także Diecezji Toruńskiej.

W tej nowej sytuacji ufamy, że wydane teksty prac konkursowych będą nie tylko historycznym świadectwem głębokich więzi łączących naszych rodaków z Osobą i nauczaniem Jana Pawła II, ale pomogą nam wszystkim lepiej zrozumieć istotę papieskiego posłannictwa i ułatwią duchowe przygotowanie do radosnego spotkania z żywym Apostołem Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Naszym Czcigodnym Księżom Biskupom Andrzejowi i Janowi za patronat i życzliwą pomoc w przeprowadzeniu konkursu, wszystkim uczestnikom za to, że zechcieli się podzielić z nami częścią swoich refleksji na temat Ojca Świętego, członkom Jury za trud wyłonienia laureatów, redakcji Nowości za patronat prasowy, sponsorom za ufundowanie nagród, a Ks. Markowi i Panu Tadeuszowi za przygotowanie do druku składam serdeczne Bóg zapłać! dr

Jan Kostrzak

Prezes Zarządu
Diecezjalnego Instytutu

Akcji Katolickiej Diecezji Toruńskiej

Toruń, 28 września 1998 r.



 SŁOWO JE Ks. Bpa JANA CHRAPKA 

Ojciec Święty Jan Paweł II już od 20 lat spełnia posługę Piotra starając się podejmowanymi wysiłkami apostolskimi umacniać swych braci w wierze, jednoczyć narody, budzić ludzi do zachwytu Bogiem oraz niszczyć mity podziałów i uprzedzeń jakie dzielą ludzi.

Na stolicę Piotrową został powołany decyzją kardynałów "z dalekiego kraju" oddzielonego jeszcze wtedy od Zachodu przysłowiową "kurtyną z żelaza". Polska, której Papież jest synem, zawsze była jednak połączona silnymi więzami jedności ze Stolicą Piotrową. Wierna Jezusowi, Maryję uznająca za swą Królową, starała się przez wieki być "przedmurzem chrześcijaństwa" oraz bronić "naszej i innych wolności".

Kardynał Karol Wojtyła rozpoczął jako Papież swe posługiwanie Kościołowi w czasach podziału Europy na dwa bloki polityczne. Swą pierwszą, pełną wiary wypowiedzią z Placu Świętego Piotra – "Nie lękajcie się...Otwórzcie drzwi Chrystusowi..."- przebudził uśpione myśli wielu chrześcijan a swą odwagą pasterzowania i otwartością zaciekawił miliony pragnące Go słuchać i poznawać. Pielgrzymując po świecie, odwiedzając Kościoły lokalne porywał i porywa ludzi swym entuzjazmem wiary dla Boga.

Podczas 20-lat Pontyfikatu wielu Go spotykało, jeśli nie osobiście z bliska to poprzez słuchanie Jego nauczania i telewizyjne śledzenie apostolskiej działalności Jana Pawła II.

Ogromna ilość wierzących i nie tylko, ma mu wiele do zawdzięczenia. Często swoja wdzięczność wyrażają poprzez modlitewną pamięć, dobre słowo, życzliwą bliskość itp.

Niniejsza książeczka jest zapisem szeroko rozumianych "spotkań" z Ojcem Świętym wierzących naszej diecezji. Autorzy wspomnień przelali je na papier zaproszeni konkursem zorganizowanym przez Akcję Katolicką naszej diecezji, by w ten sposób wyrazić Ojcu Świętemu wdzięczność za Jego posługę i za to, co dzięki niej otrzymaliśmy.

Mam nadzieję, że lektura tych pokonkursowych wspomnień zainspiruje czytelników do wdzięcznej pamięci modlitewnej o Ojcu Świętym Janie Pawle II.

Toruń, 1998.09.29
 



 Bogusław Stefan MISIEWICZ (VIR) 
TU ES PETRUS

Jest piękna krakowska wiosna roku 1954. Przechodziłem wówczas często Aleją Mickiewicza do Akademii Górniczo-Hutniczej na wykłady. Kilkakrotnie spotykałem skromnego księdza w prochowcu. Na pewno nie zapamiętałbym Go, gdyż księży i kleryków zdążających do pobliskiego Seminarium Duchownego można było spotkać wielu, gdyby... nie Jego skórzana pilotka. Gdy spotkałem Go po raz pierwszy spojrzałem ze zdziwieniem, a może i ironią na to nietypowe wiosną nakrycie głowy. I nigdy nie zapomnę Jego bezwiednego, mimowolnego półuśmiechu, którym skwitował moje zachowanie. Po latach dowiedziałem się, że ksiądz w pilotce to był przyszły Papież Jan Paweł II.

Jest lipiec 1986 roku. Idziemy na środowe spotkanie z Ojcem Świętym. O!, Donato Bramante!, co byś powiedział, gdybyś znalazł się nagle pod sklepieniem niebieskiemu podobnym, podpartym tylko ludzką umiejętnością. Pod nim tysiące ludzi. Na tle rzeźby jak z rafy koralowej biała sylwetka w oddali i głos znany zestrojony z akustyką sali.

Byłem zmęczony podróżą. Odwirował ode mnie cały świat... Oto jestem w Ostrianum. Rzesze ludzi. Widzę ciemne płaszcze zarzucone na tuniki. Słyszę turkot kół, chyba na Nomentańskiej drodze i wiatr poruszający pinie na cmentarzu. W środku ciżby On, Piotr "Zaczął mówić i mówił z początku jak ojciec, który upomina dzieci i uczy je jak mają żyć. Nakazywał im by wyrzekli się zbytku i rozkoszy, miłowali zaś ubóstwo, czystość, obyczajność, prawdę... ".

Co to za oklaski? Wróciłem do rzeczywistości, a pomógł mi w tym krzepki chorał Niemców znad Renu. Gdzie jestem? Przecież to Watykan ...Słynna aula ... Następnie wstali Holendrzy, też tędzy i głośno śpiewający mężowie. Jakiś tropikalny zespół przed samym papieżem. I znów oklaski, wzrastający entuzjazm po każdych słowach Wielkiego Rybaka. Po chwili podchodzi do wielu, podaje ręce i błogosławi. Podszedł do nas. Dziewięcioletnia wówczas Patrycja, której podał rękę, schwyciła Go dwiema rękami, jakby całego Ojca Świętego chciała mieć na własność. Uśmiechnął się i przystanął. Zapytał: Skąd jesteście? W tej małej chwili bezpośredniej bliskości zrozumiałem, że przede mną stoi Piotr. Ten Piotr z Ostrianum, pełen siły i mocy i jednocześnie jakiejś nieziemskiej czystości, delikatny i kruchy. Przedziwny urok tego stanu in odore sanctitatis. Skąd jesteście? - zapytał Papież.

I wreszcie spotkania najtrudniejsze. Spotkania z Jego dziełami: "U podstaw odnowy", "Osoba i czyn"- trudne dla mnie technokraty. Znana na całym świecie "Miłość i odpowiedzialność" - odważnie przełamująca tabu. No i poezje, utwory sceniczne, które On jako Andrzej Jawień napisał, a które, jak mówią, są zapiskami przyszłych kazań, przemówień, bulli i encyklik Karola Wojtyły. Te niby psalmy, w których należy odsłaniać kolejne warstwy znaczeniowe to poezja wnętrza duszy ludzkiej.

Chciałem odpowiedzieć Słowackiemu na jego proroczy wiersz. Powstaje kompozycja tytułów - dzieł filozoficznych, utworów poetyckich i scenicznych z cytatami, dająca sensowną treść wiersza.
 

"Ut queant laxis
Resonare fibris
Mira gestorum
Famuli tuorum,
Solve polluti
Labii reatum",
Sancte Pater!
 
Oto już przyszedł Papież Słowiański
Wadowic Syn.
Witał Go tryumf wodza, zdobyczny
Kijów z nim.
Nie wiedział nikt, kto Wybickiego
Wybijał rytm
Na cześć zwycięzcy, że dwa tryumfy
Święcić ma
Ojczyzna nasza. Gaude Patria
Polonia!
Nie poszedł drogą topolowy most.
Bóg tak dał.
Kamienie Mu kłaniały się wprost.
Podpalał lont.
Przed sklepem jubilera Jeremiasz i Hiob
"W rozpaczy serc".
Widziałem często Go w Alei
Wieszczów Trzech.
Nauczał nas. Miłość i odpowiedzialność
Podstawą odnowy jest
A Brat Naszego Boga to Osoba
I Czyn.
Myśląc o Ojczyźnie słyszał dźwięki
Kos,
Pieśń o Bogu Ukrytym, sławiącą
Wody blask
I o słońcu niewyczerpanym
Słyszał pieśń.
W jego świetle zobaczył wśród innych
Cyrenejczyka profil.
W przestrzeni myśli dojrzałość
To krok w śmierć.
Habemus Papam. Ustało chwilę
Tętno naszych żył.
Jego skinieniem zmienił kierunek
Historii wir.
Jego to postać opromieniona
Pojawia się.
Nad światem całym wznosi ramiona
Nad ludem swym.
"Za Nim rosnące idą plemiona
W światło - gdzie Bóg".
Vir


 Maria Jadwiga WIADROWSKA (STUDENTKA) 
NAJWIĘKSZĄ RADOŚCIĄ JEST NIESPODZIEWANE

30 stycznia 1996 r.
Warszawa

Któż nie lubi podróżować, odkrywać nowe zakątki, poznawać nowych ludzi? Dzisiaj i ja wyruszam w podróż. Dworzec Autobusowy godzina 1000. Jest już towarzyszka mojej podróży - Marysia z wielką torbą. Autokar rusza wraz z nim i moje myśli. Zastanawiam się nad tym, co będę czuła wracając z powrotem, o czym będę myślała, czym się cieszyła. Zawsze tak robię przed ważnymi spotkaniami czy wydarzeniami. Zastanawiam się co pozostanie mi z nich i na jak długo.

31 stycznia
Rzym
Od początku dopisywało nam szczęście. Jak tylko mogłam starałam się ufać, że Bóg opiekuje się nami. Zmęczone, pełne wrażeń rozgościłyśmy się w pokoju na via Pfeiffer.

Nadeszła noc a ja nie mogę zasnąć. Tak trudno przychodzi mi zawierzyć, że wszystko będzie dobrze. Przypominają mi się słowa z Pisma św., które dzisiejszego wieczoru kołyszą mnie do snu: "Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją, ani żną i nie zbierają do spichrzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?" (Mt 6,26).

1 lutego
Od rana rozpoczęłyśmy zwiedzanie. Przerwę zrobiłyśmy sobie w porze obiadowej na via Pfeiffer. Jedząc obiad ujrzałyśmy w drzwiach o. Konrada, który wpadł na chwilę, by powiedzieć nam, że jutro rano mamy być przy Bramie Spiżowej skąd pójdziemy na Mszę św. do prywatnej kaplicy Ojca Świętego. Zapytałam się czy mam wziąć dokumenty: paszport, dowód osobisty.

- Podasz tylko swoje nazwisko i to wystarczy - odrzekł o. Hejmo.

Popędziłyśmy do bramy, o której myślałyśmy, że jest tą właściwą by upewnić się czy to na pewno Brama Spiżowa. Sympatyczna Włoszka i Polka poinformowały nas, że tą bramą wchodzi się do Ojca Świętego.

2 lutego

- Maria W. - mówię do Szwajcara przy bramie.

A on nic. Zrobił wielkie oczy i nie wie o co chodzi.

- Spróbuję jeszcze raz - pomyślałam.

- Maria W.

Zaczęłam się niepokoić, ale koleżanka wytłumaczyła mu, że byłyśmy umówione na prywatne spotkanie do Ojca Świętego. Szwajcar pobiegł po mapę. Zrobił to błyskawicznie. Pokazał nam gdzie znajduje się właściwa Brama Spiżowa. Miałyśmy jeszcze czas więc zdążyłyśmy.

Razem z nami było 25 osób. Nie potrafiłam się skupić, bo rozpierała, mnie radość. Kiedy pomyślałam sobie, że gdyby Ojciec Święty ubrany był w czarne szaty i tak biłby od Niego blask. To się czuje nawet z daleka.

Po Mszy św. przeszliśmy do dużej sali i rozstawiliśmy się w półkole. Ks. Dziwisz podszedł do mnie i poprosił, żebym przeszła do przodu. Wszedł Ojciec Święty. Do każdego podchodził i wymieniał z nim kilka słów. Byłam coraz to bardziej zdenerwowana. Jeszcze tylko jedna rodzina przede mną. Teraz przyszła kolej na mnie.

- To jest Marysia, córka Kaji i Marka? - zapytał po przywitaniu.

- Czy pamiętasz ojca?

- Co tam słychać u Kaji?

Same pytania. Akurat teraz gdy odebrało mi mowę. Nie mogłam się odezwać. Wydusiłam z siebie kilka zdań.

- To do zobaczenia - powiedział odchodząc.

Dobrze powiedziane. Ja zobaczę Ojca Świętego na pewno - w telewizji, na różańcu, (...). Nie zastanawiałam się w ogóle co Ojciec Święty miał na myśli mówiąc mi te słowa.

4 lutego
Obudziłam się rano i wcale nie przypuszczałam, że ten niedzielny dzień zachowam na długo w pamięci. Powoli wpadałam w monotonię życia. Jeszcze dwa dni i wrócę do Polski. Potem znowu studia, nauka, książki i dzieci w przedszkolu. Ogarnął mnie smutek. A w tym wszystkim ta samotność wkradająca się wtedy, gdy nie mam już sił, żeby z nią walczyć lub po prostu ją przyjąć. Dzień jakich wiele. A jednak inny.

Po południu ktoś zapukał do drzwi naszego pokoju. Wszedł O. Hejmo.

- Wyszykuj się na 1900. Ojciec Święty zaprosił ciebie na kolację. Zawiozę cię samochodem.

Własnym uszom nie wierzę! "Do zobaczenia" coś oznaczało. Jak to dobrze, że dowiedziałam się o tym cztery godziny wcześniej a nie dzień, dwa czy tydzień. Nie mogłabym się doczekać.

Siedzę w dużym pokoju obok jadalni. Przed chwilą wyszedł stąd Ks. Dziwisz i powiedział, że zaraz przyjdzie Ojciec Święty. Rozglądam się zaciekawiona po skromnie urządzonym pokoju. To jest Jego dom. Cisza. Zastanawiam się czy i On nie czuje się czasem samotny. Gdzieś daleko w Ameryce Środkowej oczekują już Jego przyjazdu. Może już teraz przeżywają spotkanie z tym Człowiekiem. Może marzą o tym, by dotknąć Go przez chwilę, poczuć mocny uścisk dłoni. Zawsze było to dla mnie dziwne. Chciałam tylko być, posłuchać Go i w ten sposób bardziej poznać tego wspaniałego Człowieka. Cisza. A jednak On nie czuje się samotny, nie widać tego po Nim. Dopiero teraz zrozumiałam, że to Bóg pomaga Mu trwać, to wiara - żywa, prawdziwa i głęboka nie pozwala zatrzymywać się na sobie samym.

Otwierają się drzwi i wchodzi Wujek z serdecznym, chrześcijańskim pozdrowieniem na ustach. Dzisiaj nie widać po Nim tak wielkiego zmęczenia jak podczas piątkowego spotkania. Nie pozwala mi uklęknąć tylko przytula mnie jak ojciec. Przechodzimy do jadalni gdzie razem z Ks. Dziwiszem, po modlitwie, zasiadamy do stołu.

Bałam się, że nie będę wiedziała o czym mówić i jak się zachować. Gdy dociera do mnie wiadomość, że jestem na kolacji u Ojca Świętego zaczynam się denerwować.

Wujek zasypuje mnie pytaniami. Ciekawi Go nasze życie, młodzież, moja praca, studia a nawet sport. Wspomina rodzinę i przypomina różne sytuacje sprzed wielu lat. Ma doskonałą pamięć do dat.

Kiedy patrzę na Jego dłonie, przypominają mi się komentarze z prasy i telewizji odnośnie Jego rzekomych chorób i podeszłego wieku. Komentarze ludzi, którzy nie widzą innego sposobu na przesłonięcie prawdziwego obrazu Jana Pawła II. Kto potrafi patrzeć, słuchać i czuć sam wie, kim jest ten Człowiek.

Czas płynie bardzo szybko. Spotkanie dobiega końca. Przy wyjściu czuję się tak, jakbym przychodziła tu często.

- No, to jak wrócisz do Polski to opowiesz, że byłaś na kolacji u papieża i że on jest twoim wujkiem - powiedział Ojciec Święty.

- Nie ma sensu mówić, bo i tak mi nikt w to nie uwierzy - odpowiedziałam śmiejąc się.

Ojciec Święty z poważną miną stwierdził:

- To chyba będę musiał wypisać ci zaświadczenie.

sierpień 1996 r.
Toruń
Każdy człowiek przeżywa w swoim życiu chwile smutku i przygnębienia. Każdy chce kochać i być kochany. Każdy choć przez chwilę doświadczył czym jest samotność. Jedni starają się przed nią uciec, inni z nią walczą a jeszcze inni oszukują siebie twierdząc, że jej nie ma.

Spotkanie z Wujkiem uświadomiło mi, że człowiek sam nigdy nie jest samotny, jeżeli przyjacielem jego życiowej wędrówki jest Chrystus. Ufając i wierząc Mu wszystko w życiu jest możliwe.
 

Studentka


 Felicja ŻUCHOWSKA (POGODZONA) 

Postanowiłam wziąć udział w konkursie: "Moje spotkanie z Ojcem Świętym", mimo że nie jestem polonistką, ani nie spotkałam się nigdy osobiście z Ojcem Świętym. Wypowiedź moja może nie będzie literacko piękna, ale pragnę podzielić się moją radością z przemiany jaka zaszła w moim życiu dzięki naukom Jana Pawła II.

Na kształtowanie mojego sumienia ogromny wpływ miała moja babcia. Pamiętam z dzieciństwa wierszyk, którego mnie nauczyła:

Kiedy ujrzysz krzyż przy drodze,
Kiedy ciężko będzie Ci,
Nie mów nigdy już nie mogę;
Tylko- Jezu pomóż mi.
Wierszyk umiałam, ale miałam żal do Boga, że zabrał mi ojca. Nawet nie dane mi było go zapamiętać. Następnym bolesnym ciosem dla mnie, a zarazem zachwianiem mojej wiary, był wypadek 16-letniego brata, który przy pracy stracił prawą rękę. Po tym wypadku z rezerwą podchodziłam do boskiej pomocy z wierszyka.

Dopiero dzień 16.X.1978 przyniósł zwrot w moim życiu. Najpierw z czystej ciekawości czytałam i słuchałam wiadomości o "naszym papieżu". Już szczegóły z życiorysu Karola Wojtyły, tak podobne do moich problemów (brak matki, śmierć brata) skłoniły mnie do refleksji nad sobą - ja wątpiłam, a On mimo to nie zwątpił, wręcz przeciwnie - zbliżył się do Boga.

Postanowiłam śledzić dokładnie wszystkie poczynania i nauki Ojca Św. Decyzję tę podjęłam po wysłuchaniu homilii podczas Mszy św. inaugurującej pontyfikat 22.X.1978r. Utkwiły mi szczególnie słowa: "Nie lękajcie się! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi." Zrozumiałam wtedy, że to ja właśnie zamykam się przed Chrystusem z moimi problemami.

Dziś z perspektywy lat mogę powiedzieć, że całkiem inaczej patrzę na życie; stałam się bardziej wyciszona, spokojna, pogodzona z wolą Boga.

Słowa Ojca Świętego: "W każdym chorym, cierpiącym, należy widzieć Chrystusa."- pomogły mi pogodzić się z chorobą syna- cukrzycą. Dzięki słowom papieża: "Nie odrzucajcie Chrystusowego Krzyża"- łatwiej było mi pogodzić opiekę nad matką staruszką, która po złamaniu szyjki kości udowej leżała przez dwa lata z obowiązkami zawodowymi i domowymi.

Słuchając słów wypowiedzianych do kobiet polskich w Gnieźnie w czasie I pielgrzymki do Polski w 1979r.: "Uczyńmy wszystko, ażeby w najwyższym poszanowaniu była kobieta na ziemi polskiej, ażeby w najwyższym poszanowaniu było macierzyństwo na ziemi polskiej." nie wiedziałam jeszcze, że w 1986r. stanę przed problemem spóźnionego macierzyństwa (miałam 38 lat, dzieci w wieku 17 i 13 lat). Okazało się, że to był problem mojego otoczenia, lecz nie mój. W myśl słów Papieża postanowiłam urodzić.

Dziś cieszę się 11- letnią zdrową córką.

Papież zaufał Matce Boskiej słowami "TOTUS TUUS". To Matka Boska uchroniła papieża 13.V.1981 od śmierci. Ja też odczułam jej macierzyńską opiekę w 1987r. nad moją 9-miesięczną wtedy córeczką, która w cudowny wręcz sposób uniknęła poparzenia. Zdarzenie to miało miejsce, kiedy byłam w kościele na nauce misyjnej dla matek.

Podsumowując stwierdzam, że ukazałam tylko najważniejsze dla mnie elementy nauki Ojca Świętego. Kończąc mogę stwierdzić za Janem Pawłem II, że "Duch Św. wspiera nas w słabości naszej i wszystkiego nas nauczy".
 

Pogodzona


Helena WRÓBLEWSKA (PĄTNICZKA) 

Byłam na spotkaniu z Ojcem Świętym pięć razy: w Gnieźnie, w Szczecinie, w Koszalinie, w Watykanie i w Zakopanem i chociaż każda pielgrzymka odbywała się w innych warunkach i dostarczyła innych wrażeń i przeżyć, jedno było wspólne: ogromna radość z możliwości spotkania się z Ojcem Św. i wielkie nadzieje i oczekiwania zmian na lepsze w naszym kraju, pogłębienia wiary Polaków a także każdego z nas osobiście. najmocniej przeżyłam i najbardziej utkwiły mi w pamięci wrażenia związane z pierwszą pielgrzymką Ojca Św. do naszego kraju oraz podczas audiencji w Watykanie i tymi będę starała się podzielić.

Kiedy w 1979 roku zaczęto przebąkiwać o możliwym przyjeździe papieża do Polski, z początku nie chciało się nam w to wierzyć i dopiero, gdy wiadomość stała się oficjalna, zaczęłam marzyć o spotkaniu z Ojcem Św. Ale z początku myślałam, że takie spotkanie pozostanie tylko w sferze marzeń, bo nasza parafia, a mieszkałam wtedy w Drawsku Pomorskim, nie organizowała wyjazdu do Gniezna. Na szczęście dowiedziałam się, że pielgrzymkę organizuje Dekanat Złocieniecki i zabiera na nią również pielgrzymów z Drawska. Zaopatrzona w polecenie z naszej parafii zaraz się zgłosiłam i zostałam wpisana na listę. Ale tu się wyłonił szkopuł. Wyjazd zaplanowano na godzinę trzecią rano, a najwcześniejszy pociąg z Drawska do Złocieńca wyjeżdżał o godzinie szóstej rano. Ale od czego są przyjaciele! Poprosiłam znajomych w Złocieńcu o nocleg, na co się z chęcią zgodzili. Od moich miłych gospodarzy dowiedziałam się, że ks. kanonik zamówił dwa autokary: jeden z Dyrekcji PKS w Kołobrzegu a drugi miał dać miejscowy zakład pracy: włókienniczy czy też ceramiczny, już nie pamiętam, ale w ostatniej chwili odmówił i ks. kanonik musiał skreślić z listy połowę chętnych. Podobno tak się tym przejął, że nie spał po nocach. Skreślał przeważnie swoich parafian, więc ja zostałam na liście.

Byłam tak podekscytowana czekającą mnie wyprawą, że przez całą noc nie zmrużyłam oka i zaraz po drugiej gościnni gospodarze odprowadzili mnie na miejsce zbiórki. Ksiądz kanonik już oczekiwał przy autokarze, by pożegnać i pobłogosławić odjeżdżających.

Było jeszcze prawie ciemno, kiedy wyjeżdżaliśmy, ale powoli ciemność ustępowała szarości a ta stopniowo nasączała się różowawą światłością poranka. Z naszych ust popłynęło "Kiedy ranne wstają zorze", potem pieśni maryjne i inne modlitwy. Wjechaliśmy do Czaplinka i zobaczyliśmy, że całe miasteczko jest odświętnie ustrojone. Potem okazało się, że cała trasa z Czaplinka do Gniezna jest udekorowana kolorowymi wstążeczkami, chorągiewkami, kwiatami itp., dzięki czemu nawet nie znający drogi nie mógłby zabłądzić. Przy drodze co rusz stragany z napojami, bułkami, słodyczami. Dość gęsto rozstawieni milicjanci zachowywali się spokojnie i jakby z dystansem, kierując ruchem. Dojeżdżamy do Gniezna i kierujemy się na rozległe błonia, gdzie będą miały miejsce uroczystości. Na obrzeżach placu zostawiamy autokar i pod przewodem naszego opiekuna, młodego wikarego ze Złocieńca szukamy swego sektora. Znajduje się niezbyt daleko od ołtarza. Pogoda piękna. Na bezchmurnym niebie uśmiechnięte słońce razem z nami cieszyło się z wizyty Ojca Św. Jest coraz cieplej. Wkrótce będzie upał. Ale oto i rozpoczęła się Msza św. Ojciec Św. wygłasza homilię a my w skupieniu słuchamy. Zmęczeni siadamy na trawie i wyciągamy obolałe nogi. Przy nas parafianie z Czaplinka ze swoim w podeszłym już wieku kapłanem. Ten objaśnia nam niektóre sformułowania lub podteksty zawarte w nauce Ojca Św. Teraz lepiej je rozumiemy. Coś się dzieje, jakieś nagłe poruszenie. Ludzie podążają w stronę ołtarza. Przepycham się i ja. I oto znalazłam się jak mogłam najbliżej ołtarza i Ojca Św. Widzę go z odległości nie większej niż 30 metrów. Wzruszenie ściska za gardło. Stoi cały w bieli jak zwiastun dobrej wieści, jak posłaniec z nieba na umęczoną polską ziemię. Ileż nadziei wiąże się z Jego Osobą, od której emanuje dobro i miłość, i spokój i niezłomna postawa w przekonaniu własnej słuszności. Nasze uczucia, nasze myśli koncentrują się wokół tej Postaci, wzajemnie się przenikają i chyba wzmacniają. Ojciec Św. wspiera nas, ale zapewne świadomość, że jesteśmy z Nim i Jemu pomaga i wzmacnia siły w kierowaniu nawą Piotrową.

Rozpoczyna się rozdawanie Komunii św. Nie należę do tych wybrańców losu, którym komunii św. udziela sam Ojciec Św. Trudno. Chrystus przychodzi do każdego z nas, niezależnie jaki kapłan Go nam podaje. Nabożeństwo skończone, Ojciec Św. odjechał, by wieczorem spotkać się na Wzgórzu Lecha z młodzieżą, a my dopadamy podium, na którym stoi fotel papieski i po kolei siadamy na moment w nim, by znaleźć się w miejscu choćby pośredniego kontaktu z Ojcem Św.

Szczęśliwi z udziału w uroczystości wsiadamy do autokaru. Dzielimy się wrażeniami. Nie odczuwamy zmęczenia. Nazajutrz w opowiadaniach znajomym i sąsiadom te wrażenia odżyją.

Do Szczecina zbiorowych pielgrzymek z Drawska nie organizowano, natomiast w parafiach wydawano bilety wstępu na spotkanie z Ojcem Św. Chętnych było więcej niż biletów, ale ja uzyskałam. Przy wejściu do sektora porządkowi kazali składać na stos parasolki, laski i inne niebezpieczne akcesoria. Żachnęłam się: Ja bym chciała zrobić krzywdę Ojcu Św.? Ja bym za Niego życie oddała! Porządkowy widocznie uwierzył mi, bo pozwolił zatrzymać parasolkę. Sektor, do którego miałam przydział, znajdował się w Parku Kasprowicza, mieliśmy cień wysokich drzew, ale widoczność była słaba na dość oddalone miejsce centralne. Za to do Koszalina pojechałam z naszą pielgrzymką parafialną i kiedy Ojciec Św. objeżdżał sektory, udało mi się docisnąć do samej barierki i dzięki temu zobaczyć z bliska dobrą, spokojną, tchnącą wielką miłością, kochaną twarz Jana Pawła II.

Czasem marzenia się spełniają, nawet te najśmielsze, zdawałoby się całkiem niemożliwe. Tak było z pielgrzymką do Rzymu. W PRL-u tylko nielicznym udawało się przekroczyć żelazną kurtynę, toteż nawet nigdy nie planowałam wyjazdu na zachód. Kiedy więc znajoma po powrocie z Warszawy pochwaliła się, że pod wpływem zachęty krewnych zapisała się na pallotyńską pielgrzymkę do Rzymu, od razu postanowiłam dołączyć do niej. Niestety, nie było już miejsc, a do tego przyjmowano tylko uczestników do lat 65, a ja już ten wiek przekroczyłam. Ponieważ czułam się dobrze i jeszcze pracowałam zawodowo, zaproponowałam przedłożenie świadectwa lekarskiego o stanie zdrowia. Od tej pory pallotyni od starszych kandydatów na pielgrzymów żądają lekarskich oświadczeń o braku przeciwwskazań do udziału w dalszej wyprawie, dzięki czemu mogą w nich brać udział również ludzie starsi. No i znalazłam się na liście pielgrzymów. Teraz musiałam zgromadzić odpowiednią sumę dolarów. W naszym miasteczku jeszcze wtedy nie było kantorów, w banku też nie można było kupić dewiz, więc musiałam ciułać "zielone" po kilka sztuk, kupując od znajomych i znajomych znajomych, aby zgromadzić odpowiednią ilość. Ale wszystkie trudności pokonałam i w październiku 1991 znalazłam się w autokarze do Rzymu. Wiele zwiedziliśmy i zobaczyliśmy, wiele podziwialiśmy i przeżywaliśmy, ale głównym celem naszej pielgrzymki była audiencja u Ojca Św. Zamiast na masowe spotkanie na placu św. Piotra zaproszono nas - Polaków i Niemców do bazyliki. Oczekując na przybycie Ojca Św. Niemcy pięknie śpiewali, a my dołączyliśmy do nich. Po pewnym czasie przyszedł jakiś biało ubrany monsigniore i poinformował nas, że ta wspólna polsko - niemiecka audiencja ma znaczenie symboliczne i zmierza do pojednania obu naszych narodów. Pouczał też jak mamy się zachować podczas tego spotkania. Po dłuższym oczekiwaniu zobaczyliśmy wychodzących z bocznych drzwi z lewej strony kolorowo ubranych gwardzistów, potem orszak biało ubranych postaci a wśród nich Ojca Św. Brawom i okrzykom radości nie było końca. Wszyscy ruszyli do barierki, by jak najbliżej znaleźć się obok przechodzącego Ojca Św. Wyciągnął się las rąk, chociaż dotykanie Ojca Św. było zakazane. Jan Paweł II wszedł do konfesjum i rozpoczął przemówienie, wpierw po niemiecku, a potem po polsku. Mówił o Jezusie, który umarł za nas wszystkich, a przed śmiercią wybaczył łotrowi. Wymieniał korzyści jakie dawała zgodna współpraca obu narodów, nawiązywał do wspólnej chrześcijańskiej tradycji i rysował perspektywy pozytywnej współpracy na przyszłość.

Kiedy wychodziliśmy z Bazyliki, okazało się, że byli wśród nas państwo młodzi, a także grupa górali w swoich strojach ludowych. Byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy być tak blisko Ojca Św., wziąć udział w specjalnej audiencji, ale ciągle marzyło nam się spotkanie Ojca Św. wyłącznie z nami, Polakami. Do końca nie było pewności czy nam się to uda. Masz opiekun, pallotyn, który studiował w Italii 5 lat i doskonale znał włoski, codziennie wieczorem telefonował do Watykanu, by się dowiedzieć czy takie spotkanie będzie możliwe. Natrafiał na opory, bo otoczenie chciało zaoszczędzić Ojcu Św. dodatkowego wysiłku, a to ze względu na zmęczenie Dostojnej Osoby. Już myśleliśmy, że opuścimy Włochy nie uzyskawszy możliwości dodatkowego spotkania z Ojcem Św. Ale przedostatniego dnia dowiedzieliśmy się, że jednak nasze marzenie się spełni.

Ogarnęła nas ogromna radość i gorączka przygotowań. Odświeżanie, prasowanie przywiezionych na tę okazję kreacji, nakładanie maseczek, fryzur itp. Po kolacji na podwórku odbyła się próba ustawienia grupy i wydano zakaz jakichkolwiek zmian w ustawieniu oraz zadawania pytań Ojcu Św. Audiencja wyznaczona została na godzinę 18-tą w niedzielę. Już od samego rana żyliśmy tą chwilą i nie mogliśmy się doczekać momentu wyjazdu do Watykanu. Ale oto już jesteśmy na placu. Otrzymujemy bilety wstępu z podobizną Ojca Św. Wchodzimy na schody z prawej strony kolumnady, podążamy na wewnętrzny dziedziniec i ustawiamy się grupkami. Po prawej stronie mamy Polaków z Hamburga. Są jednakowo ubrani, w rękach trzymają ogromny transparent. Są i górale w strojach ludowych. Grup jest około trzydziestu. Stoimy w skupieniu i czekamy. Około godziny 19-tej - poruszenie. Z lewej strony placu powoli w asyście kilku osób zbliża się biała postać Ojca Św. Podchodzi do mikrofonu, wita nas i wygłasza krótkie przemówienie, po czym powoli przechodzi od grupy do grupy, do każdej coś mówi i pozuje do wspólnego zdjęcia. Zamarli w bezruchu czekamy z bijącym sercem, kiedy nareszcie zbliży się do nas. Już jest. Jedna z pątniczek na klęczkach podaje Ojcu Św. od nas dar. Jest to ornat. Ojciec Św. dotyka go, a stojący za nim mężczyzna w cywilu zabiera i odkłada na bok. Mam ogromną ochotę powiedzieć Ojcu Św., że w Drawsku, w miejscu gdzie przed laty jeszcze jako młody ksiądz Karol Wojtyła zatrzymywał się podczas spływu kajakowego po Drawie, postanowiono wybudować stanicę wodną Jego imienia, ale pomna zakazu nie śmiem się odezwać. Ojciec Św. cichym głosem zadaje grzecznościowe pytania, nasz opiekun chwali nas za zdyscyplinowanie i następuje wspólna fotografia. Znajduję się bardzo blisko ukochanej Osoby, czuję się jak i inni ogromnie szczęśliwa, toteż na naszych twarzach maluje się zachwyt, co fotografowi udało się utrwalić na zdjęciach.

Chociaż to bezpośrednie spotkanie z Ojcem Św. było takie krótkie, ale za to tak głęboko przeżyte, że bardzo mocno utrwaliło się w mojej, a wierzę, że i w pamięci pozostałych uczestników pielgrzymki, iż często wracam do niego we wspomnieniach, a także w rozmowach ze znajomymi i zaliczam do najradośniejszych i najszczęśliwszych chwil mojego życia.
 

Pątniczka


P.S. Na spotkanie z Ojcem Św. do Zakopanego wybrałam się już z Torunia. Po całonocnej podróży wyszłam z autokaru chwiejąc się na nogach, bo przez całą noc nie zmrużyłam oka. Wpierw siedzące obok młode dzierlatki bez przerwy chichotały i na nic zdały się nasze prośby, by się uspokoiły i pozwoliły nam zasnąć, aż opiekun pielgrzymki musiał je rozsadzić. Potem siedząca za mną pani bardzo głośno myślała. Ja się wybiłam ze snu, a ona potem spokojnie chrapała. Z początku bałam się, że nie dotrzymam kroku szarżującym pod górę w maratońskim tempie współtowarzyszom, ale wkrótce górskie powietrze orzeźwiło i bez trudu pokonywałam wędrówkę. Górale opracowali dla nas krótszą trasę, ale zapomnieli, że cepry nie umieją chodzić po górach. A więc wędrowaliśmy po kamieniach, po korzeniach, po mokrych śliskich liściach, przez strumienie, wschodzące słońce świeciło nam w oczy i tak szliśmy, szliśmy i szliśmy całe 2 godziny, bo to było 8 kilometrów drogi. W końcu doszliśmy na Dużą Krokwię. Była dopiero siódma rano, a Ojciec Św. miał przybyć o dziesiątej, więc położyłam się na trawie i trochę się zdrzemnęłam. Te piętnaście minut wróciło mi siły i od razu wsiąkłam w atmosferę radosnego oczekiwania. Entuzjastycznie wiwatowaliśmy przelatującym nad nami śmigłowcom, sądząc, że w którymś z nich leci Ojciec Św.

Organizacja spotkania była wspaniała, wszystko przygotowane na medal. Czuło się, że górale oddolnie, spontanicznie, z własnej woli ochotnie to wykonali, a teraz z wewnętrznej potrzeby starali się wyrazić swoją ogromną radość z powodu przybycia Ojca Św. na ich ziemię. Oni uważają Ojca Św. za jednego z nich, za swojego najważniejszego Gazdę. Na każdym kroku to okazywali. A nasze toruńskie serca przepełniała wdzięczność za wyniesienie na ołtarze Marii Karłowskiej. A do tego wspaniała sceneria. Piękny, w góralskim stylu ołtarz współgrał z otoczeniem. Jasnozieloną murawę otaczała ciemna zieleń majestatycznych świerków, w dole szumiał radośnie niespokojny strumyk, horyzont zamykały przymglone góry, a po błękitnym niebie przepływały chmurki chroniące nas litościwie przed żarem czerwcowego słońca. Rześki, górski wietrzyk chłodził nasze spocone czoła. I ten pnący się w górę jakby wskazujący nam drogę ku niebu biały szlak. I płynęły z naszych piersi pobożne pieśni. Było cudownie. Toteż jeszcze długo po zakończeniu nabożeństwa nie chciało nam się opuszczać miejsca uroczystości. Chodziliśmy po stadionie, oglądaliśmy z bliska ołtarz, robiliśmy zdjęcia na jego tle i ociągając się, niespiesznie, jakby z żalem, że to już koniec, opuściliśmy to miejsce głębokich przeżyć i wyruszyliśmy ku parkingowi, gdzie oczekiwały na nas autokary.



 Monika SULECKA (KSIĄŻKA) 

O wyjeździe do Rzymu na spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II marzyłam już od wielu lat. Nigdy nie odważyłam się wypowiadać moich marzeń głośno, ponieważ bałam się, że sytuacja finansowa szybko rozwiałaby moje marzenia. Dzisiaj wiem, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, a gorące pragnienie świętowania na Watykanie z Ojcem Świętym należy już do przeszłości.

Do Wiecznego Miasta pielgrzymowałam wraz z młodymi pracownikami Radia Maryja z Torunia. Wśród nas byli również dwaj kapłani. Na Plac Świętego Piotra przybyliśmy w czwartek 18 kwietnia 1996 r. około godziny 9.00 rano. Część grup pielgrzymkowych tworzyła dość pokaźną kolejkę, która ustawiała się przed wejściem kontrolnym. Plac Świętego Piotra powoli zapełniał się, co jakiś czas dołączały nowe grupy, a panujący uroczysty nastrój zwracał uwagę wszystkich dookoła. Pogoda była wymarzona dla miejsca i osoby, z którą mieliśmy się wkrótce spotkać. Każdy z nas pragnął zająć miejsce w wymarzonym przez siebie sektorze, aby być jak najbliżej Następcy Świętego Piotra. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu i zaskoczeniu dzień wcześniej jeden z ojców - organizatorów pielgrzymki zaproponował mi reprezentowanie Radia Maryja "trzymając straż" przy sztandarze. Początkowo wahałam się. Bałam się, iż nie podołam temu ogromnemu zadaniu jakie na mnie niespodziewanie spadło ze względu na ogromny upał jaki od rana panował w Rzymie. Słońce nie żałowało nam swoich promieni. Jednak podjęłam się tego zadania, wiedziałam bowiem, że nigdy więcej mogę nie dostąpić takiego zaszczytu i wyróżnienia. Równocześnie zdałam sobie sprawę, iż z chwilą podjęcia tej decyzji ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność godnego reprezentowania Radia Maryja.

Wszyscy zebrani na Placu Świętego Piotra pielgrzymi uczestniczyliśmy we Mszy św. pod przewodnictwem J. E. ks. bp. Mariana Przykuckiego. Bardzo uroczysta Msza św. odprawiana u grobu św. Piotra była zapowiedzią tego, co miało nas spotkać po jej zakończeniu. Słońce nie miało dla nas litości. Stojąc przy ołtarzu, na którym była sprawowana Msza św. wiedzieliśmy, że jesteśmy na oczach wielu tysięcy ludzi tutaj obecnych, których nie możemy zawieść swoją postawą Po skończonej Eucharystii czas oczekiwania na Chrystusa naszych czasów wypełnił radosny śpiew zebranego na placu tłumu Polaków. Panowało ogromne poruszenie. My jednak w dalszym ciągu "trzymając straż" przy radiowym sztandarze trwamy u wejścia do bazyliki. Ukradkiem rozglądałam się po Placu Świętego Piotra, obserwowałam ostatnie przygotowania do naszej audiencji. Stał już papieski tron i krzyż, a swoje miejsca zajmowali zaproszeni goście. W mojej głowie zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy aby wytrzymam stać tak w tym okropnym skwarze, kiedy słońce ani na chwilę nie chce zajść za chmurkę. Jednak były to tylko chwilowe wątpliwości małego człowieczka. Przecież za chwilę miałam na własne oczy ujrzeć Piotra naszych czasów. Powtarzałam sobie tylko słowa: musisz wytrzymać. Taki mały wysiłek z mojej strony jest niczym w porównaniu z poświęceniem się Ojca Świętego dla nas, wszystkich ludzi, nie tylko tych obecnych na placu.

Nagle wszyscy wstają, rozlegają się gorące brawa. Ukazuje się samochód, a w nim roześmiany i bardzo wzruszony Ojciec Święty. Papież przejeżdża między sektorami, pozdrawia pielgrzymów. Tysiące ludzkich dłoni pragnie Go dotknąć. Radość na placu jest ogromna. Słychać gorące okrzyki i wiwaty na cześć Ojca Świętego. Dzięki temu, że stoimy ze sztandarem na schodach mamy możliwość ciągłego oglądania Papieża. Krótka chwila oczekiwania, niepewności, kiedy do nas przemówi i co nam powie? Nie wiem, czy to nerwy czy pokora zawładnęły naszymi sercami, bo w momencie powitania ten około piętnastotysięczny tłum zamilkł. Przez chwilę miałam wrażenie, że nie będziemy w stanie zamanifestować naszej obecności. Jak na każdym spotkaniu z Następcą Świętego Piotra przyszedł czas na składanie darów. Z odrobiną zazdrości w sercu spoglądałam na tych szczęśliwych pielgrzymów, którzy je mieli. W pewnym momencie podchodzi do nas włoski ochroniarz i kieruje nas w stronę niosących dary. Chwila zdenerwowania, czy aby on się nie pomylił, czy to na pewno o nas chodzi? Jednak idziemy. Serce drży, bije coraz mocniej. Rodzi się pytanie, co ja powiem Ojcu Świętemu, ja taki zwykły, szary człowieczek mam rozmawiać z Głową Kościoła.

Nadchodzi moment podejścia. Ojciec Święty wyciąga do mnie swoją ciepłą, przyjazną dłoń. Padam na kolana i z czcią całuję dłoń, na której widnieje pierścień z insygniami papieskimi. Wszystko to, co było we mnie uleciało gdzieś daleko. Jego ojcowskie, głębokie spojrzenie, pełne miłości i dobroci przeszyło moją duszę. Wtem łzy radości i wzruszenia leją się strugami po moich policzkach. Nie wytrzymałam, chociaż obiecywałam sobie być twardą. Jeszcze nie mogłam uwierzyć, że Bóg wyróżnił mnie spośród takiego tłumu. Radość we mnie była ogromna, a uczucie, które cały czas mi towarzyszyło nie jest możliwe, aby wyrazić je słowami. Nigdy nie przypuszczałam, że będę kiedykolwiek w Wiecznym Mieście, a już na pewno, że stanę twarzą w twarz z Ojcem Świętym. Jeszcze ostatnie zdjęcia, krótki rozmowy z przedstawicielami Kościoła i za chwilę biała postać zniknie za drzwiami ogromnej bazyliki.

Kiedy około godziny 17.00 zajęliśmy miejsca w autokarze byliśmy dziwnie wyciszeni. Pragnęliśmy to niecodzienne spotkanie przeżyć jeszcze raz. Jeśli swoją obecnością rzeczywiście sprawiliśmy radość Ojcu Świętemu, to warto było ponieść trudy tego pielgrzymowania. Zrozumiałam, że nasz pobyt w Watykanie dobiegł końca i czas wracać do domu, do Polski, aby tam być "miastem na górze", wskazywać drogę zbłąkanym. Tylko czy ja podołam temu wezwaniu? Lękam się, że może być ponad moje siły, lecz życzenie Następcy Chrystusa jest dla mnie rozkazem, więc z pokorą to wezwanie podejmę.
 

Książka


Teresa MISZEWSKA (MAGDALENA II) 

Był rok 1978. Rok łez. Ponieważ miałam już 25 lat postanowiłam sama decydować o swoim życiu. Miałam wiele sympatii, ale Rodzice nigdy do końca nie aprobowali moich wyborów.

I wtedy poznałam mężczyznę mojego życia. Co z tego, że był już żonaty, miał tylko ślub cywilny, było też dziecko - chłopiec miał 3,5 roku. Rozmawiałam z jego byłą już żoną - bardzo prosiłam, aby się pogodzili, chociażby ze względu na dziecko - była nieprzejednana - nic z tego - ma dosyć. Dlaczego!

Zawsze chciałam wszystkich godzić, płakałam gdy ludzie się kłócili.

Moja Rodzina, głęboko wierząca, co wieczór pacierz odmawiany wspólnie, wyjścia do kościoła, pacierze poranne, zespół kościelny gdzie śpiewałam ponad 10 lat.

Uciekłam z domu, rzeczy rzucałam przez okno, na dole on z torbami. Do dziś pamiętam słowa Mamy - O której wrócisz? - Normalnie - odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie wrócę. Życie z nim - potwierdziło się to o czym mówiła byłą żona - ALKOHOL. A ja?- Apostołka. Może to ja będę tą, która spowoduje, że przestanie pić?

Czy się modliłam? Tak, ale nie miałam błogosławieństwa rodziców. Jak Oni cierpieli!

Mama zaczepiała obcych ludzi na ulicy pytając czy mnie nie widzieli. Tatuś - mówiłam na niego mój Ojcze Święty - jest święty. Może nie powinnam tak pisać.

Łzy Matki - matki często płaczą - kobiety są słabsze psychicznie, odreagowują swoją bezsilność - to miejsce, gdzie kończy się ludzka wytrzymałość.

Łzy Ojca widziałam, gdy kazał mi przysięgać na Krzyż od Różańca, że nic jeszcze złego nie zrobiłam, i gdy zmasakrowana wróciłam do domu - mój Tatuś tak mocno płakał!

Dzwony - słyszałam 16.X. wiedziałam, że papieżem został Polak - Karol Wojtyła.

Uciekłam drugi raz - właściwie Rodzice wiedzieli, że tak zrobię, bo powiedziałam, że muszę wybaczyć, przecież on też płakał i żałował swego czynu!

Nie zmieniła się moja rzeczywistość, urodził się Jacek, gdy miał cztery lata wzięliśmy ślub w moim Kościele Mariackim. Nasz Proboszcz uśmiechał się smutno, nie wierzył, że coś się zmieni i dalej było smutno. Kiedy Jacek skończył sześć lat zapisałam go na religię, był dzieckiem bardzo nadruchliwym, więc Siostra zgodziła się mieć lekcję z nim samym. Dużo rozmawiałam z Siostrą o moim życiu. Dała mi medalik z Matką Boską Niepokalanie Poczętą mówiąc: niech Pani mocno się modli.

W 1987 roku stwierdziłam, że jestem w ciąży. Boże mój, to była rozpacz! Mieszkanie wynajęte 12m2 my w trójkę, Tata prawie na okrągło pijany i ja w ciąży.

I wtedy przyjechał do mnie Jan Paweł II. Tak właśnie było, dzień po dniu w czasie wizyty w Polsce mówił do mnie. "Witam Was Matki, które nosicie pod sercem nowe życie, witam wszystkie dzieci które są w łonie matki. Dosłownie ryczałam przed telewizorem, a On dobry Ojciec tak spokojny, dobry, kochany mówił do mnie - Nie bój się - będzie dobrze - módl się. Nikt nie umiał mi pomóc. To papież pomógł mi znieść to wszystko.

Zawsze wydawało ni się, że wierzę głęboko, słowa które mówił papież były proste, mówione z serca i mówił rzeczy tak oczywiste o miłości bliźniego, dobroci, wierze w Chrystusa, który jest miłością i przebaczeniem.

Agatka urodziła się w szóstym miesiącu ciąży, nie dawano jej nawet pięciu procent życia, a ja byłam spokojna. Od razu wiedziałam, że będzie żyła. Mam ufność w Bogu, Jezu ufam Tobie, mówiłam.

Naszą odrobinkę, gdy z wagi 1200 gram osiągnęła 2 kilogramy, wzięła moja Mama. Do momentu, gdy kupiliśmy mieszkanie wychowywał ją u siebie. Potem wzięliśmy ją do domu.

Moja córeczka nigdy nie widziała Tatusia pijanego! Cud? Modlitwa? Silna wola? Pan Bóg! Jezu ufam Tobie!

Jacek - miał nauczanie indywidualne - uczył się dobrze. W 1995r. - 17. października stracił przytomność na osiem godzin. Lekarze stwierdzili padaczkę i schizofrenię paranoidalną. Co przeżyłam? Szok i pierwsze kroki do kościoła - ksiądz proboszcz z naszej obecnej parafii św. Jakuba i dwóch księży odprawili Mszę św. w intencji naszego syna.

Całą Mszę przepłakałam, a z kościoła wyszłam twarda jak skała. Wiedziałam, że Bóg jest z nami. Bodaj od tego momentu wiedziałam, że będziemy razem nieśli nasz krzyż.

Zawsze bardzo kochałam dzieci specjalnej troski i Pan Bóg dał mi ich dwoje.

Trudno jest zachować czasami pogodę ducha w naszym codziennym życiu i to nie ze względu na choroby dzieci, ale na problemy finansowe; bywają dni kiedy jesteśmy dosłownie bez grosza i muszę iść do dobrych osób, które mi pomagają, a co niedziela po Mszy św. czeka na nas mój Tatuś, który nam również pomaga. Czy mi przebaczył? On nigdy się na mnie nie pogniewał! Czy to możliwe, czy ja bym zrobiła tak samo? Tak!

I patrzę na naszego dobrego Ojca Świętego, jego dobre oczy, skromna postawa i słowa, które nigdy nie są banalne, trafiają w samo serce. Trafiło do prasy określenie "ładowanie akumulatorów". Powtarzane często, czasami ironizowane, ale jakże trafne. Czekam na każdą wizytę naszego papieża i niestety nie mogę nigdzie w miejsca gdzie bywa jeździć; siedzę, uczestniczę przed telewizorem, chłonąc każde słowo homilii i ładuję akumulatory, czuję się tak oczyszczona, spokojna i patrzę optymistycznie w przyszłość nawet nie mając grosza w kieszeni.
 

Magdalena II


 Alfons PLEC (APE) 

Jak nigdy, w 1978 roku interesowałem się wyborem Papieża. Pracowałem w biurze do późnych godzin wieczornych i zawsze włączałem o godzinie 19-tej radio, aby posłuchać, czy wybór został już dokonany. To samo uczyniłem w dniu 16 października i usłyszałem słowa: "Anuntio vobis gaudium magnum: habemus Papam". Cieszyłem się, że jest już papież wybrany, ale nie wiedziałem jeszcze kto, a słowa płynęły dalej: "eminentissum ac Reverndissimum, Dominum Carolum". Teraz wiedziałem już, że Karol, ale nazwisko, czekam na nazwisko i w końcu jest: "Cardinalem Wojtyła". Wyłączyłem radio i nie mogłem opanować wzruszenia - płakałem i nie chciało mi się wierzyć w tę informację, bo to nie Włoch, a Polak obrany został na Stolicę Apostolską.

Błyskawicznie przypomniały mi się prorocze słowa Juliusza Słowackiego: "pośród niesnasek Pan Bóg uderza w ogromny dzwon, dla słowiańskiego oto papieża otworzył tron".

Popędziłem do domu. Po drodze wszystkim mijanym ludziom mówiłem, że papieżem wybrany został Polak. Stawali i niedowierzali.

Główny dziennik telewizyjny potwierdził tę informację i można już było ujrzeć na ekranie postać papieża Jana Pawła II, do niedawna jeszcze kardynała Karola Wojtyły.

Od momentu, jak Jan Paweł II rozpoczął swój pontyfikat na Stolicy Piotrowej, rozpoczęły się pielgrzymki Polaków do Rzymu. Postanowiłem, że też muszę jechać, ale odkładałem wyjazd stale na później głównie ze względów finansowych. Jeździli znajomi, przywozili zdjęcia jak witają się z papieżem i coraz bardziej zazdrościłem im, że oni już byli u Ojca Świętego, a ja nie. Wtedy to na audiencjach Ojciec Święty z każdym witał się i każdy mógł Mu powiedzieć parę słów. Ja wyobraziłem sobie nawet jak się zachowam przy przywitaniu. Mianowicie postanowiłem, że jak podejdę do Ojca Świętego, to uklęknę, obejmę Jego stopy i powiem: "odejdź Panie ode mnie, bo jestem człowiekiem grzesznym", a Ojciec Święty pewnie powie: " wstań bracie, bo chcę cię uścisnąć". Wnet okazało się jednak, że nastąpiły z powodu dużego napływu pątników audiencje generalne i mój pomysł z powitaniem stał się nierealny. Była mała szansa dotknięcia Jego ręki lub nawet szaty, a miałem stale w pamięci słowa Pisma Świętego opisujące zdarzenie, jak to chora kobieta mówiła sobie, żebym tylko mogła choćby dotknąć szat Pana, a będę uzdrowiona. Dotknęła i została uzdrowiona.

W 1991 roku w lipcu, po długoletnich przygotowaniach zdecydowałem się ostatecznie udać do Rzymu. W tym roku był papież z pielgrzymką w Polsce i postanowiłem, że udam się najpierw na spotkanie z Ojcem Świętym do Płocka. Trafiłem na niedobry sektor, gdyż rosnące drzewa nie pozwalały mi widzieć Papieża przy ołtarzu, a porządkowi nie pozwalali dowolnie przemieszczać się. Nie martwiłem się jednak zbytnio tym, gdyż wiedziałem, że za parę dni jadę do Rzymu i tam nacieszę się widokiem Ojca Świętego. Coś stale jednak mi mówiło, że skoro tu jestem, to powinienem korzystać z okazji, gdyż np. mogę zachorować i nie pojechać na pielgrzymkę (a przemarzłem w Płocku porządnie). Pomyślałem sobie więc, że skoro z tego miejsca nie widzę Papieża, to pójdę i ustawię się przy drodze, którą będzie jechał On udając się do centrum miasta. Tak też uczyniłem.

Oczekiwanie przedłużało się, ludzi przybywało coraz więcej, ustawił się szpaler w prawo i lewo jak tylko można było okiem sięgnąć. Stałem i czekałem. Zacząłem intensywnie myśleć i nagle zdało mi się, że to wszystko dzieje się dwa tysiące lat temu. Ta ziemia to Palestyna, ci ludzie to naród wybrany, a niebawem zjawi się sam Mistrz, Jezus Chrystus. My czekamy na jego przybycie, a każdy chce Mu coś powiedzieć i o coś prosić. Ludzie twarze mieli poważne, zamyślone, nawet smutne, mało było twarzy uśmiechniętych. Bo w istocie wielu było takich, którym w życiu się nie powiodło, wielu było chorych i cierpiących, wielu nie miało pracy i nie wiedzieli za co jutro kupią coś do zjedzenia, stały też kobiety brzemienne i oczekiwały z niepokojem dnia, który dla nich był nieunikniony, prawie każdy chciał coś w swoim życiu odmienić. I tak stali i trwali w oczekiwaniu na Pana. Tak sobie mówili: Pan nie jest w stanie nas wszystkich wysłuchać, ale skoro się zjawi w myślach będziemy to mieć, wszak On zna nie tylko nasze potrzeby, ale także nasze myśli.. Stałem i ja i też układałem w łańcuszek sprawy, które chciałem mu przekazać. Było tych spraw nadzwyczaj dużo, bo życie mnie nie głaskało, ale te sprawy niech pozostaną tajemnicą moją i Pana.

Nagle wyłonił się pojazd i płynął między tą ciżbą ludzi nasz Mistrz i Pan. Jedni wiwatowali, ale innych usta po cichu wymawiały prośby wcześniej przywołane, a może też modlili się. A Pan miał oblicze jakieś nieziemskie, dobrotliwe, łagodne, cały czas uśmiechał się i błogosławił lud. Dokładnie widziałem jego mistyczną twarz z bardzo bliska i potem już nigdy takiej nie spotkałem.

Przepłynął obok nas, a myśmy wszyscy stali i patrzyli jak oddala się coraz bardziej i bardziej, a potem zginął nam z oczu.

Zapomniałem pomyśleć o tym, co chciałem Mu przekazać, ale nie martwiłem się, bo wiedziałem, że Pan nasz i tak znał myśli moje. Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić i ja też zrobiłem pierwszy krok, uświadomiłem sobie, że jestem w Płocku, a ten który jechał w szpalerze tłumów, to był papież Jan Paweł II. Ludzie rozchodzili się w milczeniu, ale na ich twarzach widać było ogromne zadowolenie, jakby został z nich zdjęty ten ciężar, który jeszcze przed chwilą dźwigali.

Byłem zmoczony od deszczu, woda chlupała mi w butach, głodny i spragniony, zziębnięty, ale szczęśliwy, bo oto byłem przed chwilą bardzo blisko Następcy Świętego Piotra.

Takie było moje pierwsze spotkanie z Papieżem.

Za parę dni wyjechałem na pielgrzymkę do Rzymu. Moje przeczucia z Płocka sprawdziły się, bo oto w środę nie było audiencji z Papieżem, gdyż on także przemarzł będąc w Polsce i wyjechał w góry na konieczny odpoczynek. Tak więc pojechałem do Rzymu i nie spotkałem się z papieżem.

Po czterech latach postanowiłem znowu udać się do Rzymu na spotkanie z Papieżem. Tym razem w towarzystwie trzynastoletniego wnuka, Kacpra. Wybrałem ten kierunek dla niego, gdyż uważam, że każdy katolik powinien rozpoczynać zwiedzanie świata od stolicy świata chrześcijańskiego, a miałem także na względzie, że tym razem uda mi się też audiencja u Ojca Świętego.

Audiencja odbyła się, tyle, że przypadła ona w przeddzień Święta Piotra i Pawła i ze względu na ogrom pątników odbywała się w bazylice Świętego Piotra. Mieliśmy dalekie miejsce w nawie bocznej i papież był prawie niewidoczny. I znowu marzenie się nie spełniło. Udaliśmy się więc następnego dnia do bazyliki. Ze względu na święto Piotra i Pawła wejście było możliwe jedynie za kartą wstępu i to obligowało do zajęcia miejsca ściśle określonego i znowu było ono dalekie od ołtarza, przy którym sprawował Mszę św. papież w towarzystwie patriarchy obrządku bizantyjskiego - Bartolomeo I. Z tego miejsca nie można było nawet zrobić zdjęcia papieża.

Stała się jednak rzecz nieoczekiwana. Za nami stała siostra zakonna. Podeszła do nas bliżej i powiedziała po polsku, że zabierze wnuka w pobliże papieża i będzie tam mógł zrobić zdjęcie z bliskiej odległości. Podeszli bardzo blisko papieża, ale stojący tam gwardzista zabronił robienia zdjęć z fleszem. I tak nic z tego pomysłu siostry nie wyszło, ale wnuk widział Papieża z bardzo bliska. Był z tego bardzo dumny. Wnuk mi potem do końca dnia opisywał postać papieża z takimi szczegółami, że miałem wyobrażenie o Nim, jakbym był tam razem z nim.

Żeby zrekompensować nam naszą stratę, siostra zrobiła nam wspólne zdjęcie w bazylice na tle ołtarza przy którym jest wprawdzie widoczna postać papieża, ale wielkości mikroskopijnej (okazało się, że była to siostra z Polski z osobistej obsługi papieża i mogła wiele zrobić, ale rozkazy gwardzistów też ją obowiązywały).

Myślę, że jeszcze trzeci raz wybiorę się do Rzymu i wtedy to na pewno ucałuję pierścień na ręku papieża. Jest to ciągle moje nieziszczone marzenie.

Śledzę każdą podróż Ojca Świętego i uspokajam się dopiero wtedy, kiedy dowiaduję się, że wrócił szczęśliwie do Rzymu.

Papież jest dla mnie uosobieniem dobroci, spokoju, życzliwości a jednocześnie nieprzejednanym obrońcą wiary naszej i jej głosicielem po krańce świata.

Chciałbym, żeby jeszcze długo żył, był zdrowy i długo mógł wypełniać swoją misję dziejową, o której Juliusz Słowacki powiedział, że "wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość, robactwo, gad, zdrowie przyniesie, rozpali miłość i zbawi świat" i dalej: "On rozda miłość, jak dziś mocarze rozdają broń, sakramentalną moc on pokaże, świat wziąwszy w dłoń, Boga pokaże w twórczości świata, jasno, jak dzień".
 

Ape

 Roman GRUCZA (ORZEŁ) 
WATYKAŃSKIE ŚPIEWANIE

Przewielebny Ksiądz Prałat
dr Stanisław Dziwisz
Watykan
W imieniu Chóru Męskiego "Copernicus" z Torunia, zwracam się z uprzejmą prośbą o łaskawe umożliwienie zaśpiewania Papieżowi podczas Mszy Św. w kaplicy w dniu 30.03.br.(1989 - przyp. autora). Jako jedyny chór z Polski zostaliśmy zaproszeni na XV Festiwal Chórów Polifonicznych w Nuoro (Sardynia...)

Tymi słowami, jako dyrygent Chóru Męskiego "Copernicus", rozpocząłem list skierowany do osobistego sekretarza Ojca Świętego ks. prałata Stanisława Dziwisza, z prośbą o umożliwienie chórowi zaśpiewania Papieżowi. Niestety mieliśmy pecha. W dniu 30.03. kiedy to w drodze na Sardynię (na Festiwal) mogliśmy być w Rzymie, Ojciec Święty jak co dzień miał odprawić Mszę św. w swej kaplicy, ale tym razem wraz z wieloma księżmi z diecezji krakowskiej. Dla chóru nie starczyłoby miejsca. Wielki zawód, ale i chęć dalszej walki o możliwość ujrzenia osobiście największego z Polaków.

Dnia 29.03. rano dojechaliśmy naszym autokarem do Rzymu. Po skontaktowaniu się z Duszpasterskim Ośrodkiem dla Pielgrzymów Polskich "Corda Cordi" dowiedzieliśmy się, iż w tym dniu o godzinie 11.00 na Placu Świętego Piotra rozpocznie się audiencja generalna. Czasu mieliśmy bardzo niewiele, "korki" na zatłoczonych ulicach Rzymu, ale udało się, zdążyliśmy, a tu czeka nas niemiła niespodzianka. Nie posiadamy przepustek do żadnego z sektorów wyznaczonych na Placu Św. Piotra. Ponowny zawód ale od czego w człowieku upór. Udało się ubłagać Gwardzistów i znaleźliśmy się w sektorze dla Polaków. Śpiewamy ze szczęścia, rozlegają się wokół oklaski rodaków i nie tylko. Nadarzyła się okazja przejścia do sektora, z którego przy odrobinie szczęścia będzie można dotknąć Papieża przejeżdżającego swym Papa mobilne. Oczywiście idziemy, znów śpiewamy oczekując na Ojca Świętego. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się wśród nas Ojciec Konrad Hejmo (dyrektor wspomnianego już "Corda Cordi"). Witam się z człowiekiem, który jak się później okaże wiele będzie mógł zdziałać w naszej sprawie. Pyta dlaczego nie jesteśmy ubrani w nasze chóralne garnitury? Odpowiadam, że nawet nie marzyliśmy o audiencji ogólnej, nie wiedzieliśmy czy zdołamy bez przepustek dotrzeć na Plac Św. Piotra. Słyszę w odpowiedzi, że szkoda, bo moglibyśmy będąc w naszych strojach zaśpiewać Ojcu Świętemu z bliska.

Jaka szkoda! Pech miesza się z odrobiną szczęścia na każdym naszym pielgrzymim kroku. Ale pojawia się nowa możliwość. Ojciec K. Hejmo notuje nazwę chóru i prosi, abyśmy, tuż po wyczytaniu przez Papieża naszego zespołu, zaśpiewali coś. Cieszymy się ogromnie, ale pytam nieustannie o. Konrada o możliwość audiencji prywatnej. Wciąż słyszę jedno słowo w odpowiedzi - "niemożliwe". Jednak chowam w sercu nadzieję. Około godziny 10.30, na pół godziny przed rozpoczęciem audiencji, znów przechodzi obok "naszych" barierek O. K. Hejmo. Wołam: "Ojcze drogi, co z moim chórem, uda się dostać jutro do Ojca Świętego?" "Cóż, proszę mieć nadzieję, zobaczę co się da zrobić" - słyszę odpowiedź. "Będziemy bardzo wdzięczni, modlimy się w tej intencji" - wołam z przejęciem. "Ależ pan natrętny, ale i cierpliwy" - konstatuje Ojciec Konrad i dodaje: "Proszę mnie znaleźć po audiencji".

Wybiła godzina 11.00. Gwardia Szwajcarska ustawia się w szpalery, zza nich wyłania się Biała Postać - Ojciec Święty. Witają Go - burzą oklasków i okrzyków wszyscy wierni zgromadzeni na Placu Świętego Piotra. Papież swym samochodem przejeżdża pomiędzy sektorami. Ludzie szaleją z radości, także moi chórzyści. Niektórym kolegom także i mnie udało się dotknąć dłoń Orędownika Pokoju. Przeszedł po mnie dreszcz zostałem napełniony wielkim pokojem. Widzę łzy szczęścia na twarzach moich chórzystów - dorosłych mężczyzn.

Mnie także objęło niewymowne wzruszenie. Następnie Jan Paweł II przemówił do wiernych w języku włoskim. Stoimy zauroczeni szczęśliwą chwilą. Po skończonej katechezie pewien ks. biskup wyczytuje długą listę zespołów i grup przybyłych z wielu krajów świata. Wszyscy wymienieni pozdrawiają Ojca Świętego okrzykami i oklaskami. Następnie Papież pozdrowił rodaków w ojczystym języku. Znów szał radości i łzy szczęścia. Słyszymy jak Głowa Kościoła wymienia grupy z Polski. Nagle słyszymy "Witam także chór męski Copernicus z Torunia". W tym momencie 40 gardeł chórzystów zaśpiewało "Hymn Pomorza" Zygmunta Moczyńskiego. Gdy skończyliśmy - burza oklasków. Czuliśmy się zażenowani tym, że pozwoliliśmy przerwać Ojcu Świętemu. W twarzy Jego Świątobliwości zobaczyliśmy szczery uśmiech wzruszenia i prawą rękę uniesioną z pozdrowieniem.

Tyle szczęścia naraz! Ale nam ciągle mało! Po zakończonej audiencji, próbujemy odnaleźć ojca Hejmo. Jest! Widzę Go przy jednej z bram Watykanu. Podbiegam, słyszę: "Mój Boże, to znowu pan?! Gratuluję wytrwałości, proszę skontaktować się ze mną około godziny 14.00 w Domu Pielgrzyma Corda Cordi. Słyszałem was na placu w czasie audiencji, wypadliście świetnie. Wasze szanse rosną. Ilu was jest?", "43 z kierowcami" - odpowiadam. "Do zobaczenia" - żegna mnie o. Hejmo.

Dobiegają moi chórzyści, relacjonuję im rozmowę, cieszą się ogromnie. Trudy dwu nieprzespanych przez podróż nocy wydają się niczym w porównaniu z ogromem nadziei i radości. Dopiero o dotarciu do autokaru zaparkowane o ok. 30 minut "per pedes Apostolorum" od Placu Świętego Piotra mieliśmy szansę od rana zjeść cokolwiek.

Od godziny 14.00 "koczuję" w pojedynkę pod "Corda Cordi". Po godzinie wychodzi ubrany w białą szatę zakonnik. Z Jego twarzy nie wyczytałem ani pozytywnego ani negatywnego wyniku moich starań. O. Konrad rozpoczyna rozmowę pytaniem: "Do której godziny możecie jutro (30.03. - przyp. autora) zostać w Rzymie?" "Do której trzeba" - odpowiadam. "To dobrze", słyszę, "Więc przed godziną 12.00 proszę wraz z chórem czekać w strojach chóralnych przed Spiżową Bramą. O godzinie 12.00 Ojciec Święty Was Przyjmie."

Przede mną ugięły się kolana. "Dzięki, serdeczne Bóg zapłać" - mówię gorączkowo -ściskając Jego dłoń. "Będziemy modlić się za Ojca" - dodaję. "Tutaj są karty - zaproszenia dla każdego członka chóru, proszę je rozdać, są kartami wstępu do Watykanu. Z Bogiem do jutra" - żegna się ze mną. Człowiek wielkiego serca, ale i jak się okazało wielkich możliwości.

Wracam do autokaru z uśmiechem na ustach. Jednak na kilka metrów przed, postanawiam zrobić moim chłopakom niespodziankę. Pytają "no i co"? "I nic" - odpowiadam. "Ojciec Hejmo pozdrawia was i przekazuje pocztówki na pamiątkę". Rozdaję zaproszenia - pocztówki. Słyszę nagle głosy: "przecież to zaproszenie! Udało się, dziękujemy Ci Panie Dyrygencie!" Zaczęło się podrzucanie w górę. Radość ogólna przeogromna. Cieszyliśmy się jak dzieci!

Resztę dnia w Rzymie spędziliśmy na załatwianiu biletów na prom na Sardynię, odbiorze z Radia Watykańskiego kasety magnetofonowej nagranej w czasie audiencji ogólnej i na niecierpliwym oczekiwaniu kolejnego spotkania z Ojcem Świętym. Owego dnia od rana gorączkowe przygotowania, staranniejsza niż zwykle toaleta i pakowanie prezentów dla Jego Świątobliwości.

Od godziny 11.30. czekamy już pod "Spiżową Bramą". Rozgrzewamy gardła śpiewając dla przypadkowej publiczności złożonej z turystów i przechodniów. W pewnym momencie szef gwardzistów woła mnie do telefonu. Rozmawiam z sekretarzem osobistym Papieża, prosi o przygotowanie się i zbliżenie do bramy wejściowej. Napięcie rośnie. Punktualnie w południe gwardzista prowadzi nas najpierw schodami, potem przez Dziedziniec Świętego Damazego i małymi grupkami windą do sali audiencyjnej. Marmury, witraże, malowidła robią ogromne wrażenie przepychu i wyniosłości. Wyczuwaliśmy ducha wielu wspaniałych audiencji.

W pustej Sali Klementyńskiej ustawiamy się w pośpiechu głosami. Otwierają się drzwi i wchodzi Namiestnik Chrystusowy - jak zwykle uśmiechnięty, spokojny o twarzy przepełnionej dobrocią i miłością. Ojciec Święty wita się z nami słowami "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Nam z wrażenia zaschło w gardle i słabym głosem kilku odpowiedziało: "Na wieki, wieków, amen". Jego głos przenika nasze serca i umysły, tchnie pokojem. Podaje każdemu z nas swą prawą dłoń. Wszystkiemu przyglądają się ks. prałat Stanisław Dziwisz i nasz drogi Ojciec K. Hejmo. Fotografują nas sprawnie zaprzysiężeni fotografowie: Felici i Mario.

Przy wejściu nie zakwestionowano naszej kamery video, więc koledzy na zmianę filmują całą audiencję. Papież zwrócił się do nas z pytaniem: "Przy czym działa chór "Copernicus"? Odpowiadam: "przy Zakładach Włókien Chemicznych Elana". "Elana"? - zapytuje Ojciec Święty, "a co to jest?" "Z tego wytwarza się materiał" - mówię. - "Śpiewamy także w kościołach toruńskich i graliśmy Misterium Christi z tekstem ks. F. Harazima i muzyką ks. A. Hlonda".

Rozmowa trwa nadal. "Kiedy jedziecie na Sardynię?" "Dzisiaj w nocy" "To Szczęść Boże. Śpiewajcie tam dobrze" - kończy rozmowę Jan Paweł II. Ksiądz Prałat Stanisław Dziwisz rozdaje nam różańce. Panu jako dyrygentowi ofiaruję drugi różaniec. Proszę przekazać osobie bliskiej.

Papież prosi nas o śpiew. Śpiewamy "Zdrowaś Królewno Wyborna" Andrzeja Koszewskiego do anonimowego tekstu średniowiecznego. Akustyka wspaniała, śpiewamy z radością i dumą. Czujemy, że jest to nasz najważniejszy występ. Tak zacnemu Słuchaczowi nie będziemy mieli szczęścia śpiewać. Ojciec Święty słucha w zadumie, modli się. Po skończeniu pieśni prosimy Jego Świątobliwość o złożenie podpisu w naszej specjalnie na tę okazję wykonanej kronice chóru. Prezentuje się godnie, oprawiona w skórę z popiersiem Papieża wykonanym z brązu. Chyba spodobała się Ojcu Świętemu, gdyż stwierdził "To trzeba będzie zabrać", ja jednak ośmieliłem się zaprzeczyć: "Ojcze Święty, to proszę podpisać". Kronika jest pusta" - ciągnę dalej. - "Zależy nam na takiej przepięknej pamiątce jaką jest autograf Ojca Świętego".

Papież złożył podpis, a następnie wręczyliśmy Jego Świątobliwości upominki: grafiki Torunia, ozdobny piernik toruński i ręcznie malowany talerz kaszubski. Po wspólnej fotografii Ojciec Święty pożegnał się z nami prosząc o pozdrowienie naszych rodzin. Odprowadzamy wzrokiem tę Świętą Postać kroczącą godnie i spokojnie. Jeden z chórzystów krzyknął: "zapraszamy Ojca Świętego do Torunia". Papież odwrócił się w naszą stronę i odpowiedział: "Do Torunia, kto by nie pojechał". Po chwili my urzeczeni i niewierzący we własne szczęście opuszczamy mury watykańskie. Odprowadza nas o. Hejmo, któremu dziękujemy słowami jak i śpiewem na Placu Świętego Piotra.

Pokonaliśmy tyle barier aby dostąpić szczęścia oglądania Namiestnika Chrystusa osobiście. Zostały wspomnienia, fotografie, a przede wszystkim niewymowne wrażenia, których ogrom i piękno trudno opisać niedoskonałymi słowami, a także świadomość, że wiarą i nadzieją można zwyciężyć każdą przeszkodę. Miejmy nadzieję, że owo entuzjastyczne zaproszenie ziści się w czerwcu przyszłego roku i Toruń gościć będzie Jego Świątobliwość Ojca Świętego Jana Pawła II.
 

Orzeł

Toruń, dn. 25.02.1998.



Jan JABŁCZYŃSKI (NIEWYSŁANY LIST) 
NIEWYSŁANY LIST

Szczęść Boże, Ukochany Ojcze Święty!

Nie jestem nawiedzony!

Tyle już miesięcy upłynęło od Twojego wyjazdu Ojcze Święty, a myśl o napisaniu do Ciebie drąży mnie coraz mocniej. Przepraszam za mą śmiałość. Wiem, że czas Twój Ojcze Święty jest czasem bezcennym. Jest czasem poświęconym wszystkim ludziom, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa. A więc jest to również i mój czas. Sądzę, że do Ciebie Ojcze Święty piszą i mają prawo do tego tylko wielcy tego świata. Stąd moje przeprosiny.

Jestem pięćdziesięcioczteroletnim mężczyzną, ojcem jednej córki i dziadkiem dwojga wnucząt, mieszkańcem Torunia. Bardziej grzesznym, niż świętym.

Kilkakrotnie uczestniczyłem Ojcze Święty w spotkaniach z Tobą. Poznań, Włocławek, Gdańsk, Skoczów i Zakopane osobiście, po wielokroć przez telewizję.

A w zeszłym roku wędrowałem wraz z Tobą Ojcze Święty od Wrocławia do Krosna poprzez TV i Radio Maryja. Wyjątkiem było Zakopane, gdyż nie mogłem zostawić tego etapu Twojej pielgrzymki bez mojego osobistego udziału.

Bardzo kocham góry. Jeździłem tam wielokrotnie (Beskidy, Tatry, Bieszczady, rzadziej Sudety - takie wietrzne i bezśnieżne).

A Tatry i Zakopane to moja miłość. I Ty tam, Ojcze Święty, więc jakże to nie pojechać?

Byłem w Raju! To za Twoją przyczyną Ojcze Święty, byłem za życia w Raju!

Krajobraz górski, ośnieżone szczyty, poniżej piękna, soczysta zieleń budzącej się wiosny! I to Zakopane, na Twój przyjazd jakże wspaniale odmienione. Ileż tam wyzwoliło się dobra, by przyjąć godnie Ojca Świętego!

Miłość czuć było w powietrzu!

Ten Lud Boży Podhala, tak często poniewierany, czasami niegodny (z własnych grzechów), wykazał, że wiara przodków jest nośnikiem wartości, które są treścią Twoich homilii.

Bóg, Honor, Ojczyzna, to nie tylko hasło, ale również treści, które trzeba zapełnić.

Ojcze Święty! Twoja posługa kapłańska przy konsekracji kościoła wotum na Krzeptówkach, to wspaniały przykład poszanowania pracy, o którym tak często wspominasz!

Scena namaszczenia ołtarza, to była Świętość!

Twoja biała postać, modląca się na klęczniku, przy ołtarzu, już po godnie wykonanej pracy, wyzwoliła u mnie uczucie wdzięczności. Dziękuję za dar pokazania, czym jest z pietyzmem wykonana praca. Tulę Ciebie do serca Ojcze Święty, całuję Twoje dłonie i pielgrzymie stopy.

Często rozmyślam o Twoim, Ojcze Święty, warsztacie twórczym. Te setki podróży, tysiące spotkań, różnorodność ras i narodów. Ile ludzi, tyle problemów! Jak Ty, Ojcze Święty to wszystko ogarniasz? Jak poruszasz się w tym gąszczu ludzkich oczekiwań? Jak sprawiasz, że trudne sprawy Kościoła, za Twoją przyczyną są jego tryumfem?

Odpowiedź jest jedna, to Duch Święty prowadzi Cię przez Świat, byś głosił miłość Bożą! Bo przecież to wielkie dobro, które czynisz, jest ponad siły jednego człowieka!

Z jak wielką wyrozumiałością potraktowałeś nas, Ojcze Święty podczas Twojej ostatniej pielgrzymki. Zamiast razów, wymówek i biczowania, otrzymaliśmy dar miłości i radość życia!

Przyniosłeś nam Świętych!

Ojcze Święty, budzimy się! To za Twoją przyczyną budzimy się! Ta wolność, o której mówisz zostanie zagospodarowana. Najprostszym przykładem jest tu moja osoba, bo przecież gdyby nie Twoje Ojcze Święty posługiwanie, nigdy tak blisko nie byłbym przy boku Jezusa Chrystusa, jak teraz jestem. Dziękuję Ci za to!

Jakże zazdroszczę wszystkim ludziom, którzy zetknęli się z Tobą osobiście. Zazdroszczę Twoim studentom, którzy wędrowali po szlakach górskich i pływali wraz z Tobą po jeziorach. Spotkało ich wielkie szczęście, choć jeszcze o tym nie wiedzieli. Świadkowie świętości!

W Zakopanem dostrzegłem jeden z dowcipniejszych transparentów: "OJCZE ŚWIĘTY KOCHAMY CIEBIE JAK GÓRALE. GDAŃSK". To prawda. Kochamy Ciebie jak górale, a może i mocniej! Czekamy na Ciebie, Ojcze Święty z utęsknieniem. Potrzebujemy Twojej obecności, by za Twoją przyczyną przyspieszyć nasze odrodzenie. Czeka na Ciebie całą Polska, i my tu, w Toruniu, również.

Na razie, codziennie jesteś w moim domu, ponieważ, tak jak prosiłeś w Gorzowie, modlę się, byś w zdrowiu przeprowadził nas w Nowe Tysiąclecie!

Szczęść Boże, Ojcze Święty!
 

Niewysłany List


Ella HYCIEK (MATKA)
MISSA SOLEMNIS

Mamo zbudź się! Mamo! Mamo! Słyszysz mnie? To ja, twoja córka. Mamo! Mamo...

Córka potrząsała moim martwym ciałem, tuliła się i mówiła o tym, jak mnie kocha. Słyszałam jej głos, ale chwilami przestawałam słyszeć i czuć, to znowu widziałam swoje bezwładne ciało na skraju zielonej łąki z mlecznym blaskiem księżyca.

Postanowiłam odebrać sobie życie.

Wszystko przez syna, który ze mną mieszka (moja decyzja), a którego zawsze kochałam więcej od pozostałej czwórki dzieci. Mój najmłodszy nigdy nie pracował, recydywista, zabiera mi pieniądze, przyprowadza do mojego małego mieszkanka kobiety i mężczyzn, pije i robi straszne wulgarne awantury. Myślałam, że więzienie go zmieni. Wciąż wierzę, że będzie dla mnie lepszy.

Kiedy się przewróciłam tamtego dnia zapadając w śpiączkę, aby dać synowi nauczkę i wzruszyć jego serce, on wyszedł z domu zostawiając otwarte drzwi. Znalazła mnie córka.

Reanimacja trwała w nieskończoność.

Przyrządy rejestrujące powoli przekreślały szansę na ocalenie. Przeskoki impulsów na monitorze zanikały, prawdopodobieństwo powrotu sygnałów równało się dokładnie zeru.

Nie możemy jej pomóc..........................................

Chciałam wołać, że żyję, prosić o pomoc, ale ciało grzęzło w jakiejś masie, zapadałam się i byłam już bez twarzy, bez oczu, bez ciała, a może bez świadomości.

- Wyłyżeczkowali mi mózg, skradziono mi ciało!!!

Rozpadałam się w trybach zwariowanej maszynerii wałkowana przez wymyślne urządzenia. Jeszcze byłam sobą i przestawałam zarazem być sobą. Nie czułam już przerażenia ani żalu, ale chciałam zachować pamięć.

Wchłaniałam złudną szczęśliwość.

Dzwony rozbrzmiewały na nabożeństwo. Spirale kadzidła wibrowały w powietrzu, wonny dym ulatywał do nieba. Złoty ornat zamieniał chleb i wino w ciało i krew Jezusa.

Módlmy się...

- Ojcze, nie zostawiaj mnie samej.

- Muszę już iść... Ofiara skończona.

- Przyjdziesz znowu?

- Któż to wie?

Powietrze dławiło mnie, a żar i chłód kolejno przeskakiwały we wnętrzu głowy, aż do porowatej ściany kości i pulsowały rozedrganą czerwienią w naczyniach krwionośnych. Nieżywe splatało się z żywym. Uderzenia prądu stawały się nie do zniesienia. Zrakowaciałe słońce paliło piersi i unosiło ciało w eter. Symfonie i diaboliczne zgrzyty, chwile pełne ognia i zimnego szronu.

To niezwykły cud! Boski cud! Wskrzesiliśmy ją.....................................

Długo jeszcze leżałam tak wczepiona w półmrok, który mnie otaczał i tylko drażniło mnie to przeciągające się trwanie ni to nocy ni to dnia. Miałam nieograniczony czas do swojej dyspozycji. Zatracałam się w rozmyślaniach przemierzając pamięcią sceny z życia. Dzieciństwo, rodzinne ceremonie, macierzyństwo, miłość, ulotne aspiracje i okrutne fakty.

Porażona myślą o śmierci chciałam się zerwać, ryczeć, płakać, ale byłam jak we śnie. Krzyczysz, a nikt cię nie słyszy, zrywasz się, a leżysz.

Zapragnęłam żyć.

Pulsującym pośpiesznie sercem przywoływałam tamto widzenie. Czy Ojciec Święty był tu naprawdę? To nie wytwór wyobraźni, przecież czułam ciepło Jego ręki. A może sprowadziłam Go w wizjonerskich rozmyślaniach. A może ten niezwykły obraz nie był wynikiem przypadku? I co to wszystko znaczy?

Muszę żyć!!!

Przecież planowałyśmy z córką pielgrzymkę do Rzymu, wyrobiłam sobie nawet paszport.

Rozmarzyłam się magiczną chwilą.
Audiencja w Watykanie
gród Kopernika
Papież z serca błogosławi
dusza gotowa biec w objęcia
puka do nieba bram

jakże nie płakać
symfonią istnienia
zachwytów hosanna
w dłoni strąk ufnie
przysiada modlitwa
z łun zieleni mnogość piękna
anioły łagodności
w harmonii z architekturą
moszczą gniazda
w akweduktach barw
jarem zamyślenia
w tajemnicę metamorfoz
zapach Boskiego Ciała
hostia cicha w przełyku
piotrowa posługa Giovani Paolo II
missa solemnis
ekstrakt przestrzeni
jak tu biało jak modro jak cicho
trzymam Boga za rękę
poza czas
nitki ulic autostrady
wąskie zaułki
Wenecja Rzym Asyż
Bóg zapłać

Kiedy odzyskałam przytomność, okazało się, że mam uszkodzony kręgosłup. Leżałam jak bezwłok. Skurczyłam się, zmalałam, zbrzydłam, zestarzałam się w chorobie, no i miałam powykręcane kończyny.

Ale chciałam żyć...

Muszę chodzić!

Dobrze się odżywiać - potas, magnez, witamina C i sole mineralne. Dużo owoców i warzyw.

Napływały szczęśliwe myśli, pomysły i nadzieje, których magia srebrzyła się nieraz aż do świtu za szpitalnym oknem.

Modliłam się żarliwie.

Powoli sflaczałe, zasuszone nogi napędzane rytmem ćwiczeń budziły się z uśpienia, pęczniały i krzepły.

Trwało to całą wieczność. Miałam chwile słabości.

..."Błogosławiony ten, kto mnie słucha,

kto co dzień u drzwi moich czeka,

bo kto mnie znajdzie, ten znajdzie życie

i uzyska łaskę u Pana..."

Moment, kiedy stanęłam nieporadnie na nogach doprowadził mnie do łez: Pan mnie stworzył, jest pasterzem moim, stał się moją siłą, wspomaga mnie, czyż mogę zapomnieć...

Żyję, chodzę i cieszę się życiem dziękując Stwórcy za każdy kolejny dzień.
 

Matka


 Bogdan BIAŁKOWSKI (DAWID) 
MOJE DO OJCA ŚWIĘTEGO WĘDROWANIE

Krągłe, twarde kamienie- takie śmieszne pod stopami, w dali pianie koguta, a potem coraz więcej szeptów wokół, aż w końcu znany mi z kościoła dźwięk organów rozpoczął Mszą św. ciepły sierpniowy dzień. Tata powiedział, że wyruszamy z wieloma pątnikami na długą, kilkunastodniową wędrówkę.

Początek marszu był ciekawy, gdyż bruk toruńskiej Starówki to dla mnie nowość, ale potem równy asfalt - taki monotonny, a do tego nogi zaczęły boleć. Kiedy dudniło coś pod stopami, Tata oznajmił, że idziemy po moście nad rzeką Wisłą. To mi się podobało, szczególnie gdy zaczęliśmy biec, bo grupa kilkusetosobowa rozproszyła się i musieliśmy doganiać czoło pochodu.

Klaskali nam po drodze i to nie za śpiew, czy moje pokrzykiwania, lecz tak owacyjnie żegnali pielgrzymów mieszkańcy Torunia.

Poczułem głód, ksiądz obiecał przerwę na posiłek, ale dopiero za górką. Ucieszyłem się, gdy ktoś mnie chwycił pod ramię. Próbowałem podkurczyć nogi, ale byłem za ciężki, a moi przewodnicy chyba za słabi, no i zgodziłem się dojść na "popas" o własnych siłach. Lubię do kanapek poskubać sobie trochę trawki czy pożuć jakiś patyk. Gorąco było, a tu czas wstawać na hasło "ruszamy dalej"- jeszcze tylko 15 kilometrów do końca pierwszego etapu pielgrzymki. Troszkę się zdenerwowałem, gdyż mało się napiłem, dopiero zbawienny deszcz mnie ochłodził, no i wspaniała woda, którą podał mi jakiś chłopak spod aleksandrowskiej wsi. U celu najlepsza była zupa pomidorowa z kuchni polowej. Po jedzeniu zachciało mi się spać. Tata rozbił namiot, zmówiliśmy pacierz, a ja po raz pierwszy w życiu wśliznąłem się do takiego śmiesznego worka z suwakiem. Tata wyjaśnił mi, że to śpiwór i sam ulokował się w drugim. Szybko zasnąłem i śniłem uroczy sen.

Przyśniło mi się zdarzenie, które przeżyłem naprawdę. W roku 1983 trzymał mnie w objęciach Ojciec Święty. Było to na spotkaniu Jana Pawła II z chorymi w częstochowskiej katedrze. Przemieszczałem się jeszcze w składanym wózeczku i wrzeszczałem wtedy umęczony po nocnej podróży. Dopiero po przespaniu się w jakimś dywanie na podłodze kruchty kościoła, nagłe ocknienie i podniesiony przez tatę, utorowanym przez kardynała szpalerem wśród tłumów dotarłem do drewnianej barierki. A potem zawisłem na szyi papieża i poczułem ciepły pocałunek na czole. Z krótkiej rozmowy Ojca Świętego z tatą zapamiętałem moje imię Dawid.

Teraz po ośmiu latach poszedłem z młodzieżą, nie tylko na spotkanie z papieżem, ale także do Matki Boskiej Częstochowskiej. Trwała moja przygoda dni dwanaście. Codziennie rano Msza św., pośpieszne śniadanie i marsz, marsz i jeszcze raz marsz przeplatany różańcem, śpiewami i modlitwą. Trochę traktorem, trochę sanitarką, trochę pod rękę z siostrą Haliną, ale pieszo przeszedłem 1/3 trasy. I przeszedłbym więcej, gdyby nie pęcherz, taki śmieszny bąbel, który zrobił się na małym palcu u nogi; uwierał póki nie pękł, a potem nieźle szczypało.

Przed Częstochową poczułem silny, przyjemny zapach. To zboże pachniało. Tata powiedział, że już żniwa i za chleb będziemy Bogu dziękować. Gdy wstępowaliśmy na Jasną Górę, tłok był niemiłosierny. Idąc główną aleją mogłem liczyć osoby jak sztachety w płocie ocierając się o ludzi, a przejście chodnikiem było możliwe tylko w jednym kierunku i nie sposób się wyminąć. W końcu dotarliśmy do miejsca biwakowania. Był to ostatni już trawnik, na którym rozłożyliśmy nasze śmieszne worki i tak przespaliśmy parną noc.

A rano... Rano udaliśmy się pod klasztor jasnogórski i po paru godzinach oczekiwania usłyszałem znajomy głos Ojca Świętego. Bardzo podobała mi się pieśń "Abba Ojcze" śpiewana przez kilkaset tysięcy ludzi. Podczas Mszy św. siedziałem na składanym krzesełku, a tata uczył jakąś Hiszpankę melodii, która po polsku nazywa się "Czarna Madonna".

Trudno było rozprostować kości w takim tłumie, pociłem się, bo żar z nieba lał się niemożliwy. Tyle godzin wytrzymałem, we wcale niezłej formie.

Było to wędrowanie dla mnie wielkim wydarzeniem. Ja nie widzę, nie mówię i nie umiem pisać, lecz słuch mam świetny i pamięć dobrą. Gdy mi tata po latach przypomniał moje przeżycia z pielgrzymki - uśmiechnąłem się.
 

Dawid


Bartek WOJTASZEK (BARTEK) 

Moje osobiste spotkanie z Papieżem dokonało się w czasie rozmów z moimi rodzicami. Odkąd pamiętam, zawsze mówiło się w moim domu, że jest wielkim Polakiem, obrońcą miłości i solidarności między ludźmi. Bardzo lubię słuchać opowiadań mojego taty o jego spotkaniach z papieżem. Gdy opowiada o papieżu, czuję się tak, jakbym osobiście uczestniczył w tych spotkaniach. Tata mój jest góralem i jest bardzo przywiązany do wiary katolickiej. Często przebywam u swojej Babci w górach i zauważyłem, że górale bardzo dbają o swoje kościoły. W każdej, nawet małej wiosce znajduje się kościół. Każdy z nich jest pięknie wystrojony, a w centralnym miejscu znajduje się portret papieża.

Nie spotkałem górala, który by źle wyrażał się o papieżu, wręcz przeciwnie, wszyscy są nim zachwyceni.

Tata często powtarza, że był bierzmowany przez samego Karola Wojtyłę, późniejszego papieża. Twierdzi, że już wtedy wszyscy byli zauroczeni biskupem Wojtyłą. Mieszkańcy przygotowali barwne powitanie. Cała droga od granic wsi do kościoła została usłana polnymi kwiatami. Przed dorożką, w której był Karol Wojtyła jechał barwny orszak złożony z górali na koniach i grała góralska muzyka, a ludzie śpiewali.

Zamykając oczy, wyobrażam sobie to barwne powitanie i słyszę żywiołową muzykę, widzę barwne stroje no i uśmiechniętą twarz Karola Wojtyły.

Prawdziwym świętem dla wszystkich Polaków był dzień, kiedy to radio ogłosiło, że papieżem został Karol Wojtyła.

Wszyscy ludzie wybiegli z domów z okrzykami radości i ze łzami w oczach. Cieszyli się, wzajemnie sobie gratulując. Gdy tata to opowiada, czuję się jakbym sam tam był i przeżywał tę radość.

Pierwsza wizyta papieża w Polsce nastąpiła w rok po wyborze na Stolicę Piotrową. Tata był wtedy studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mieszkał w akademiku "Żaczek", który znajduje się naprzeciw krakowskich Błoni. Msza św. koncelebrowana przez Papieża miała miejsce na Błoniach. Dzień przed Mszą ogromne błonia wypełnione były pielgrzymami. W tym samym dniu do późnych godzin nocnych, młodzież czuwała pod oknami Pałacu Biskupów, gdzie rezydował papież. Wtedy cała Polska cieszyła się z wyboru i wizyty papieża-Polaka.

I również wtedy papież wypowiedział znamienne słowa: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi, tej Ziemi".

Polska w 1979 roku była jeszcze krajem komunistycznym. Słowa wypowiedziane przez papieża zapowiadały proces przemian, jakie miały dokonać się w naszej Ojczyźnie.

W trakcie drugiej wizyty papieża w Polsce tata znał już mamę i razem przeżywali wizytę Ojca Świętego. Po Mszy św. na Błoniach w Krakowie udali się do Nowej Huty. W Mistrzejowicach, dzielnicy Nowej Huty odprawiona została Msza św. przez papieża. W swojej homilii papież mówił o potrzebie miłości i solidarności między ludźmi.

Podczas trzeciej wizyty papieża w Ojczyźnie tata mieszkał już w Grudziądzu. Obowiązki zawodowe nie pozwoliły ojcu jechać do Krakowa. Ale udało mu się wyjechać z pielgrzymką do Gdańska. Wszystko po to, aby ujrzeć i posłuchać papieża.

Ja miałem trzy lata i oglądałem relację z wizyty papieża w Gdańsku. Bardzo chciałem zobaczyć swoich rodziców w telewizji. Po powrocie z Gdańska rodzice z przejęciem opowiadali swoje wrażenia z pielgrzymki do Papieża.

Opowiadania taty bardzo mnie wciągają i lubię ich słuchać. Uświadamiają mi, że Papież jest wielkim człowiekiem i Polakiem, który chlubi się swoim pochodzeniem. Powiedział wiele mądrych słów, które spowodowały, że wielu ludzi znalazło sens życia.

Jego niestrudzone głoszenie Słowa Bożego, umiejętność przekazywania Dobrej Nowiny ludziom na całym świecie jest godna najwyższego uznania.

Z uwagą śledzę podróże papieża i uważam, że taki sposób rozmawiania z ludźmi i przekonywania o potrzebie miłości i pokoju jest słuszną drogą budowania zgody między ludźmi.

Z wielką niecierpliwością oczekuję wizyty papieża w Toruniu. Chciałbym osobiście przeżyć spotkanie z papieżem.
 

Bartek


Jadwiga WIŚNIEWSKA (JOTWU) 

Czas był niespokojny. Wprawdzie stan wojenny został już odwołany, ale nastroje były pełne nieufności.

Naczelniczka Harcerek dawnego ZHP uznała za konieczne dostarczyć Ojcu Św. informację, że harcerki pracowały w konspiracji i nadal pełnią swoją społeczną służbę. Zbliżała się właśnie 75. rocznica powstania Związku Harcerstwa Polskiego. Wyznaczona została trzyosobowa delegacja i podjęte starania gdzie by umieścić druhny delegatki w wyprawie do Rzymu. Ich wyjazd nie mógł być oficjalnie zgłoszony. Udało się! Ksiądz Józef Hass zgodził się wpisać na listę pielgrzymów ze swojej parafii te właśnie harcerki.

Trzy starsze panie w szarych sukienkach-mundurach, w białych kapeluszach z ogromną lilią harcerską, której nie dało się nieznacznie zapakować, podniecone swoją misją, wyróżniały się pośród modlitewnej grupy pielgrzymów z Kurii Warszawskiej.

Ledwo samolot wylądował, już telefon do o. Konrada Heymo: "Jesteśmy. Oczekujemy terminu audiencji."

A tu już następnego dnia ruch w całym mieście. Właśnie nadeszły wiadomości o katastrofie Czarnobyla. Poruszenie, zdenerwowanie, rozmowy pełne niepokoju i pytań - a co tam u nas, co z najbliższymi... Plan pielgrzymki jest jednak realizowany - Asyż, Monte Casino, na ulicach Rzymu plakaty z podobizną Ojca Św. w górniczym kasku w asyście polskiego górnika - to dla pokazania związków papieża ze światem robotników, zbliża się przecież 1 maja - robotnicze święto, dotychczas z pietyzmem celebrowane we Włoszech. My jednak przy każdej okazji szturmujemy telefon do Watykanu z jednym tylko powtarzającym się pytaniem - KIEDY? Wszystkie wrażenia przesłania nam to codzienne pytanie - kiedy Ojciec Święty znajdzie czas, aby nas przyjąć.

Aż oto późnym wieczorem telefon od księdza Dziwisza: "Jutro o siódmej rano na porannej Mszy św. w prywatnej kaplicy Ojca Św..". A jutro pierwszy maja. We Włoszech ustaje normalny tryb życia. Komunikacja miejska nie działa. A droga z hotelu w centrum Rzymu na Watykan kilkukilometrowa. Już o piątej rano wyruszamy pieszym marszem pod Spiżową Bramę. Pocztówki z podobizną papieża, odpowiednio ostemplowane stanowią nasze przepustki do wnętrza pałacu. Długie korytarze, na licznych zakrętach papieskie straże, ksiądz który nas wprowadza przykazuje zachowanie ciszy - przyłożonym do ust palcem. Więc w niezwykłym skupieniu, niemal na palcach stąpamy po wyślizganej posadzce ostatniego zakrętu korytarza, by z zapartym oddechem przekroczyć wejście do Kaplicy. Tutaj po Mszy św. Jan Paweł II chce rozmawiać z harcerkami z Polski.

Kaplica niezbyt okazała. Parędziesiąt miejsc już zajętych przez grupki cywilne i zakonne. Ale dla harcerek wyznaczone miejsce na przedzie, tuż za liczną grupą dostojnych zakonników w białych wełnianych habitach - Francuzów.

Mój wzrok natychmiast przykuty do głównej ściany za ołtarzem. Poprzedniego dnia w Muzeum Watykanu przewodnik pokazywał nam sarkofagi cezarów. Ten bordowo-brązowy marmur przynależał tylko na grobowce członków rodów cesarskich. I właśnie z tego marmuru szeroka płyta zajmuje środkową część Kaplicy. Na tej marmurowej płycie Chrystus Ukrzyżowany, wiernie odtworzony Ten z pastorału Ojca Św. Obok zaś, z prawej strony, nieco poniżej ramienia Ukrzyżowanego, obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Nieduży i taki, jaki ponoć zawsze woził ze sobą w dalekie podróże nasz Prymas Tysiąclecia - brązowe malowidło, ciemnobrązowa rama i tylko wzdłuż niej wąziutkie pasemko złocenia.

Wpatruję się i przemyśliwam: jakie dziwne zestawienie materiałów - marmur, metal i ciemna deska. I dziwne zestawienie technik artystycznych - szlifowana płyta, rzeźbiony w metalu krucyfiks i malowany obraz... A jak to wspaniale harmonizuje!

Po dłuższej chwili opuszczam wzrok i tu nowe zaskoczenie estetyczne. W ogromnej wazie o kształcie gondoli kwiaty w barwach papieskich, w kolorach białym i żółtym. Lecz nie jest to zwykły duży bukiet. Kwiaty są ułożone warstwowo: Rząd białych, potem żółte i znów białe. Kilka warstw.

Nie jestem świadoma upływu czasu w podziwie dla artystycznego wystroju Kaplicy. Panuje w niej ekstatyczna prawie cisza. I dopiero teraz, po długotrwałej zadumie nad estetyką tego świętego, wiem to już, czuję, świętego miejsca dostrzegam postać Ojca Świętego. Jest zatopiony w modlitwie. Czuję to i wiem - On teraz rozmawia z Panem Bogiem. Przebywa z Nim jakby nieświadomy obecności paru przecież dziesiątków ludzi.

Upływa jeszcze kilka minut i oto ksiądz Dziwisz oraz drugi, ciemnolicy sekretarz Papieża wnoszą szaty liturgiczne i pomagają Ojcu Św. przyoblec się do sprawowania najświętszej ofiary. Msza św. jest odprawiana w języku francuskim i tylko Pater Noster wszyscy głośno odmawiamy po łacinie. Msza jest cicha, bez muzyki i homilii.

Bezpośrednio z Kaplicy wszyscy w swoich grupach przechodzą do sąsiadującej biblioteki. Chwila czasu na rozejrzenie się po ogromnej sali, w której w oszklonych szafach dziesiątki, albo setki woluminów.

Jesteśmy drugą, albo trzecią grupą, którą ksiądz Dziwisz rekomenduje Ojcu Św. Jako przewodnicząca delegacji polskich harcerek zaczynam moje krótkie przemówienie. Trzeba prawdę powiedzieć, że uzgodnione z druhną Zofią Florczak w Warszawie i "wykute" na pamięć jeszcze poprzedniej nocy. Nie udaje mi się ukryć wzruszenia, skoro ks. Zdzisław Peszkowski, Naczelny Kapelan ZHP poza granicami kraju tak je zanotował w swoim albumie pt. "Harcerskie spotkania z Ojcem Świętym":

"Przemówienie wygłosiła swoim miękkim akcentem wileńskim druhna Jadwiga Wiśniewska.:

Wasza Świątobliwość, Ojcze Święty -

Nasza nieliczna delegacja z przedstawicielek Chorągwi warszawskiej jako symbolu całej Polski oraz Chorągwi Wileńskiej i Wołyńskiej - dawnych Kresów Rzeczypospolitej - reprezentuje w tej chwili całą ogólnopolską wspólnotę dawnych harcerek, aby w 75-tą rocznicę powstania Harcerstwa złożyć Ci, Ojcze Święty, nasz hołd i symboliczny dar z datą 22 maja 1911 roku we Lwowie.

My już odchodzimy, trwając do końca przy naszych ideałach, ale młodzi wchodzą na nasz szlak, na bardzo trudny szlak. Jesteśmy z nimi. Prosimy Cię o błogosławieństwo, które zaniesiemy naszym siostrom do Polski"

BŁOGOSŁAWIĘ! CZUWAJCIE!

Nasz dar to oprawny w szare, harcerskie płótno rozkaz druha Andrzeja Małkowskiego powołujący do życia Skauting Polski- pierwsze drużyny harcerstwa polskiego- męskie i żeńskie.

Oficjalna część audiencji zakończona. Teraz uważne spojrzenie na każdą delegatkę, parę osobistych pytań, pamiątkowy różaniec z ręki ks. Dziwisza. Ja, ponieważ opowiedziałam o moich dwóch przybranych wnuczkach, otrzymałam dwa różańce, a dla siebie piękny portret Ojca Św. z figurą Matki Boskiej Fatimskiej oraz ślicznie oprawione dzieło Jana Pawła II pt. "Mężczyzną i kobietą Bóg ich stworzył".

A za parę dni na audiencji generalnej przed Bazyliką znów powiewały szarfy narodowe przypięte do srebrzystej harcerskiej lilijki, tej samej, co przyleciała z nami z Warszawy i wędrowała do Rzymu z grupą pielgrzymki 70-lecia ZHP.
 

Jotwu


 Zenon ZAREMBA (NADZIEJA I) 

Są daty w historii naszego narodu, które trwale zapisały się w dziejach. Wśród nich są jednak takie, które nie tylko znalazły trwałe miejsce w historii, ale zapełniają jej najpiękniejsze i najcenniejsze karty. Do takich należy niewątpliwie dzień 16 października 1978 roku, kiedy to następcą Św. Piotra został Metropolita Krakowski Kardynał Karol Wojtyła rodem z Polski, przyjmując imię Jana Pawła II. Habemus Papam!- zawołał cały świat.

W tym dniu wracałem autobusem z Warszawy do rodzinnego miasta będąc w podróży służbowej. Silnik autobusu pracował jak gdyby na zwolnionych obrotach, ale to była tylko sugestia, ponieważ głośniki w autobusie powtarzały co pewien czas tę niesłychanie ważną wiadomość. Pamiętam jak dziś to historyczne wydarzenie przypieczętowane burzliwymi oklaskami i olbrzymią radością współpasażerów autobusu. Komunikaty z obrad konklawe, życiorys papieża, pierwszego z rodu Polaków- to właściwie moje pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II. Było ono dla mnie bardzo radosne, bo oto przy sterze Łodzi Piotrowej stanął nasz rodak. Tak się złożyło, że do tej pory nigdy nie byłem bezpośrednim uczestnikiem spotkania z pielgrzymującym do Polski papieżem. Po prostu składało się na to wiele przyczyn, ale najważniejsza z nich to moje długoletnie kłopoty ze zdrowiem. Nie mogę jednak stwierdzić, że nie spotykałem się nigdy z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Fizycznie, owszem nie, ale za to duchowo i bardzo często ze łzami w oczach towarzyszyłem wszystkim Jego pielgrzymkom do Polski, a także do innych państw na różnych kontynentach, o ile była możliwość korzystania z transmisji telewizyjnych, rzadziej radiowych. Stawiam sobie często pytanie: jak ja, zwykły człowiek, o przeciętnych zdolnościach i nadwątlonym zdrowiu, pielęgnujący długowieczność Kościoła Powszechnego w Polsce i jego charyzmatyczne tradycje i niezaprzeczalne osiągnięcia w dziejach kultury polskiej, odczuwam tę niezwykłą działalność Jana Pawła II? Jaki jest mój osobisty stosunek do Niego, jako Najwyższego Pasterza całego Kościoła Rzymsko-Katolickiego?

Przede wszystkim uważam Go za największego i najaktywniejszego misjonarza świata. Niestrudzonego nauczyciela Chrystusowej miłości, pochylającego się na wszystkich krętych drogach swojego pielgrzymowania nad utrudzonymi pracą, chorymi, cierpiącymi, bezdomnymi; dotkniętymi trądem doczesnego życia, okupionego często bólem cierpienia. Wsłuchując się w bogactwo Jego homilii, widzę w Ojcu Świętym Janie Pawle II głosiciela ewangelicznych zasad miłości. Ile duchowej przemiany w słowach tego tak niezwykłego człowieka? Jak mocno przylgnął do Chrystusowego krzyża, do Jego świętych ramion.

Nauczyłeś mnie Ojcze Święty Janie Pawle II w czasie moich duchowych spotkań z Tobą tajemnicy Bożego Synostwa. Z boleści zagubienia odradzasz mnie w ziarno miłości, bym zakwitł jak ogród ukwiecony łaską Chrystusowego Miłosierdzia. Wsłuchując się w treści homilii papieża, osobiście staję się lepszy, mocniejszy, bardziej odporny na wszelkie pokusy zła, a więc grzech. Chciałbym Ci Ojcze Święty szczególnie podziękować za ciepło rozmodlenia i radość pojednania z Bogiem. Dziękuję za wszystkie słowa, które jaśnieją we mnie mądrością nieba.

Spotkaniom z Janem Pawłem II towarzyszyła, szczególnie w Polsce, wielka spontaniczność wiernych. Dlaczego? Potrafi On jak chyba nikt inny, otwierać serca na prawdę. Jego posługiwanie jest niekwestionowanym, ciągłym wzrostem autorytetu całego Kościoła Chrystusowego. Człowiek dźwigający ogrom pracy i obowiązków jest przykładem dla wszystkich wierzących katolików świeckich, ale też i dla ogromnej rzeszy duchowieństwa. Jego głębokie zawierzenie Matce Bożej, stawia Ojca Świętego w gronie najpracowitszych i najmądrzejszych ludzi współczesnego świata. Chciałoby się zapytać: Kim jesteś, Papieżu, dla nas - Polaków, dla swojego narodu? Przecież żyłeś i oddychałeś ogromną piersią tej pięknej, ale jakże często umęczonej ziemi? Dlaczego wszyscy Ciebie tak bardzo kochają i tak bardzo szanują? Potomni podkreślać będą Twoje zasługi tak dla narodów (m.in. wielką rolę w doprowadzeniu do upadku komunizmu poprzez przekazanie na płaszczyźnie duchowej tak wielu ludzi, aby powstali w imię obrony prawdy), jak i dla każdego człowieka z osobna. "Papież zasię bowiem w człowieku." Pragnie, by każdy - bez względu na wyznanie - rozwinął w sobie to, co otrzymał od Boga. Bóg chce w człowieku zobaczyć rezultat swojej miłości i to jest właśnie sens przesłania pontyfikatu Jana Pawła II.

Co jeszcze mnie fascynuje ze spotkań z Ojcem Świętym? Między innymi to, że jest On człowiekiem cierpiącym fizycznie (zamach na życie, wiele zabiegów chirurgicznych), ale mimo wszystko przełamuje to cierpienie swoja niezwykłą osobowością. Osobiście, bez przerwy, przemierza drogę kontaktu z każdym człowiekiem, dźwigając swój własny krzyż z pokorą i poddaniem się woli Bożej. Podziwiam Go za umiejętność wyciszenia się w niezliczonych tłumach. Papież rozmodlony. Papież znajdujący się w bezpośrednim kontakcie z Duchem Świętym, który Go uświęca i umacnia. Wielkością tego człowieka - Ojca Kościoła - kieruje bez przerwy Trójca Święta, a Maryja, Matka Jezusa Chrystusa jest jego niezawodnym oparciem i sterem. Jej zawierzył do końca. I wreszcie moje spotkania z Ojcem Świętym to spotkania z wielkim humanistą, poetą, ale przede wszystkim znawcą prostego ludu. Przeżyłem to ze łzami w oczach w dniu 6 czerwca 1997 roku oglądając transmisję telewizyjną z Mszy św. pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Boże! Ile piękna w tym rozmodlonym i rozśpiewanym folklorze ludu Podhala. Te ckliwe, ale i żywe melodie góralskie, panorama pięknych polskich gór, to szczyty miłości nas , Polaków do największego rodaka - Ojca Świętego Jana Pawła II. Osobiście mam nadzieję, i o to się modlę, żeby to właśnie On wprowadził Kościół i całą ludzkość w trzecie tysiąclecie. Kończę wierszem, który napisałem w czasie ostatniej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski.

Refleksja na szlaku Wojciechowym szlakiem
Rozdajesz słowa czyste jak anioły.
A my, z modrakiem nieba w oczach
otwieramy przed Tobą
świętą litanię rozmodlonych godzin.
Otwieramy się w sobie
na wielkość Bożego światła,
na Eucharystię, na Krzyż,
przed którym człowiek
pokornieje z miłości. Szczęść Boże!
Nadzieja 1


 Józef MROCZEK (NADZIEJA II) 

Będąc dzieckiem z opowiadań babć i rodziców, dowiedziałem się, że bardzo daleko stąd, w mieście Rzym, mieszka w pięknym pałacu Zastępca Pana Jezusa na ziemi. Nosi On na głowie szczerozłotą koronę, nazywaną "tiarą" i sam jest noszony w specjalnym fotelu, nazywanym lektyką. Jest On bardzo mądry, nigdy się nie myli, wszyscy Go słuchają. Przeciwko Niemu występują ci, którzy są na usługach diabła, nie mając żadnych szans na Jego pokonanie. Moja dziecinna wyobraźnia uzupełniła te opowieści przekonaniem, że ów człowiek mieszka gdzieś między niebem i ziemią i ma możliwość rozmawiania z Bogiem. Nawet w najśmielszych marzeniach nie brałem pod uwagę takiej możliwości, że mogę Go kiedykolwiek zobaczyć.

Okres mej młodości wypełniła wojna, darząc mnie tym co było jej nieodłącznym następstwem i właściwością. Nieraz w tym okresie myślałem, dlaczego nie słychać głosu Ojca Świętego. Ciekawy byłem, jaki jest Jego stosunek do tego, co się wówczas na bożym świecie działo i czy naprawdę jest On bezsilny wobec tego ogromu zła. Żadne wieści o Ojcu Świętym, w okresie wojny do mnie nie docierały.

Kiedy kończyła się straszna wojna światowa, a na nasz kraj spadło jeszcze większe nieszczęście w postaci wojny bratobójczej i okrutnego terroru, zamknęły się za mną bramy ciężkich więzień. Był to czas, gdy nasi bracia, otumanieni zbrodniczą ideologią, stanęli w zawody o prymat okrucieństwa. Wydani na ich pastwę, traciliśmy nadzieję na to, że jest ktoś na tej ziemi, kto mógłby nas wziąć w obronę. Wtedy właśnie, ówcześnie panujący Ojciec Święty grozi oprawcom ekskumuniką. Nas podnosi to mocno na duchu, ich zmusza do refleksji i zastanowienia. Znacznie zostaje stępione ostrze tortur i dzikiego terroru. Dla mnie, było to pierwsze, odczuwalne, budzące nadzieję spotkanie z wielkim autorytetem Ojca Świętego, jako Głowy Kościoła.

Kiedy wczesnym rankiem dnia I7 października I978 r. dociera do mnie wiadomość, że Papieżem został wybrany Polak, w lot przypomniałem sobie znaną wśród nas, zwykłych ludzi poetycką przepowiednię. Jednocześnie intuicyjnie wyczułem nadzieję, że zaczynają się dziać rzeczy wielkie. Było w owym czasie tyle nabrzmiałych problemów, dotyczących naszej Świętej Wiary, naszej Ojczyzny i całego świata. Wszystkie te problemy dotyczyły nas, zwykłych szarych ludzi. Z niemałym lękiem i wprost przerażeniem patrzyłem na sprawy świata. Ilość wytworzonych wielkim kosztem środków zabijania wystarcza na kilkunastokrotne zabicie każdego mieszkańca ziemi, wystarczy gdzieś tam nacisnąć jakieś guziki. Wielki niepokój budzą losy Wiary Świętej i naszej Ojczyzny, bowiem te dwie wartości są ze sobą ściśle i nierozerwalnie związane. Życie potwierdza słuszność poetyckiej sentencji "Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska była Polską, a Polak Polakiem". Rezultat konklawe budzi nadzieję na optymalnie najlepsze rozwiązanie problemów, aczkolwiek zdaje sobie sprawę ze stopnia trudności. Nurtuje pytanie - Czy Papież - Polak poradzi sobie? I wniosek, aby mógł tego dokonać trzeba Go wspierać modlitwą, słuchać Jego głosu i wspierać praktycznym działaniem.

Niedługo po konklawe słyszę dobre wieści, że Ojciec Święty odwiedzi nasz kraj. I znów rodzi się nadzieja na wielkie dokonania chociaż nie w pełni możliwe do określenia. Dochodzi do pierwszej wizyty. Dzień 2 czerwca I979 roku, to Wielki Dzień. Z całą rodziną siedzimy przed telewizorem. Widok Ojca Świętego, całującego ziemię ojczystą, wyciska łzy z pod powiek. Każdą transmisję z pielgrzymki oglądamy, wsłuchując się w każde Jego słowo. Głęboko zaryły się w serca i pamięć słowa wypowiedziane w Warszawie - "Niech zstąpi Duch Twój i odmieni oblicze ziemi, tej ziemi". Kończy się pierwsza pielgrzymka, Ojciec Święty odlatuje do Rzymu, ale w kraju pozostaje ogromna nadzieja, która niebawem zostanie wystawiona na ciężką próbę. Stan wojenny wprowadzony w naszym kraju i zamach na Ojca Świętego są tego powodem. Jednak druga pielgrzymka do Polski 1983 roku staje się erupcją nadziei. Ojciec Święty żyje, przybywa do kraju, w którym szala zwycięstwa wyraźnie przechyla się w stronę dobra. W naszej parafii zostaje zorganizowany wyjazd na spotkanie z Ojcem Świętym do Niepokalanowa. Jadą tam nasze córki, zaś oboje z żoną zostajemy na gospodarstwie rolnym. W czasie każdej transmisji wpatrujemy się w ekran telewizora, aby wszystko zobaczyć i wszystkiego wysłuchać.

Trzecia pielgrzymka do Polski roku I987 ma dla mnie znaczenie szczególne, bowiem w czasie jej trwania na własne oczy ujrzałem Ojca Świętego. W naszej parafii zorganizowano wyjazd na spotkanie z Ojcem Świętym do Gdyni. Udaliśmy się tam oboje z żoną, w gronie wielu parafian, specjalnym pociągiem. Po przybyciu na dworzec udajemy się do wyznaczonego sektora. Mamy przed sobą kilka godzin oczekiwania na przybycie Ojca Świętego. Czas ten wypełniony jest informacjami z głośników, oraz modlitwą i śpiewem. Ze względu na znaczne zagęszczenie, warunki są trudne. Muszę skorzystać z pomocy medycznej, naprawdę dość dobrze zorganizowanej. Kiedy w odległości kilkunastu metrów pojawia się auto wiozące Ojca Świętego i zobaczyłem Jego postać, odwróconą plecami do sektora w którym staliśmy, dosłownie oniemiałem, nijak nie mogąc pojąć tego faktu, że oto ja widzę Papieża, nie do końca pojmując to co się stało na tym bożym świecie. Widziałem tylko plecy Papieża, z tej prostej przyczyny, że w położonym po przeciwnej stronie sektorze, zgromadzono dzieci przyjętych w tym roku do I - szej komunii świętej. Dzieci witały Papieża, krzycząc jak mogły z wielkiej radości, bo niedawno przyjęły Pana Jezusa w Hostii skrytego, a teraz widzą Jego Namiestnika na ziemi. Ołtarz przy którym Ojciec Święty odprawiał liturgię słowa, był w znacznym oddaleniu od naszego sektora. Patrzyliśmy na Ojca Świętego przez zabraną z domu lornetkę. Będąc czynnie zaangażowany w działalność polityczną - patriotyczną, jako bardzo cenną wskazówkę odebrałem słowa Ojca Świętego o znajomości drogi do Indii. Tam Gandii i Jego drużyna walczyli bezkrwawo o Wolność i Suwerenność swego kraju. Niech Oni będą dla nas wzorem do naśladowania. Po tych słowach nie było już cienia wątpliwości, po której stronie jest Ojciec Święty, w czasie rozwiązywania naszych polskich spraw. Urzeczeni postacią Papieża, oraz doniosłością zdarzenia, pokrzepieni na Duchu i pełni nadziei pociągiem późno w nocy wróciliśmy do domu.

Drugie moje spotkanie z Ojcem Świętym miało miejsce w Łomży dnia 4 czerwca 1991 r, w czasie czwartej pielgrzymki do Polski. Brałem w nim udział jako członek Wojewódzkiego Zarządu NSZZ RI. "SOLIDARNOŚĆ" w Ciechanowie. W czasie przygotowania do tej pielgrzymki odbyło się w sali konferencyjnej Urzędu Wojewódzkiego w Ciechanowie, spotkanie z Księżmi Biskupami Diecezji Płockiej, na którym omówiono całokształt przygotowań do uroczystości w Płocku, oraz sprawy dotyczące udziału nas rolników ziemi ciechanowskiej w uroczystościach w Łomży. Omówiono sprawę uporządkowania przypuszczalnego miejsca pochówku w Białutach, Księży Biskupów płockich, zamordowanych przez Niemców.

Podróż do Łomży odbyliśmy autokarem. Oczekiwanie wypełnione modlitwą i śpiewem, ogromna rzesza ludzi z Polski i Litwy. Godna podkreślenia jest pobożność tego ludu. Ojciec Święty przylatuje helikopterem, następnie autem, pozdrawiany przez zgromadzonych przejeżdża wyznaczonymi trasami wśród sektorów. Po raz drugi widzę Ojca Świętego, będąc pod wrażeniem, że oto ja widzę Papieża. Bardzo wymowne i aktualne jest hasło tej pielgrzymki "Bogu dziękujcie, Ducha nie gaście". Uroczystości w Łomży, są przewidziane jako spotkanie z Litwinami, ale w liturgii słowa Ojciec Święty mówi o ciężkiej i znojnej pracy rolników, oraz ich prawach jako ludziach produkujących chleb i wszelką żywność Ze względu na duże zatłoczenie dróg wokół Łomży, późno nocą pokrzepieni nadzieją wracamy do domów. Duża rzesza wiernych ziemi ciechanowskiej przygotowuje się do wyjazdu na spotkanie z Papieżem w Płocku.

Trzecie moje spotkanie z Ojcem Świętym następuje w dniu 2. 06. 1997 r. w Gorzowie Wielkopolskim, jako spotkanie z kombatantami. Udaję się tam autokarem z Ciechanowa, jako członek Zarządu Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego. Przed wyjazdem otrzymuję Zaproszenie i znaczki rozpoznawcze. Wyjazd następuje w godzinach przedpołudniowych dnia 1 czerwca 1997 r. Wieczorem przybywamy do miasta Piły, gdzie mamy zapewniony nocleg. Rankiem 2 czerwca ruszamy do Gorzowa, gdzie opiekę nad nami obejmuje wojsko. Z kuchni polowych otrzymujemy wojskowy obiad. Po krótkim odpoczynku ruszamy na miejsce spotkania z Ojcem Świętym. Rzuca się w oczy wielka ilość wszelkiego rodzaju pojazdów, stąd zatłoczenie na drogach dojazdowych. Przedstawiciel wojska prowadzi nasze autokary drogami okrężnymi. Po przybyciu na miejsce, abyśmy mogli zająć sektor nam przeznaczony w bezpośredniej bliskości ołtarza, musimy przechodzić pod kontrolą policji, przez urządzenie w kształcie szafy i trzymać w ręku dowód osobisty i zaproszenie. Jest to dla nas, starszych wiekiem ludzi ogromna męczarnia, bowiem mała ilość tych urządzeń powoduje straszny tłok. Po przejściu tych męk siadamy na ławkach blisko ołtarza. Słuchamy Mszy Świętej, odprawianej przez jednego z księży Biskupów. Po Mszy Świętej na niebie pojawiają się helikoptery. W jednym z nich przylatuje Ojciec Święty. Jest piękna, słoneczna pogoda. W blasku mocno grzejącego słońca, Ojciec Święty przejeżdża między sektorami, wśród wiwatującego ludu. Dla tych ludzi najważniejsze jest zobaczyć Papieża. Słucham homilii, w której Ojciec Święty dużo mówi o męczeństwie i jednocześnie zastanawiam się, czy ludzkość świata i pojedynczy ludzie mogą tego uniknąć. Niektóre fragmenty homilii przyjmowane są burzą oklasków. Jednak największe wrażenie na mnie robi widok nieubłaganego procesu starzenia, który dotknął i Ojca Świętego. Przyznaję szczerze, że naszła mnie taka myśl, czy nie jest to moje ostatnie spotkanie z Ojcem Świętym. Niewiele jestem młodszy od Ojca Świętego, poznałem w pełni smak starości, stąd nachodzą takie niepokojące myśli oraz słabnie nadzieja. Po zakończeniu spotkania policja i wojsko z wielkim trudem radzą sobie z rozładowaniem korków samochodowych. Z Gorzowa odjeżdżamy około północy, zaś przed południem następnego dnia jestem w domu, w dość posępnym nastroju. Dziś, kiedy już wyraźnie rysują się możliwości przyszłorocznej pielgrzymki na nowo rośnie nadzieja, że może Dobry Bóg pozwoli jeszcze raz wziąć udział w spotkaniu, o co modlę się i będę się gorąco modlił, jednak na razie pozostaje nadzieja.
 

Nadzieja 1I


Józefa DŁUGOSZ (JÓZEFA) 

Od dnia wyboru naszego ukochanego Kardynała Karola Wojtyły na Papieża, byłam tak uradowana z moim mężem i synem, że mamy naszego rodaka Ojca Świętego. A będąc za granicą moja znajoma przywiozła dwa duże zdjęcia Ojca Świętego, oprawiłam w ramkę i wisi na ścianie. Ale przeżyliśmy szok jak strzelano do Ojca Świętego. Ja, Józefa, mdlałam, miałam zapaść, że ledwie lekarze uratowali, a jestem osobą od urodzenia niepełnosprawną, będąc dzieckiem to praktycznie w ogóle nie chodziłam, bo ciągle łamały mi się kończyny dolne i górne. A obecnie, dzięki Bogu, rzadziej, a mam lat 56, urodzona woj. Żytomierz, dawniejsza Polska. Należę do Fundacji Ducha Osób Niepełnosprawnych, byłam w Zakopanem pięć razy, w 1997 roku w maju był wyjazd osób niepełnosprawnych do Zakopanego na spotkanie Ojca Świętego i bardzo się zdenerwowałam, że nie ma już miejsca dla mnie, ale przed samym wyjazdem telefon, natychmiast przyjeżdżać załatwiać wyjazd, mógł jechać ze mną jako opiekun syn, to całą drogę z synem dziękowałam Panu Bogu, że naprawdę jedziemy na spotkanie z Ojcem Świętym. Było nas na wózkach dwadzieścia osób, dwie pielęgniarki, lekarz, nasze kierownictwo na czele z Panem Prezesem Stanisławem Duszyńskim. Mieszkaliśmy w Zakopanem na ulicy Kościeliskiej w pensjonacie Moszczenica. Co dzień zwiedzaliśmy, byliśmy w Morskim Oku, na Gubałówce, zjeżdżaliśmy Butorowym Wierchem, na Kasprowym Wierchu, na Harendzie u Jana Kasprowicza, a w kościółku byliśmy na naszej Mszy, na Olczej w sanktuarium Cudownego Medalika. Byliśmy w Boże Ciało na procesji, u GOPRowców w dniu przyjazdu Ojca Świętego do Zakopanego i zgadywaliśmy w którym helikopterze jest Ojciec Święty, a łzy same spływały nam po policzkach, że lata nad nami a nie widzimy go. A najważniejsze to było przygotowanie na powitanie Ojca Świętego. Nasz prezes Stanisław Duszyński wysłał do Księżówki list z prośbą do papieża Jana Pawła II, że jesteśmy grupą osób niepełnosprawnych na ul. Kościeliskiej w Pensjonacie Moszczenica, z Torunia i bardzo prosimy o błogosławieństwo dla nas Ojca Świętego, bo tak chcieliśmy powitać i pożegnać Ojca Świętego. Oczywiście ja Józefa zabrałam naszą narodową flagę, a na Krzeptówkach w sanktuarium w kiosku kupiłam małe proporczyki papieskie, a pan Stanisław Duszyński, prezes Fundacji, robił zdjęcia i na kamerę. Po powitaniu Ojca Świętego udaliśmy się do naszych pokoi oglądać w telewizji cały przebieg uroczystości na Krzeptówkach, a po uroczystościach znów wyszliśmy i wyjechaliśmy na wózkach pożegnać Ojca Świętego. To było pożegnanie wspaniałe. Ojciec przejeżdżał metr od naszych wózków i nas serdecznie błogosławił, bardzo powoli przejeżdżał, to było dla nas chorych ludzi coś wspaniałego, wzruszającego, że było nam dane być tak blisko Ojca Świętego. W tej chwili jak piszę te słowa to łzami się zalewam. Później oglądanie naszych zdjęć to jest tak wzruszające, że nie umiem opisać. Te zdjęcia są wspaniałą pamiątką, komu pokazuję to mówią, że mieliśmy wielkie szczęście tak blisko oglądać naszego ukochanego Ojca Świętego. Po prostu mam czym się pochwalić, a to zawdzięczam naszemu Panu Prezesowi Stanisławowi Duszyńskiemu, że on to dla nas organizował, nigdy mi przez myśl nie przeszłoby, że ja osoba niepełnosprawna będę w Zakopanem i tyle zwiedzę, i się spotkam z Ojcem Świętym. My po śladach Ojca Św. Chodziliśmy, a Ojciec Św. po naszych, to jest nasze wielkie szczęście. Syn na wózku zawiózł mnie do sanktuarium M.B.F. na Krzeptówkach zaraz po Ojcu Św. To była Msza z o. Rydzykiem i było Radio Maryja. To mnie o. Rydzyk poznał, przyszedł i pyta to twój syn robi zdjęcia mówię tak, to ja też zamawiam, a ja mówię w Toruniu dostarczę. Zachwycaliśmy się tą bardzo wspaniałą dekoracją tego sanktuarium i wokoło, oraz całe Zakopane - te napisy to nas urzekły, że z radości płakałam, że Bóg nam pozwolił być. Kupiliśmy medaliony Ojca Świętego który był w Zakopanem, wybity przez burmistrza i o. Mirosława Drozdka. Wspaniała Pamiątka, a jako pamiątki to mam wspaniałe książki Albumy o Ojcu Św. z ilustracjami, które kupiłam w mojej parafii Marii Maksymiliana Kolbego w Toruniu w naszym parafialnym kiosku, przywiózł nasz kochany Kan. Proboszcz, ks. Andrzej Klemb. Bóg mu zapłać.

Ja dziękuję Panu Bogu za Ojca Św., że było i jest nam dane, to jest drugi Pan Jezus, co nas uświadamia, abyśmy się nawrócili i uwierzyli w Ewangelię, oraz nie grzeszyli. Ale ja jestem zasmucona tym co widziałam w szpitalu, młode i starsze osoby ma mnie krzyczały, że jestem dewotką bo słucham Radia Maryja, to ja za nich się modliłam, aby się nawrócili i zrozumieli co to jest Bóg, a było kilka osób, co prosiło abym głośniej radio włączyła, bo też chcą różaniec odmówić, to ja dziękowałam Bogu, że zrozumieli co to jest różaniec, a nawet dałam różańce, bo miałam więcej przy sobie. A syn i mąż przynieśli kilka książek o papieżu, to też oglądali i czytali i bardzo podziwiali, że nie szkoda było pieniędzy, a ja mówię czy nie warto. Ja Bogu dziękuję za Radio Maryja, bo będąc dzieckiem św. pamięci moja mamusia uczyła mnie pacierza, tylko ja wtedy nie rozumiałam po polsku i nie wiedziałam co znaczą te słowa. W 1957 roku przyjechałam jako repatriantka z babcią, wujkiem i ciocią do Polski i tu uczyłam mówić, czytać i pisać po polsku, a 25 maja 1958 roku w zesłanie Ducha Świętego przyjęłam Pierwszą Komunię Świętą, a moim ś.p. katechetą był ks. Kreft z P.M. w Toruniu.

Bardzo bym chciała się spotkać z Ojcem Świętym, ucałować jego spracowane dłonie i podziękować za jego dobre serce i ten przepiękny uśmiech i głos, jego dobroć, która od niego płynie, niech nam żyje jak najdłużej, żeby się więcej ludzi nawróciło. Bóg mu zapłać za wszystko i daj zdrowie, miej go w swej opiece. Amen.
 

Józefa


 Dorota LEWANDOWSKA (MAGDALENA I) 

Chciałabym opowiedzieć o swoim szczególnym spotkaniu z Ojcem Świętym i Jego posłannictwu duchowemu w moim życiu.

Zaczęło się to może sześć, może siedem lat temu, a skończyło całkiem niedawno, kiedy zrozumiałam w pełni sens owych spotkań, ich osobistą treść przesłania jakie mi niosły.

Moja droga duchowego wzrastania była kręta, wyboista i zamierzenie przez Boga utrudzona. Jak się okazało, na ścieżkach wielu duchowych wzlotów i upadków, Bóg wybrał mnie - marną - na drogę głębszego zanurzania w wierze, pełniejszego poznawania owoców jego miłosierdzia.

Moje drogi wiary często bowiem bywały splotem bólu i cierpienia, doświadczenia przerażających mocy ciemności ale także zwycięskich objawień światłości. Był czas kochania i zwątpienia, czas rozumienia i zadawania trudnych pytań, czas pokory ale również czas buntu i walki.

I tak dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok za rokiem docierała się moja Wiara, wzbogacała dusza, szlifowało serce i rozum.

Bóg był boskim rzeźbiarzem, a ja twórczą formą w Jego dłoniach.

Przez cały ten czas trudnego w samotności wzrastania moim bliskim opiekunem duchowym był Ojciec Święty. Zrozumiałam to jednak nieco później po długiej i "bezowocnej" tułaczce w poszukiwaniu właśnie kogoś, kto zechciałby mi towarzyszyć na drodze poznawania Prawdy, bez zbytniej ingerencji w indywidualny boski proces twórczy człowieka, otwartego sercem i umysłem na każdego spotkanego człowieka, będąc zawsze i wszędzie Samarytaninem dla potrzebujących. Jan Paweł II okazał się być dla mnie cudownym darem od Boga, ideałem Ziemskiego Anioła - subtelnym i mądrym towarzyszem drogi na Szczyt Wiary.

Długo przyszłoby mi opowiadać o doświadczeniu Wiary od chwili przebudzenia i cudownego dojrzewania w blasku miłości owoców poznania.

Najpiękniejsze jest to, co najtrudniej ująć słowami. Nie będę więc w stanie wyrazić pełni przeżytych tysięcy chwil (przez tych ostatnich kilka lat), w których krok po kroku, kamień po kamieniu z towarzyszeniem Ojca Świętego wspinałam się na szczyty Prawdy i Miłości, aby zrozumieć, że one są nieskończoną drogą ludzkiego stworzenia.

Niedawno mój cudowny opiekun postanowił, że nadszedł czas rozstania, czas samodzielnego już dalszego wędrowania. Czas sprawdzianu serca, umysłu i ducha. Czas przelewania z pełnego dzbana, który przez lata wspólnie napełnialiśmy. Podczas tych kilku naszych wspólnych z Ojcem Świętym spotkań, za każdym razem nasza obecność była bliższa. Porozumiewaliśmy się tylko za sprawą spojrzeń, lecz dla nas były one głębokim studium medytacyjnym.

W czasie tych kilku szczególnych "audiencji", pośród setek obecnych ludzi, zawsze jedno pełne wymowy spojrzenie było skierowane do mnie. Najpierw stojącej bardzo daleko, potem stopniowo, z każdym spotkaniem coraz bliżej, aż w końcu przyszedł czas, kiedy dane mi było spocząć u jego stóp, w bardzo małym, wąskim gronie osób. Ostatnie spotkanie nie było jednak - jak poprzednie - milczącym, łagodnym, wymownym i wymagającym patrzeniem w moją duszę, one przepełnione było radością. Tak jak w przypowieści biblijnej o radości przepełniającej serce pasterza z powrotu zabłąkanej owcy.

Tego nie sposób opowiedzieć słowami, wyśpiewać chorałami, namalować farbami, wyrzeźbić dłutem. Jedyna droga poznania głębi uczuć to droga doświadczenia ich.

Moim pragnieniem jest, aby każdy kto rozpoczął wędrówkę w poszukiwaniu Prawdy - odnalazł Ją i doświadczył całej pełni rozkoszy w obcowaniu z Nią. Człowiek, któremu dane było zrzucić stare szaty - rodzi się na nowo, a wszystko, co do tej pory wydawało mu się ważne staje się nieważnym. Natomiast to prawdziwie ważne osiąga właściwą sobie wartość. Również nieoczekiwanie- to co było niemożliwym staje się możliwe.

Pamiętam czas, kiedy tak trudno było mi zrozumieć sens miłowania wrogów, dzisiaj uważam to za normalny proces rozwoju człowieka na drodze ku miłości.

Miłość bowiem łaskawa, cierpliwa i dobrotliwa jest, we wszystkim pokłada nadzieję, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego...

Ofiarowując miłość drugiemu, zasiewasz ją w sercu jego, dokonując w nim przemiany tego, co w nim zepsute. Stajesz się apostołem miłości, a to jest najpiękniejsza rzecz, jaka się może przydarzyć w życiu człowieka.

To tylko zaledwie skrawek nieba, zalążek Królestwa Bożego, którego uchylił mi Pan, za sprawą Ojca Świętego.

Mam nadzieję, że tych słów kilka wyraziło choć trochę moją wdzięczność za otrzymane łaski, których doświadczyłam za pośrednictwem Ojca Świętego. Poprzez mój skromny udział w tym spotkaniu świadectw wielu ludzi, proszę bardzo podziękować Ojcu Świętemu za powierzone mi zaufanie i obiecać tą drogą, że nie zostanie ono zmarnowane. Będę dalej kroczyć ku źródlanym potokom wiary, gdzie niestrudzenie czeka Jezus Chrystus Zmartwychwstały.
 

Magdalena I


 Genowefa SYTEK (ZAPISKI EMERYTKI)
ZAPISKI EMERYTKI

Tylu mądrych i wykształconych ludzi opisywało i opisuje spotkania z Ojcem Świętym, łącząc je z niezapomnianymi chwilami w swoim życiu. Spróbuję i ja trochę powspominać. Miałam to niesłychane szczęście widzieć naszego Ukochanego Ojca Świętego z bardzo daleka, z daleka ale i z bliska. Czy to był park, pole, góry czy stadion, zawsze były wzruszenia, życzliwości i radości. Nie zdawaliśmy sobie chyba z tego sprawy, że byliśmy Olbrzymim, Jednym, Czuwającym i Modlącym się Kościołem.

Pierwsze spotkanie: Szczecin, 11 czerwca 1987 roku, III Pielgrzymka Ojca Świętego

Stan wojenny. Jadę autobusem. Pasażerowie spokojni, nie dyskutują. Na przedmieściach Szczecina żadnych dekoracji, a wręcz na jednym z mostów napis: "Partia z Narodem, Naród z Partią". W centrum miasta rozradowało się serce... Jakby ręką odjął to, co było za nami. Przed nami stolica Pomorza Zachodniego mieniąca się biało-czerwono-żółtymi i niebieskimi barwami... Na wielopiętrowych blokach zwisają od dachu po piwnice barwne kompozycje. W oknach chorągiewki, girlandy, żarówki i kwiaty, kwiaty... Na gmachach państwowych a jakże, dekoracji żadnych. U rodzinki istne mrowisko. Młodzież telefonuje, zapisuje, prasuje, przydziela opaski i czapeczki i wyrusza w trasę. W nocy o drugiej starszyzna zdąża na spotkanie z Ojcem Świętym. Idziemy na Jasne Błonia. Zewsząd ciągną tłumy. Kontrole. Rosną góry zabieranych parasoli i lasek. W sektorze rozkładamy koce. Czekamy na świt. Jest nam tu dobrze z rodzinką i otaczającymi nas pielgrzymami. Tu jest inny świat. Czujemy się jak w Katakumbach. Wschodzi piękne Słońce. Sektory przepełnione. Uczymy się pieśni "Panie Dobry Jak Chleb" ze słowami bp. Zawitkowskiego. Jest nas około miliona i niezliczone ilości panów przybyłych służbowo. Ołtarz na tle Pomnika Czynu Polaków. Słońce praży. Nasza cierpliwość zostaje wynagrodzona! I oto jest On! Nasz Ukochany Ojciec Święty! Radość ogromna! Duma szalona! Jedzie wśród wiwatujących pielgrzymów. Jest daleko, daleko od nas, ale gdziekolwiek jest, wystarcza nam, że jest! Odstępujemy sobie stołki, lornetki... Idzie schodami wysoko, wysoko... Ucisza tłumy, błogosławi. Zaczyna się Eucharystia - Msza św. dla Rodzin. Odmawiamy przyrzeczenia małżeńskie i niezapomniane słowa Ukochanego Rodaka: "I niech sercami waszymi rządzi ten Chrystusowy pokój, którego świat wam dać nie może." Powiał wiatr i słyszymy: "Ten wiatr od Bałtyku jest ewangelicznym znakiem Ducha Świętego." Jesteśmy napełnieni wiarą i nadzieją. Wolno rozchodzimy się. Z olbrzymich stert parasoli i lasek pozostało już niewiele. Nasz sprzęt leżał nietknięty. W domu u krewnych rozmowom nie ma końca. Siostra moja, która otrzymała Komunię św. z rąk Ojca Świętego, jest wyciszona i nieobecna. Mówi, że krocząc 30 stopni w górę do stóp namiestnika Chrystusowego czuła, że idzie do nieba... Do Torunia w autobusie gwarno. Tyle mamy wrażeń. Bagaże ulokowane z tyłu autobusu zostały skradzione. I stało się coś dziwnego. Nikt się nie martwił, nikt nie rozpaczał. Po prostu pękaliśmy ze śmiechu. Tyle mieliśmy w sobie tej bożej radości.

Drugie spotkanie: Włocławek, 7 czerwca 1991 roku, IV pielgrzymka Ojca Świętego.

Pielgrzymkę organizuje parafia Miłosierdzia Bożego. Siedem aut i autobusów zdążających w kierunku Włocławka, powiewają wstążki kolorów i kościelnych, i państwowych. Mijając, pozdrawiamy się radośnie. Parkingi pod lasem, na rozmokłej łące. Do kruszyńskiego lotniska aeroklubu zdążają całymi sznurami pielgrzymi. Piękny i niezapomniany widok. Szczególnie wtedy, gdy ze wszystkich stron pątnicy z górnych terenów schodzą do olbrzymiej niecki. Niestety atmosferę psują szeregi straganów z obu stron wytyczonych tras. Setki ludzi, zamiast zostawić wszystko i iść za Nim, Ukochanym Rodakiem i Namiestnikiem Chrystusa, woli na poboczach handlować... Pielgrzymi upychają się jak mogą w sektorach położonych najbliżej ołtarza. Wraz z nielicznymi pozostaję w przydzielonym sektorze. Musi też ktoś pilnować "maneli". Zaczyna siąpić, padać, lać... Kto by się tym przejmował. Oto w Papa Mobile Jan Paweł II wędruje już od końcowych sektorów ku ołtarzowi. Kto żyw w naszym luźnym, dalekim sektorze, biegnie do barierki. Wyciągają się dłonie, uśmiechają buzie... Stoję w środku pustego sektora i jestem pewna, a może mi się tylko zdaje, że Ojciec Święty widzi tylko mnie i do mnie się uśmiecha... Jestem szczęśliwa i wzruszona.... A papież jest już daleko. Okrzyki radości stają się coraz głośniejsze. Nad ołtarzem stoi siedemnastometrowy krzyż, który później stanie poniżej tamy włocławskiej jako pomnik upamiętniający miejsce odnalezienia ciała ks. Jerzego Popiełuszki. Obok krzyża dwie olbrzymie tablice Dekalogu. Przy ołtarzu z obu stron łopoczą chorągwie z wizerunkami obrazów maryjnych i sztandary z herbami ziem diecezji włocławskiej. Powoli zapełnia się i nasz sektor. Pielgrzymi pięknie i elegancko ubrani. Zupełnie wyciszeni. To nie tłum gapiów. To są rodacy, którzy wiedzą po co tu pielgrzymowali. Spokojnie przyjmujemy padający sowicie deszcz. Bez oporu klękamy na mokrą murawę. Słuchamy skupieni mocnych słów Ojca Świętego, który tu, we Włocławku przypomina Polakom Dziewiąte przykazanie: "Nie pożądaj żony bliźniego swego". Gromkie "Boże coś Polskę" kończy spotkanie Ojca Świętego z pielgrzymami., zgromadzonymi na lotnisku. Powrót do domu z przygodami. Mostki zmontowane specjalnie w celu przejścia suchą nogą przez małe rzeczki, nie mieszczą powracających tłumów. Niecierpliwi przechodzą wpław trzymając w ręku buty. Są wspaniałomyślni, którzy na swoich ramionach przenoszą przez rzeczkę dzieci i kobiety. Cierpliwi oczekują w tłumie na swą kolejkę. Wszyscy weseli. Szczęśliwi. Nie narzekają. handlarze już pozwijali swoje stragany. Zmęczeni, zmoknięci, zamyśleni wracamy do pobliskiego Torunia.

Trzecie spotkanie: Rzym, 29 marca 1995 roku.

Pielgrzymka do Rzymu z Rodziną Radia Maryja, jest dla mnie nie lada niespodzianką. Znalazł się sponsor i trzy siostry rodzone rozpoczynają pielgrzymkę swojego życia. Dziesięć dni razem. Jesteśmy z Bydgoszczy, Cedyni i Torunia. Rozmodlony autobus z sympatycznym o. Kapucynem, leci jak na skrzydłach do Stolicy Chrześcijaństwa. Uczestniczymy codziennie we Mszach św. Eucharystie są skromne i wzruszające. Są też i piękne: w Padwie, Loreto i Asyżu. Wszyscy pielgrzymi są zdyscyplinowani i punktualni. Bozia nas nie rozpieszcza. Anomalia pogody. W gorącej Italii temperatura spada prawie do zera. Zielone Apeniny przyprószone śniegiem. W Rzymie na placu Świętego Piotra drżymy nie z zimna, ale z przejęcia... Jak w tej temperaturze będzie się czuł nasz Ukochany Ojciec Święty? W głowie kłębi się tyle myśli. Na środowej audiencji czujemy się nad wyraz szczęśliwi. Jest nas, Polaków, 15 tysięcy! I oto nasz Najdroższy, Jedyny, Ukochany Sternik Kościoła Katolickiego Jan Paweł II przybywa! Mocarz, mimo kruchości zdrowia. Papa Mobile bez szyb kuloodpornych. Ma do nas zaufanie. Wie, że z naszej strony nic Mu nie grozi. Drogi Nasz Przyjaciel! Rozluźniony, uśmiechnięty, o wesołych oczach. Wiwatom i śpiewom nie ma końca. Stoimy przy samej barierce. Papież przejeżdża bardzo wolno przez nasz sektor - trzy razy! Wyciągamy ręce, uśmiechamy się... Czy mnie wzrok nie myli? Ojciec Święty jadąc czyta mój maleńki transparent zwisający z barierki... Rozwinęłam go za zgodą o. Kapucyna. Niestety nie dotyczy głowy naszego Kościoła... Na nim słowa: "Z miasta Torunia, jeden ruszył Ziemię, a drugi sumienia!" A może mi się tylko zdaje, że zdążył przeczytać? Ku mojej radości, otrzymałam z Watykanu kilka zdjęć z uwiecznionym i Janem Pawłem II i moim transparentem. Na placu Św. Piotra nie milknące okrzyki: "Niech żyje Ojciec Święty". Śpiewamy też zasłyszane przez radio pieśni. Powiewają flagi, transparenty i chusteczki... Olbrzymi plac uspokaja się... Siadamy na krzesłach. O jedenastej rozpoczyna się środowe nabożeństwo. Ojciec Święty przemawia w kilku językach i pozdrawia zebrane tłumy. Nam przekazuje słowa pełne prostoty i miłości: "Przybywacie do Wiecznego Miasta, do progów apostolskich, aby spotkać się z papieżem. Zadaniem waszym jest ewangelizacja...". Życzył nam, aby Radio Maryja swym zasięgiem trafiało do Chin a co najmniej na Syberię... Prosił, by pozdrowić całą Polskę, od Karpat do Bałtyku. I już, już miał przejść przez bramę bazyliki, gdy odwracając się powiedział z humorem: "Najazd Polaków na Rzym, na plac Świętego Piotra, dobrze mu to zrobiło..." Już nam nie zimno. Jest nam gorąco, choć zaczyna siąpić kapuśniaczek... Powoli rozchodzimy się. Rodzina radiowa idzie na Mszę św. do Bazyliki. Już bez udziału papieża. Po uroczystej Eucharystii, na której brakło pierwszy raz w historii Watykanu komunikantów, idziemy pełni radości do Muzeum Watykańskiego. Czujemy cały czas obecność naszego Największego z Polaków, jakby zamkniętego w tych olbrzymich starożytnych murach Watykanu. Na własne oczy widzieliśmy, jaki był z nami wesoły, jaki nas ciekawy... Jeszcze pełni radości zwiedzamy starożytny Rzym. Jeszcze Msza św. na cmentarzu w Monte Casino i trzy siostry wraz z zaprzyjaźnionym autobusem lądują w Polsce.

Czwarte spotkanie: Skoczów - Kaplicówka, 22 maja 1995 roku.

Jechałam dopiero co do Rzymu na spotkanie z Ojcem Świętym. Nasz największy Rodak zatrzymuje się na chwilę w południowym skrawku Polski, nie może więc mnie zabraknąć przy Jego powitaniu. Zabieram się z toruńskimi pielgrzymami. W Skoczowie, wzdłuż szosy, stoją jeden za drugim, kilometrami autokary. Duży transparent: "Toruń kolebka Radia Maryjnego, pozdrawia serdecznie Jana Pawła II!"- jest sowicie oklaskiwany. Schodząc z asfaltowej szosy na normalną drogę czujemy pod nogami rozmiękłą glinę. Jest piąta rano. Deszcz nie pada, ale w tych okolicach jeszcze wczoraj spadło sporo deszczu. Pielgrzymi pięknie ubrani, co przezorniejsi w wygodnym obuwiu. Kierujemy się według drogowskazów do wyznaczonych sektorów. Miejsce spotkania z Ojcem Świętym to wzniesienie zwane Kaplicówką, z kaplicą poświęconą św. Janowi Sankandrowi. Wędrujemy szereg za szeregiem. Z górki na górkę. Wszędzie rozmokła glina. W trudnych podejściach pomagają nam harcerze. Odwrotu nie ma. Za nami ślizgają się inni. Panie gubią buty w glinie. Panowie brudzą po kolana dopiero co czyste spodnie. Zakonnicy podnoszą swoje habity, te białe, brązowe i czarne. Nic to, i tak się zabłocą. Ręce czepiają się byle czego. Grzbiet prostuje się z trudem. Rozłażą się same nogi. A buzie? Buzie szeroko roześmiane! Jakby tego wszystkiego mało, nasz sektor to niewyrośnięty, mokry, gęsty jęczmień. Do kolan myje się wszystko samo. Tylko do przylepionej do butów gliny czepia się i wciska trawa. Stoimy więc mocno przyparci do ziemi. Czy jest nam zimno? Wcale! Czujemy się wewnętrznie rozgrzani. Wokoło nas zbocza i pagórki pełne pielgrzymów. Niczym baranki na pastwisku, potulni i cierpliwi, czekamy na Swego Pasterza. Nad nami wiszą ciężkie deszczowe chmury i snuje się nisko gęsta mgła. Silne, niskie i dźwięczne dźwięki trąb ogłaszają, że zjawia się nasz najukochańszy Biały Pasterz! Góry oszalały! Wszyscy wiwatują, pozdrawiają, śpiewają! Wystrzeliły w górę transparenty! Radości nie ma końca! Nasz Ukochany Ojciec Święty stoi wysoko nad góralskim zadaszeniem. Wszędzie dobrze widoczny. Pozdrawia i błogosławi nas. Uspokojeni, słuchamy z pokorą Mszy św. I nie do wiary, ale przez gęstwinę szarych chmur w czasie homilii Ojca Świętego, wyjrzało słońce! Słońce nie tylko zapadło nam w samo serce, ale i wysychamy błyskawicznie! Nasz pasterz, nieoceniony, wieczny nauczyciel pyta nas: "W którą stronę podążają wasze sumienia? Czy może historia płynąć przeciw ludzkim sumieniom?" Woła - o "ludzi sumienia w Polsce". Stwierdza, że "Czas polskich sumień trwa"... Czy wszystko dochodzi do naszych serc? Do naszych umysłów? Przecież nasz dostojny Gość wołał już do nas, jeszcze silnym głosem: "Nie bójcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi." Wołał: "To jest mój kraj, to jest moja Ojczyzna." A my rozwijamy sztandary, proporce, transparenty i ciągle na nowo przyrzekamy... Potrzebny jest czasem taki trud, takie zabłocenie, by oczyścić się od nowa... Z powrotem ześlizgi w dół. Mycie się w strumykach, łącznie z butami. Obrazki nietypowe, niesamowite. Pielgrzymi weseli. Chmury się gdzieś zapodziały. Przejrzało piękne słońce. Czujemy zmęczenie. Ale bez służb porządkowych trudno nam znaleźć autobusy. Kilometrami wędrujemy do swoich. Owieczki nam się pogubiły. Jednej nie znaleźliśmy. Powędrowała wcześniej. Wyjeżdżamy przedostatni. Nikt nie narzeka, nikt nie marudzi...

Piąte spotkanie: Berlin, 23 czerwca 1996 roku.

Jedziemy do Cedyni i dalej do Berlina. Będziemy znowu we trójkę. Pielgrzymkę prowadzi młodziutki redemptorysta. Autobus pełen radosnej modlitwy. Świta, gdy bez przeszkód i tłoku przekraczamy granicę. Jest niedziela. Berlin blisko. Ziemia i ludzie śpią. Żadnych dekoracji. Żadnego plakatu. Żadnej chorągiewki. Szukamy mozolnie stadionu olimpijskiego. Nasze sektory poza stadionem. Ostatnie miejsca. Nic to. Jesteśmy tu, by uczestniczyć we Mszy św. sprawowanej przez Największego Polaka i Namiestnika Chrystusa na Ziemi. Przy bramie wejściowej wręczają nam darmowe, specjalne wydanie miejscowej gazety, ale i prospekty różnych sekt. Pogoda piękna. Na koronie stadionu powiewają papieskie flagi. Dwa olbrzymie ekrany przekazują nam co dzieje się na stadionie. Sektory powoli zapełniają się. Jesteśmy tu pierwsi. Obserwujemy przybywających pielgrzymów. Niemcy cisi, poważni, w średnim i starszym wieku, niosą chorągwie kościelne. Niekiedy figurki Matki Bożej i Świętych. W rękach programy z liturgią słowa mającej się odbyć Mszy św. Bramą do naszych sektorów, po zielonej murawie zbliża się wolno długi, szeroki wąż pielgrzymów. Na przedzie duży krzyż z Chrystusem. Dalej chorągwie kościelne i transparenty solidarnościowe. To nasi z Warszawy! Jesteśmy z nich dumni! Pozdrawiamy ich serdecznie, wznosząc wysoko olbrzymi, biało-czerwony parasol z nazwami naszych miast: Cedynia, Bydgoszcz, Toruń. Stadion Olimpijski wypełniony po brzegi młodzieżą. Mamy to szczęście, że Jan Paweł II pozdrawia nas pierwszych z wysokiej drogi prowadzącej na stadion. Cieszymy się ogromnie widokiem Ukochanego Rodaka. Wiwatujemy, ile sił w płucach. Stadion już też wita Jana Pawła II. Na ekranach widzimy z jakąż radością przyjmuje Go młodzież, którą On tak kocha. Nigdy nie było i nie będzie na żadnym stadionie świata takiej spontanicznej radości, takiej autentycznej serdeczności i braterstwa jak wtedy, gdy jest na nim Nasz Niezrównany, Ukochany Ojciec Święty! Tu nie dzielą nas granice. Tu nieważne, skąd przybywasz. Jesteśmy jednym Kościołem, który prowadzi Namiestnik Chrystusa na Ziemi. Podczas Mszy św. każdy modli się w swoim języku. Wszyscy skupieni i spokojni. Homilia w języku niemieckim. Słowa proste, dobre, ciągle aktualne. Pełne nadziei. Nasz sektor jest na wprost głównej bramy stadionu. Dziś umieszczony jest tu ołtarz. Od nas oddzielony kuloodporną ścianką. Cały czas widzimy Ojca Świętego. Serca nam stają, gdy w pewnej chwieli potyka się. Na szczęście niegroźnie. Wiemy najlepiej, jak trudną drogą kroczy nasz Ukochany Rodak. Drogą trudną, nie tylko ewangeliczną, ale i fizyczną. Słyszymy na zakończenie pozdrowienia skierowane do nas po polsku. Z radością, pełni wrażeń, wracamy do Cedyni. W telewizji niemieckiej podglądamy spotkanie Ojca Świętego z kanclerzem Kohlem przy Bramie Brandenburskiej. Gość z Watykanu mówi mądrze i długo. W dalekim tle widać i słychać gwizdy i pokrzykiwania protestujących "inaczej myślących". Kanclerz Kohl cały czas stoi i słucha papieża z szacunkiem. Dla uciszenia swych rodaków przykłada palec do ust. Nie pomaga. A nasz Ojciec Święty, na pewno zmęczony, nic nie skraca, a mówi coraz silniejszym głosem... I niewiarygodne, ale krzykacze wyciszają się i papież może spokojnie skończyć swe przemówienie. I prawdę mają ci, co mówią, że nasz wspaniały Nauczyciel posłany jest przez Boga na czas zagubienia i niepokoju świata.

Spotkanie szóste: Kalisz, 4 czerwca 1997 roku, V pielgrzymka Ojca Świętego.

Autobus parafialny pełen. Jedziemy dodatkowym mikrobusem. Spotkam na mojej drodze papieża szósty raz. Kochany Biały Pielgrzym z nieodłączną już laseczką, przyjeżdża do nas w deszczu. Wita Polskę we Wrocławiu wielce wzruszony. Jego śladami podąża kto tylko może. Szczególnie młodzież. I ona to raduje serce Ojca Świętego. Mówi do nas głosem często słabnącym... Przecież powiedział nam przez tyle lat już prawie wszystko. I nie był to głos cichy. Był potężny i mocny, jak wołał: "Pokój tobie, Polsko!", "Bogu dziękujcie, Ducha nie gaście!", "To jest mój kraj, to jest moja Ojczyzna!". Dziś, mimo swego Wielkiego Dostojeństwa, jak dobry nauczyciel, jak dobry przyjaciel uczy nas wciąż na nowo żyć... Kalisz, najstarsze miasto w Polsce. Domy i zaułki wyremontowane i wypucowane, pięknie ozdobione. Transparenty, girlandy, i kwiaty, kwiaty... Przez ogrody, kościoły, klasztory, podwórka, trafiamy do naszego sektora. Jesteśmy umieszczeni w bocznej ulicy, wzdłuż parku. Przed nami prawie pod nosem znajduje się duży ekran. Zła widoczność. Ale czy to ważne? Przybywamy wszyscy w jednym celu. Spotkać się z Najukochańszym Człowiekiem na Ziemi, który jest na dodatek Polakiem! chcemy być razem! Serca nasze biją w jednym rytmie. Jest nas około trzysta tysięcy. Pogoda piękna. Gorąco. Harcerze ofiarnie roznoszą wodę do picia. Olbrzymie owacje, to przyjeżdża Jan Paweł II. Wołamy wszyscy ile sił: "Niech żyje Ojciec Święty!", "Niech żyje Papież!". Obraz na ekranie niewyraźny. Za blisko. Msza św. uspokaja tłumy. Homilia Ojca Świętego to wiecznie żywa nauka o Rodzinie. O życiu ludzkim. O życiu nienarodzonych. Papież przypomina zdecydowanym głosem: "Naród, który zabija swoje dzieci, jest narodem bez przyszłości!" Duże niemilknące brawa... Mówi też o szczęśliwej diecezji, która ma tak pięknego patrona, jakim jest św. Józef. Czy Ojciec Święty zdaje sobie sprawę, że On sam jest Największym i Najpotężniejszym Nauczycielem w historii wieków? Że jego lekcje są wiecznie żywe i aktualne? Ile nam z tych lekcji pozostanie? Czy docenimy Jego naukę? Czy będziemy mądrzejsi dopiero gdy będzie już u Pana? Po pięknej Eucharystii oglądamy z bliska biało-żółto-czerwono-brązowy, strzelający w górę wystrój ołtarza na placu Kilińskiego. Transparent: "Rodzina Wspólnotą Życia i Miłości" uświadamia nam pod jakim hasłem Kalisz wita zebranych. Plac przylega do sanktuarium Św. Józefa. Wszyscy zdążamy w długich kolejkach by na własne oczy zobaczyć niezwykle ciekawy ołtarz patrona Świętej Rodziny. Kościół przepiękny. Przyozdobiony pysznymi kompozycjami kwiatów. Dotykamy ze wzruszeniem przedmiotów w prowizorycznej zakrystii, w której Ojciec Święty przygotowywał się do Mszy św. Modlę się na klęczniku i jestem niewypowiedzianie szczęśliwa. W bocznej nawie ołtarz słynący łaskami. Św. Józef z Matką Boską prowadzą za rączki małego Jezusa. Niezwykły ołtarz. Niespotykany nigdzie. Przepełnieni radością, dobrze czujemy się tu wśród pielgrzymów i miejscowej ludności. Trzeba wracać. Niebo się zachmurzyło. W ulewnym deszczu zwiedzamy w drodze powrotnej Licheń.

Olbrzymie zgromadzenia z udziałem Ojca Świętego Jana Pawła II kończą się słowami: "Idźcie w pokoju, Ofiara spełniona". Idziemy. Idą miliony. Czy tylko zawsze w dobrym kierunku? A nasz Ukochany Nauczyciel Ewangelii przygotowuje już świat na spotkanie z XXI wiekiem.

W roku 1999 Toruń, jak Bóg da, będzie witał najwspanialszego Polaka! Niestety, ze względu na zdrowie nie będę już mogła wyjść na Jego spotkanie. Ale to, co przeżyłam, pozostanie głęboko w mym sercu...



 Izabela DYCHA (WISŁA) 
CO MOGĘ OFIAROWAĆ OJCU ŚWIĘTEMU
W PODZIĘKOWANIU ZA WIELKI AUTORYTET MORALNY...

Pamiętam, jako ośmioletnie dziecko, oglądałam z siostrami film w telewizorze. Był maj 1981 r. Nagle przerwano nadawanie programu. Pomyślałyśmy, że popsuł się nasz stary telewizor. Jednak na ekranie pojawiła się smutna informacja o naszym papieżu, który właśnie został postrzelony na placu św. Piotra w Rzymie. Wybiegłyśmy z domu. Rodzice z dziadkami porządkowali teren przy budynkach, gdyż znajdowały się sterty słomy po kopcowaniu ziemniaków. Tata dopytywał się o powody naszego hałasu i dziwnego zachowania. Jedna przez drugą opowiadałyśmy, o czym komunikowano za pośrednictwem telewizji. Wszystkich jak gdyby poraziło gromem. Na posmutniałych twarzach pokazały się łzy. Nikt z dorosłych nie krył głębokiego wzruszenia. Chociaż jeszcze niektórzy łudzili się, że może to jest nieprawdą. Niestety złe wiadomości potwierdzały kolejne doniesienia z Włoch w ówczesnym "Dzienniku Telewizyjnym".

Pamiętam, do dzisiaj, całe zdarzenie a w szczególności te łzy na policzkach moich bliskich. Wtedy nie rozumiałam do końca powodów tak wielkiego wzruszenia. Po prostu zbyt mało jeszcze wiedziałam. Przyglądałam się całemu zajściu wielkimi, dziecięcymi oczyma, w których też zamieszkał smutek i żal. Dopiero po latach zrozumiałam jak ogromna więź łączyła rodaków z Janem Pawłem II. W tamtym czasie był On symbolem naszej nadziei na przyszłość w wolności. Raniąc Ojca Świętego chciano odebrać nam, prostym ludziom, nadzieję! Bo cóż jest wart człowiek bez niej ?! Później nastąpiło oczekiwanie z modlitwą na ustach o rychły powrót papieża do zdrowia. Modlitwa miała pomóc przezwyciężyć cierpienie. Kule zamachowcy poruszyły serca całej społeczności wierzącej i nie tylko. Zdawało się, że wiara w łaskę Matki Bożej może zdziałać cuda. Na nasze szczęście tak też się stało! Dla mnie te chwile były pierwszym, osobistym i głębszym spotkaniem z papieżem.

Jakże ważny był dla Polaków ten rok. Przeżycia związane troską o zdrowie Wielkiego Polaka przeplatały się z wydarzeniami stanu wojennego. Wiele radości wnosiły do naszych domów słowa mówiące, że Jan Paweł II dochodzi do zdrowia. By wreszcie usłyszeć, że zdrowieje z dnia na dzień jak słońce, które powoli ale z jaką krasą wschodzi, żeby górować swym blaskiem nad horyzontem.

Podczas II pielgrzymki do Polski w chwili Apelu Jasnogórskiego w Częstochowie, w dniu 19 czerwca 1983 r., papież powiedział: "... Dziś pragnę tu na Jasnej Górze pozostawić, jako wotum, znak tego wydarzenia - przestrzelony pas sutanny." Pamiętam także znamienite wielkie słowa. "... Pokój Tobie Polsko, Ojczyzno moja ...", które królowały przez lata w zeszycie do katechezy. Wymowa i prostota tych słów ujęły nie bez reszty. Ileż w nich ciepła, miłości i troski! Czuję takie ciepło za każdym razem, kiedy spotykam się z Ojcem Świętym. Równie przy odmawianiu kilku słów codziennej modlitwy w Jego intencji. W przytoczonym cytacie znajduję przepowiednię dzisiejszej wolności. Potrzeba nam było takich wielkich słów przesyconych ogniem wiary, blaskiem miłości i nieskończonej nadziei na lepsze jutro.

Mogę dziś powiedzieć, że kocham Ojca Świętego za:

  • pełne miłości słowa,
  • przepełnione dobrocią i przebaczeniem serce,
  • wymowne gesty i spojrzenie,
  • zadumę na twarzy,
  • płynącą mądrość z kazań (homilii) oraz publikacji,
  • nieskończone źródło ciepła,
  • drogowskazy pozwalające odnaleźć się w dzisiejszej moralności,
  • ciągłą pamięć o nas,
  • pełne modlitwy usta prawdy,
  • umiłowanie drugiego człowieka w każdej nawet najmniejszej postaci,
  • odkrywanie Boga w człowieku i przyrodzie,
  • ukochanie gór, lasów, jezior a w szczególności naszych polskich,
  • towarzyszące wzruszenia i przeżycia przy spotkaniach osobistych oraz przez telewizor, radio, książkę, prasę,
  • umiejętność przebaczania na przykładzie swojego zamachowcy.
  • Również kocham Go za to, że jest najwspanialszym rodakiem i prawdziwym Polakiem.
Zwrócę jeszcze uwagę na znaczenie niektórych słów skierowanych do nas przez Jana Pawła II.

"(...) Bóg mówi: "Nie zabijaj!" A przykazanie to jest zarazem podstawową zasadą i normą kodeksu moralności, wpisanego w sumieniu każdego człowieka (...)".

Myślę, że nie można zabijać tego co jest żywe i istnieje, dotyczy to zarówno człowieka, nawet dopiero poczętego, oraz ludzkiego sumienia. Już zagłuszanie czy tłumienie odruchów sumienia grozi jego zagładą. Pozwolę sobie przytoczyć, w tym miejscu, słowa własnego wiersza napisanego 15 września 1992r.:

Czy można powiedzieć - nie
Kiedy trzeba - tak ?
Czy można powiedzieć - tak
Gdy należy mówić - nie ?
- Rozstrzyga sumienie.
Jeśli go nie masz
nie kuś się o sąd
nawet prostych spraw ! "
Z drugiej strony, jeśli postęp człowieka jest utożsamiany z "cywilizacją śmierci", wtedy staje się on niehumanitarny czyli nieludzki. Ludzie nie mogą przecie działać, rozwijać się, czy te pracować czyniąc sobie samym szkodę. Bowiem społeczeństwo, które zabija swoje dzieci jest bez przyszłości. Tak mocno podkreślił te słowa Ojciec Święty w Kaliszu w czasie ostatniej pielgrzymki w 1997 r.

W 1998 r. odbyła się autokarowa pielgrzymka z naszego regionu do Włoch. Celem tej niecodziennej wizyty było wręczenie nagród i Medalu Honorowego Obywatelstwa Miasta Torunia oraz zaproszenia do odwiedzenia naszej diecezji. Wszyscy, którzy wówczas uczestniczyli zachowali szereg bardzo głębokich wspomnień. Zapamiętałam opowiadanie pani Agaty Szymańskiej. Pani Agata mówiła, że całemu spotkaniu z papieżem towarzyszy ogromne wzruszenie. Trudno powiedzieć to o czym chciało się wspomnieć i zapytać. Sam Ojciec Święty ma na twarzy wyryte zmęczenie i trudy Jego posługi. Człowiek przygląda się Ojcu Świętemu z niepokojem. Jednak gdy On zbliża się do obecnych w sali bije zeń nieposkromione ciepło, uśmiech i pogoda ducha. Radość zaraża wszystkich zgromadzonych. Znika niepokój, strach, trema. Znajdujemy głęboką potrzebę jak najdłuższego i jak najbliższego obcowania z papieżem. Również już nie widać wrażenia zmęczonej twarzy Jego Świątobliwości, a tylko niepowtarzalne ciepło zatroskanego spojrzenia, gestów i padających słów. Pielgrzym doznaje uczucia zjednoczenia z obecnymi w sali. Takich doznań przynoszą każde audiencje, a na prywatnych audiencjach można płakać przez cały czas. To szczęścia łzy! Trudno prostym zdaniem czy potokiem słów opisać wszelkie przemiany dobroci ducha podczas tak bardzo owocnych spotkań.

Towarzyszące wrażenia, zachowane na zawsze przez pielgrzymów, nie są obce także tym, którzy nie byli z wizytą we Włoszech. Wzruszenie jest obecne przy każdych spotkaniach z Ojcem świętym w czasie transmisji telewizyjnych i radowych oraz w momencie modlitwy lub czytania różnorodnych publikacji.

Dla mnie Jan Paweł II jest przede wszystkim Wielkim Polakiem i autorytetem. Przesiąknięta tym ogromnym przykładem miłości i nadziei wierzę w lepsze jutro, w którym pierwszeństwo zajmie istota ludzka nawet ta najmniejsza. Wierzę, że nie będziemy naśladować złego przykładu moralnego od państw wysoko rozwiniętych. Myślę, e nie uderzy nam wolność do głów, choć zagrożenia zawsze istnieją. Mam nadzieję, że wszędzie zagości czyste sumienie dobrych ludzi. Mam nadzieję, że zaczerpnę tyle światła prawdy i miłości od Ukochanego Duszpasterza, że wystarczy na całe moje ziemskie życie więcej. Pragnę doznawać spotkań z papieżem jak najdłużej i jak najczęściej z niesamowitym ciepłem przykładem postawy religijnej oraz duchowej. Samemu Janowi Pawłowi II, mojemu drogiemu przyjacielowi, pragnę złożyć podziękowanie za wielki wzór do naśladowania prawd Boga Żywego oraz życzę długiej posługi w dobrym zdrowiu ku uciesze nas wszystkich nie tylko w Ojczyźnie.
 

Wisła


 Jerzy KAŁDOWSKI (JURA) 
TEN, KTÓRY WYDOSTAŁ NAS 
Z CZERWONEJ NIEWOLI
Habemus Papam Polonum -
Joannem Paulum secundum ...
Wesel się radością wielką -
Tysiącletnia Matko Polsko!
Po raz pierwszy Syn Twój wierny -
Piotra łodzi ujął stery.
Magna Gloria, Tibi Patri ...
Amen. Allaluia!

(ze zbioru Pieśni Papieskich autora)

Niełatwe to zadanie - a więc w Imię Boże - by godnie ukazać w małym szkicu wspomnieniowym własne refleksje ze spotkania z tak charyzmatyczną wielkością, jaką jest nasz Ojciec Święty Jan Paweł II. Poszerzając zakres zadanego pojęcia, chciałbym mówić właśnie o "spotkaniach", które mogą objąć nie tylko audiencję bezpośrednią - prywatną czy generalną, ale także to, co w relacji do Ojca Świętego - Jego osobowości i nauczania - ukształtowało się w mojej duchowości oraz środki, jakimi próbuję wyrażać owe przeżycia, by dzielić się nimi z bliźnimi.

Wśród osobistych i tych pośrednich moich spotkań z Papieżem pragnę zasygnalizować: Gębarzewo ’79, Castelgandolfo ‘90, Zegrze Pom. - Koszalin ‘91, ponadto "spotkania duchowe" - znaki czci i oddania wobec Ojca Świętego - jak: kilkanaście własnych miniatur słowno-muzycznych Jemu poświęconych, realizacja historycznych spotkań muzealnych, koncertów, działalność muzyczno-liturgiczna na cześć Papieża, zbieranie dokumentacji, współpraca z Ośrodkiem Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie i modlitwa w Jego intencji oraz pogłębianie refleksji, dotyczącej Osoby i życia Papieża.

Wnikając pamięcią w treści księgi przeszłości, odczytuję w niej tak trwale mi wartościowe karty papieskie. W napięciu czekaliśmy na doniosły dzień wyboru nowego Papieża. Wtedy to, w październiku 1978 r., córka moja, Gabriela, studentka na UMK, przeglądając w prasie katolickiej podaną listę z sylwetkami kardynałów - uczestników Konklawe, zdecydowanie wskazała na kardynała Karola Wojtyłę i wypowiedziała nam proroczo: "Jego widzę Papieżem!". Wkrótce stała się rzecz prawdziwie wielka dla Chrześcijaństwa, dla świata, dla Polski: Habemus Papam ... Karol Wojtyła Papieżem! Niezwykły entuzjazm, zwłaszcza wśród braci Polaków. Było to niejako nasze pierwsze polskie z Nim "spotkanie". Swoją radość próbowałem wyśpiewać ad hoc w formie słowno-muzycznej: "Habemus Papam Polonum ... !". Nastąpiła pierwsza Pielgrzymka - spotkanie Jana Pawła II z Ojczyzną. Gębarzewo, uroczystość na Błoniach Gnieźnieńskich dnia 3 czerwca 1979 r., w której było mi dane wraz z żoną brać udział, jako uczestnikom grupy pielgrzymkowej z naszej chełmińskiej Parafii. Dostąpiliśmy doniosłych przeżyć religijno - patriotycznych związanych z powitaniem naszego Papieża u kolebki Jego Polskiej Ojczyzny - "w Gnieździe Piastowskim". Pamiętam jak, jeszcze na trasie do Gębarzewa, coraz sprawniej i bardziej emocjonalnie śpiewaliśmy chórem kolejną moją pieśń: "Witaj Pielgrzymie!" ... "Błogosławiony nadszedł dla Polski czas - Oto na tronie Piotra dziś jeden z nas. Jan Paweł II, On pierwszy Papież nasz - Polska na czas ten tysiąc czekała lat ... Wielki Pielgrzymie, drogi Papieżu nasz - całym Cię sercem wita Ojczyzna Twa!".

W tym czasie czuwał także nasz syn Mariusz z kolegą (późniejsi - artysta i karmelita), tuż przy balkonie Rezydencji Prymasowskiej w Gnieźnie, gdzie za kilka godzin miał stanąć Nasz Papież pośród tak bliskiej Mu zawsze młodzieży. Były to pierwsze, ojczyste spotkania - wielkie polskie godziny z Ojcem Świętym - Rodakiem, które mieliśmy szczęście przeżywać, by je na zawsze zachować w serdecznej pamięci.

Wśród śladów związanych z wstrząsającą wieścią o zamachu na Papieża jest m.in. mój modlitewny utwór wokalno-fortepianowy, który rodził się w nocy z 13 na 14 maja 1981 r.

"Papieża naszego weź w swoją pieczę".
Ze świata chorego na brak miłości.
Do Ciebie, o Boże, modły wznosimy ...
Gdy dzisiaj złość ludzka do zbrodni sięga,
By zgładzić Pasterza - serce Kościoła,
Niech Brata naszego Twa broni ręka.
Stąd świata imieniem Polonia woła:
Papieża naszego weź w swoją pieczę,
Utrzymuj Go w zdrowiu, chroń Jego życie.
Niech ster łodzi Piotra znowu uchwyci,
Chrystusa szlakami niechaj nas wiedzie ...
Były też kolędy, które dedykowałem Ojcu Świętemu, np. Kolęda ‘83: " Otwórzcie drzwi Chrystusowi - bo nie ma gdzie się narodzić": W czas ten gdy Twoją owczarnię
Jan Paweł, Brat nasz, prowadzi,
Polska do żłóbka się garnie -
Jan, świat nam w Tobie odrodzi.
Tobie dziś Chryste śpiewamy,
Serc naszych drzwi otwieramy,
Tak, jak w stajence w Betlejem,
Zjaw się w nas, Tyś naszym Królem!

Gloria ...!

Najdonioślejsze moje spotkanie z Ojcem Świętym urzeczywistniło się podczas pielgrzymki, jaką odbyłem samochodem wspólnie z żoną i jej siostrą z mężem, głównie do Rzymu i Castelgandolfo w sierpniu 1990 r.

Gdy po niemałych trudach zbliżaliśmy się do celu - do wiecznego miasta - znacząco zaśpiewaliśmy: Christus Vincit ...! Następnego dnia, po Mszy św. w Kaplicy Polskiej i oddaniu czci Św. Piotrowi u Jego grobu, uczestniczyliśmy w audiencji ogólnej z Papieżem w Sali Pawła VI. Radowaliśmy się wielce tym, co stało się naszym udziałem, lecz czekało nas jeszcze, sui generis, ukoronowanie, w wyniku darowanych nam za sprawą Ojca Hejmo, biletów na audiencję u Ojca Świętego w Castelgandolfo. W dniu 9 sierpnia po kolejnym parkingowym noclegu pod namiotem nieba, teraz już w pobliżu Pałacu Papieskiego, głęboko przejęci, udaliśmy się na to najważniejsze moje spotkanie z Ojcem Świętym, który o godz. 7 rano odprawił Mszę św. dla pielgrzymów z Polski na wewnętrznym dziedzińcu Pałacu. Z wielkim skupieniem wsłuchiwaliśmy się w Jego słowa, przyjęliśmy Komunię św., a po Mszy św. dostąpiliśmy zaszczytu spotkania się z Nim w małych grupach. Osobiście miałem to szczęście, być wyróżnionym ok. 5 minut trwającą rozmową z Ojcem Świętym, w czasie której przekazałem na Jego ręce swój dar - kilka kolejnych moich miniatur słowno - muzycznych Jemu poświęconych. Moment ten utrwalił, na tak mi cennym fotogramie, Arturo Mari. Trudno oddać w słowach to wielkie, niepowtarzalne przeżycie - bliskość, ciepło dłoni papieskiej, dotykającej mojej prawie przez cały dany mi czas, Jego spojrzenie, oczy, głębia, emanacja Jemu właściwej siły dobroci i mądrości ... Odczuwałem to też jako swe zbliżenie się do korzeni, kontakt z autentycznym źródłem ciągu historycznego, z przekazem osobowo - duchowym sięgającym genezy epoki naszej wiary - od Chrystusa Pana, przez Piotra św. po Jana Pawła II. W tych pięknych chwilach stawałem, jak nigdy dotąd, w obliczu rzeczywistości opoki Chrystusowego Kościoła ... Ojciec Święty zainteresował się przekazanym darem, za który dziękował, pytał o losy moje i mych przyjaciół z okresu stalinowskiego terroru. Dogłębnie poruszony, krótko opowiedziałem Ojcu Świętemu o naszej polskiej, młodzieńczej drodze krzyżowej, także o Diecezji Chełmińskiej i o swoim rodzinnym mieście, bogatym w zabytki i kult M.B. Bolesnej. Na koniec Ojciec Święty udzielił mi błogosławieństwa i przekazał pozdrowienia dla rodaków , rodziny i mego miasta. Odchodząc powiedział: "Jeszcze raz dziękuję Panu za tak cenny dar". Do kraju wracaliśmy radośni i ubogaceni szczęściem bycia blisko Namiestnika Chrystusowego, Piotra naszych czasów, Tego prawdziwie wielkiego człowieka - Papieża Jana Pawła II, naszego Brata.

Kolejne moje spotkanie z Ojcem Świętym to udział w Uroczystościach Jego Powitania w Zegrzu Pom. przez Wojsko Polskie i w Koszalinie, podczas IV Pielgrzymki Papieża do Ojczyzny. Dnia 1 czerwca 1991 r., za pośrednictwem J.E.Bpa Ignacego Jeża, miałem zaszczyt przekazać Ojcu Świętemu w darze swój utwór z własnym tekstem łacińsko - polskim - "Carmen pro Papa Fratre Nostro!".

Spotkania z naszym Papieżem w ogóle umocniły moją formację humanistyczną, zwłaszcza religijno - patriotyczną, nadal inspirując mnie do "przekraczania progu" i wchodzenia w głąb mego chrześcijaństwa. To On pozwolił mi zbliżyć się do uniwersalnej wartości Papiestwa, ubogacił zrozumienie Chrystusowego Tu es Petrus ... - co ponownie wkrótce zgłębiałem w czasie pielgrzymki do Ziemi Św., zwłaszcza w Tabgha (nadanie prymatu "Paś baranki Moje ..."), w Kafarnau ("Domus Petri") i Cezarei Fil. ("Tyś jest opoką"). Jan Paweł II jest dla mnie sukcesorem św. Piotra w tej trudnej naszej epoce, jest najwyższym autorytetem moralnym, przeofiarnym pielgrzymim Apostołem, nauczycielem, lekarzem i nadzieją chorego świata. Jego osobowość świeci wieloma innymi jeszcze blaskami, jak: obrońca osoby ludzkiej, fenomen mądrości, świętości, dobroci, prostoty i męstwa, filozof, poeta, krajoznawca ...

Moje z nim "Spotkania" sprawiły, że Go pokochałem, darzę czcią i oddaniem, w szczególny sposób jako najwybitniejszego w dziejach Rodaka, którego ozłaca miano: Primus Papa Polonus - Nosiciel polsko - słowiańskiego Prymatu Papieskiego. Dla wielu, również dla mnie, stał się Tym, który wyprowadził nas z czerwonej niewoli. W sensie osobistym jest mi także bliski przez to, że podczas niewoli hitlerowskiej doświadczył trudu wyniszczającej pracy w kamieniołomach, podobnie jak ja w czasie 5 - letniej obozowo - więziennej niewoli stalinowskiej - i jako Ten, który pomógł w godnym pogrzebie mego przyjaciela - Mariana Sz. - ofiary komunizmu. W tym kontekście niech przemówi mały, nieznany epizod z życia Ks. Karola Wojtyły. Mój Przyjaciel śp. Marian , więzień polityczny okresu stalinowskiego, należący do mej grupy konspiracyjnej, zmarł z wycieńczenia w Krakowie na Montelupich 11 lipca 1952 r. Grób jego odnalazłem w 1991 r., w pobliżu grobowca rodzinnego Wojtyłów. Z relacji Jego siostry Janiny wynika, iż odbierając za zezwoleniem Prokuratury Wojskowej ciało brata, nie dysponowała pieniędzmi na zakup trumny. Wtedy przypadkiem udała się do kościoła pw. św. Floriana w Krakowie, gdzie w konfesjonale modlił się z Brewiarza jakiś ksiądz. Do niego się zwróciła z prośbą o pomoc. Kapłan ten po chwili z wielką otwartością, ofiarował środki na przedstawiony cel. Tym kapłanem, jak się okazało, był Karol Wojtyła.

Niech te refleksje, próbujące odtworzyć obraz górnych, pięknych i apostolskich Spotkań z naszym Ojcem Świętym Janem Pawłem II, zamknie fragment mego poematu o Wiśle, która opowiada nasze dzieje i poucza:

... Wtem znów światło zajaśniało
dla Zmartwychpowstania.
Idźcie Ojców traktem, głosząc:
Honor - Bóg - Ojczyzna.
Niech szczęśliwie wam przewodzi
Pierwszy Papież Polski -
Ten, co dzielnie was "wydostał"
Z czerwonej niewoli!...
Ukochanemu Ojcu Świętemu niech Chrystus Król błogosławi na długi jeszcze i pomyślny Jego Pontyfikat, bogaty w kolejne spotkania z nami - poprzez tak cenne papieskie nauki i pielgrzymki po świecie, a zwłaszcza do Ojczyzny. Oczekując modlitewnie, nowych zawsze wielkich spotkań z naszym Ojcem Świętym, zapewniamy: Na nas można zawsze liczyć! Przy Krzyżu Chrystusowym czuwamy - Sursum Corda!
 
Jura


 Adam ŻWIRBLA (DOMINIK) 
WSPOMNIENIA Z UL. MIODOWEJ

Wiem, że w żaden sposób nie potrafię wyrazić słowami tego wszystkiego, co stało się także cząstką mojego życia po 16 października 1978 roku. Bo jak to ująć w formie suchych słów, może nawet niezdarnie przelanych na papier, to co przeniknęło moją duszę do samej głębi. Choć zdaję sobie sprawę ze swej nieporadności wobec bogactwa, które posiadła moja dusza w przeciągu 20 minionych lat, to podejmuję to wyzwanie dnia dzisiejszego, bo przecież jak Bóg da to za niecały rok Ojciec Święty zawita do naszego miasta.

Przeto chcę spróbować wrócić myślami do mojego spotkania z Ojcem Świętym, bo mam to przed oczyma, tak jakby to było wczoraj.

Moje wspomnienia kieruję w stronę czerwca 1979 roku. Nagle późnym wieczorem zacny ks. prałat stuka do naszych drzwi z radosną wieścią, iż udało mu się (jakimś cudem) zdobyć także dla nas karty uczestnictwa w uroczystej Mszy św. odprawianej przez Ojca Świętego Jana Pawła II na pl. Zwycięstwa w Warszawie. A było to dnia 1 czerwca, więc czasu mieliśmy niewiele, aby dotrzeć na to spotkanie o którym nawet nam się nie śniło w najbardziej nawet kolorowych snach. Byłoby jednak za dobrze, gdyby nie obyło się bez perturbacji więc, "dzięki" naszej PKP dotarliśmy tak późno, że stało się niemożliwe dotarcie do właściwego sektora na pl. Zwycięstwa i w tym momencie było nam po prostu przykro. A ta gorycz została jeszcze spotęgowana, gdy okazało się jeszcze, że liczna nasza rodzinka w W-wie wyjechała tego dnia na cały dzień poza miasto na działki, bo "władze" ich uświadomiły, że taki będzie najazd z prowincji, że lepiej schronić się przed nimi.

By odmienić samopoczucie pod wieczór wyszliśmy obydwoje na spacer po stolicy, ale z cichą nadzieją że coś się może wydarzyć. Jakby Anioł Stróż nas prowadził, bo poszliśmy w stronę Pałacu Prymasowskiego na ul. Miodowej i tu nastąpiła cudowna odmiana pogody naszego ducha. Licznie zgromadzeni wierni (a my pośród nich) sprawili, iż Ojciec Święty wyszedł na balkon wraz z Prymasem ks. Stefanem Wyszyńskim i my przybysze z dalekiego Torunia mogliśmy przeżyć niezapomniane chwile. Widzimy go z bliska (bo stoimy tuż pod owym balkonem), słuchamy jego refleksji z podróży do Meksyku (sam Ojciec Święty zwrócił uwagę jak pięknie jest opalony!), a także modlimy się razem z nim.

Czyż można było więcej sobie wymarzyć ? Oczywiście, że wszyscy zgromadzeni chcieli, żeby Ojciec Święty był z nimi do białego rana, ale wtedy to ks. Prymas jako gospodarz zarządził, że pora iść spać, bo jutro czeka nas wszystkich kolejna porcja przeżyć.

Doprawdy trudno było nam spokojnie usnąć, gdy spotkało nas tle przeżyć duchowych. Bo któż mógł wcześniej uwierzyć, że Papieżem zostanie nasz Rodak (owszem, w szkole średniej czytało się o tym przepowiednię naszego wieszcza J. Słowackiego) i na dodatek przybędzie do nas. Jeszcze nie tak dawno spotkać się z Ojcem Świętym, to być w Watykanie. A być w Rzymie to oznaczało być kimś uprzywilejowanym i bogatym, by zwiedzać obce kraje. A tu taka odmiana, to do nas biednych i maluczkich przybywa Następca Świętego Piotra, tak jak Jezus szedł do ubogich i jak Matka Jego ukazuje się ludziom prostym i ubogim, o czystych sercach i czystych myślach.

Już o godzinie siódmej dnia następnego jesteśmy na Krakowskim Przedmieściu, aby uczestniczyć we Mszy św. razem z Ojcem Świętym i jakaż to była wspaniała uczta duchowa. Z jednej strony tkwiliśmy w systemie zniewalającym umysły ludzkie, a tu słyszymy głos naszego Rodaka, że pora wstać z klęczek, bo jedyną prawdę pozostawił nam Jezus Chrystus. Pamiętam do jak głębokiej refleksji skłoniły mnie słowa Ojca Świętego " Nie lękajcie się ", bo' to one stały się zaczynem wszelkich przemian w naszej Ojczyźnie. To właśnie spotkanie z Ojcem Świętym w Warszawie sprawiło, że spróbowałem swoją radość i swoje uczucia przelać jakoś na papier i stąd dwa teksty, które załączam jako dowód rzeczowy moich przeżyć duchowych. I choć nie jestem ani pisarzem, ani poetą to muszę przyznać się, że wszystkie te słowa wypłynęły z mojego serca niczym woda ze źródełka, a potem znalazły się proste melodyjki do tych prostych słów z głębi serca płynących.

W przededniu wizyty Ojca Świętego w naszym mieście znów zaświtała w mym umyśle potrzeba wypowiedzenia się tak trochę poetycko. No bo jeśli moja żona szlifuje w chórze parafialnym swój aksamitny głos na to upragnione spotkanie, to czyż przystoi stać z boku i nic nie robić? Myślę więc sobie, że jest to jakby moja modlitwa do Boga w intencji Ojca Świętego i jeśli ten zamysł wesprę szczerą modlitwa do Jasnogórskiej Pani, to zapewne powstanie coś pięknego.

Jasnogórska Pani
Jasnogórska śliczna Pani
Tyś nam Matka Droga
Już lat sześćset jesteś z nami
By wieść nas do Boga.
Już lat tyle wspierasz Polskę
Aby trwała w wierze
Z Twej przyczyny Panno Można
Polak jest Papieżem.

Ref.
O Częstochowska nasza Pani
Króluj nam, króluj i rządź nami
My Twoi wierni, my poddani
Tak bardzo Matko Cię kochamy.

On jest Piotrem naszych czasów
Opoką Kościoła
Wszędzie szuka owce Pana
Chce je wszystkie zwołać.
Prawdę Bożą idzie głosić
Wśród serc skamieniałych
Bądź mu Matką Dobrej Rady
Bo on jest "Twój Cały" .

Ref.:
O Częstochowska ...

Tobie dzięki wciąż składamy
Za Twe panowanie
I wierzymy, że na zawsze
Z nami pozostaniesz.
Papież - Pielgrzym dzisiaj z nami
Razem z braćmi swymi
Wszyscy słuchać go będziemy
Za nim podążymy.

Ref.:
O Częstochowska ...

O Madonno z Jasnej Góry
1. Nasze serca z Papieżem są
Usta nasze mu nucą pieśń
A on płynie wciąż barką swą
Aby prawdę do ludzi nieść.

Ref.:
O Madonno z Jasnej Góry
On zawierzył Ci wszystko
Nasza Pani, nasza Matko
Miej przy sercu go blisko.

2. Swoim braciom pociechę śle
Gdy doświadcza ich trudne "dziś"
Ciebie prosi, bo przecież wie
Że Najlepiej do Matki iść.

Ref.:
O Madonno ...

3. Wciąż utwierdza nas słowem swym
I wywodzi z zawiłych dróg
W jego trudzie bądź zawsze z nim
By zwyciężać zło dobrem mógł.

Ref.:
O Madonno ...

4. Lud uprasza Cię ze wszech sił
Jana Pawła w opiece miej
Spraw by długo pasterzem był
Najwspanialszy Syn ziemi tej.

Ref.:
O Madonno ...

5. Pani Nasza tak dobrze wiesz
Papież - Polak jest "Cały Twój"
Cała Polska jest Twoja też
Daj jej siły na trud i znój.

Ref.:
O Madonno ...

Dominik


Jacek GRABOWSKI (MAX) 

Należę do pokolenia, którego przedstawicielom określenie "Ojciec Święty", bądź "Papież" kojarzy się wyłącznie z jedną, jedyną, konkretną i niepowtarzalną Osobą - z Janem Pawłem II, Karolem Wojtyłą - Polakiem. Może jest to naiwne, ale nie mogę sobie wyobrazić Papieża, który nie mówiłby po polsku, który nie zwracałby się do Polaków: "Rodacy", a o Polsce nie mówiłby: "Moja ukochana Ojczyzna".

Kiedy - 7. września 1979 roku - przyszedłem na świat, Karol Wojtyła przewodniczył już Kościołowi urzędując na Piotrowej Stolicy. Przez 18 lat mego życia Chrystusowy Namiestnik nie zmienił się. "Ty jesteś Piotr - Opoka". Wyjątkowo solidna i piękna opoka- chciałoby się dodać. Jan Paweł II to postać niezwykła. Osoba światowa i "nasza" jednocześnie, człowiek nieprzeciętnie wykształcony, inteligentny i prosty zarazem. Wzniosły, poważny urząd i radosny, przyjazny, bliski Papież.

Dlaczego zacząłem od takiego peanu na cześć Jana Pawła II? Bowiem bez - choćby krótkiej - charakterystyki Jego Osoby nie mógłbym mówić o moim z Nim spotkaniu. Tym bardziej, że nie będzie to ani relacja z audiencji w Rzymie, bo nie byłem nigdy we Włoszech, ani sprawozdanie ze spotkania młodych w Paryżu, bo i w nim nie uczestniczyłem. Będzie to więc "relacja" ze spotkania na odległość, a takowe spotkanie jest możliwe tylko wtedy, gdy Papieżem jest Ktoś taki jak Jan Paweł II.

Zacznijmy, jak mawiali Rzymianie "ab ovo", a więc od samego początku, czyli od mojego dzieciństwa. W okresie mojego wczesnego dzieciństwa Papież był dla mnie nie tyle Głową Kościoła i "Kimś Ważnym", co niezwykle miłym, przyjaznym i zawsze uśmiechniętym Starszym Panem. Myślę, że nie posunę się zbyt daleko twierdząc, że w pewnym sensie zastępował mi Dziadka. Moi prawdziwi Dziadkowie zmarli, zanim przyszedłem na świat. Ich zdjęcia, jak tylko sięgam pamięcią, wisiały na ścianach w pokojach mych Babć. Cóż ma z tym wspólnego Papież? Ma, bowiem jego wizerunek - dość niezdarnie namalowany przez domorosłego artystę - znajdował się w okresie mego dzieciństwa w pokoju, w którym ja się bawiłem, modliłem, spałem. Tak więc i Dziadków i Papieża znałem z wizerunków i opowieści dorosłych. Może właśnie dlatego Jan Paweł II był dla mnie zawsze Kimś bardzo bliskim, choć na początku raczej intuicyjnie i podświadomie wyczuwałem Jego obecność, niewiele wiedząc o intelektualnej i duchowej stronie tego Pontyfikatu.

Po pewnym czasie bierne wyczuwanie obecności Papieża przerodziło się w swoistą ciekawość. Z wielkim zainteresowaniem przeglądałem strony pięknego, kolorowego albumu, pełnego fotograf Ojca Świętego, który otrzymałem z okazji I Komunii Świętej. Pamiętam, że moją uwagę przykuwało zdjęcie papieża wykonane w klinice Gemelli, w której znalazł się po zamachu. Ojciec Święty był podłączony do niezliczonej ilości przewodów i kroplówek, przykryty był śnieżnobiałą pościelą, a z Jego twarzy - mimo wielkiego cierpienia - nie znikał pogodny uśmiech. Na tym zdjęciu Papież był wyjątkowo "swojski".

W międzyczasie mój - nieżyjący dziś, a wtedy nieuleczalnie chory - kolega zachęcił mnie do tego, abym zaczął kolekcjonować autografy sławnych ludzi. Pierwszy list z prośbą o pamiątkowy podpis wysłałem do Watykanu. Nie pamiętam, o czym pisałem Ojcu Świętemu. Wiem, że byłem szczery, bo w programie dla dzieci "Ziarno" usłyszałem, że Papież czyta wszystkie listy od dzieci z Polski. Kiedy z mojej skrzynki wyjąłem list z pieczątkami Watykanu, nie posiadałem się z radości. W kopercie znalazłem obrazek; przedstawiał Zmartwychwstanie Chrystusa. Na odwrocie słowa skreślone papieską ręką: "Zmieniają się czasy/ Krzyż trwa/ Alleluja/ Jan Paweł II papież/ Wielkanoc 1990.

Sądzę, że wydarzenie, jakim było otrzymanie tego listu stanowiło pewien przełom. Powoli zaczynałem słuchać tego, co mówił Papież. Stopniowo zbliżałem się do świadomego odbioru wielkiego papieskiego Przesłania. Wtedy zaczęło się moje prawdziwe spotkanie z Ojcem Świętym, które trwa do dziś.

Myślę, że dość znamiennym jest, iż jako patrona w dniu mego Bierzmowania wybrałem św. Maksymiliana Marię Kolbego. Wszak to właśnie Papież Jan Paweł II kanonizował św. Maksymiliana i On właśnie mówił o franciszkańskim męczenniku, który swe życie oddał za nieznanego sobie człowieka - współwięźnia: "Przez śmierć, jaką poniósł o. Maksymilian, przejrzysty znak (...) miłości [Chrystusa] odnowi się w naszym stuleciu, tak bardzo zagrożonym grzechem i śmiercią." Osoba św. Maksymiliana i jego heroiczna ofiara zbliżyła mnie w dużym stopniu do Ojca Świętego, którego - podobnie jak Franciszkańskiego Męczennik - charakteryzuje wielka synowska miłość do Niepokalanej. Ojciec Kolbe poświęcił się bez reszty Bogu przez Maryję. Jan Paweł II, nie zdejmując karmelitańskiego szkaplerza, powtarza: TOTUS TUUS - CAŁY TWÓJ. Zarówno osoba św. Maksymiliana jak i Papież Jan Paweł II stanowią dla mnie niedoścignione wzory bezgranicznej, czystej i bezinteresownej miłości do Maryi, a przez Nią do samego Boga.

Papież jest dla mnie - jak dla wielu moich rówieśników - największym Autorytetem Moralnym. Jego postawę, a także wszystko co mówi, odbieram jako coś niezwykle szczerego i za tę właśnie szczerość i cudowną, przemawiającą prostotę Jana Pawła II cenię. Słowa Papieża są zawsze mądre i pozbawione sztuczności. Trafne, ale nie - rażące, piękne, ale nie - cukierkowate. Wszystko, co mówi, jest ważne. W Jego wypowiedziach próżno szukać pustosłowia. Podziwiam Go za to, że tak twardo obstaje przy kardynalnych i niepodważalnych prawach i zasadach. Podziwiam Papieża za to, że - mówiąc o Polsce - nie mówi o błahostkach, których dostarczają nam codziennie media. Ojciec Święty szanuje słowo "Ojczyzna", tak bardzo dzisiaj sponiewierane. Z wielką radością oczekuję na coniedzielny Anioł Pański, a szczególnie na moment, w którym Papież pozdrawia Polaków. Odnoszę wtedy wrażenie, że zwraca się do mnie, że to moja osobista audiencja, a raczej spotkanie. Wielki wstyd, ale i ulga przepełniła mnie, kiedy po wielu - karygodnych nieraz - debatach na temat aborcji Papież stanowczym głosem powiedział: "Naród, który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości." To takie proste. Jedno konkretne, stanowcze zdanie, którego Polakom tak brakowało. To niezwykle mobilizujące, gdy Papież powiada: "Jestem z wami", bardzo radosne, kiedy po prostu życzy pogodnej niedzieli.

Pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w roku 1997 była trzecią pielgrzymka papieską, którą pamiętam i jednocześnie pierwszą, w której w pełni świadomie uczestniczyłem. W sposób szczególny trafiły do mnie słowa Papieża, które wygłosił w Poznaniu, w Zakopanem i w Krakowie. W Poznaniu, bo Ojciec Święty mówił do młodych, w Zakopanem, bo kocham Tatry, a w Krakowie, bo to najpiękniejsze miasto w Polsce, a ponadto, bo osobiście uczestniczyłem w uroczystościach kanonizacyjnych bł. Jadwigi.

Słowa, które wypowiedział Papież w Poznaniu bardzo mnie zmobilizowały i sprawiły, że poważnie zastanowiłem się nad moim życiem. Wszak to właśnie w Poznaniu Ojciec Święty powiedział: "Liczę na was". Dotarło do mnie, jak wiele razy Go zawiodłem. Uświadomiłem też sobie, że przede mną jest jeszcze niejedna szansa, którą musze wykorzystać. W Poznaniu Papież powiedział coś jeszcze: "Jak tam pojedziecie do tego Paryża, to wszystkim mówcie: ‘My jesteśmy stąd, gdzie się Polska zaczęła, od Mieszka I i Bolesława Chrobrego. I zawsześmy o tę Polskę dbali, żeby się trzymała.’ Tak, w Paryżu nie zapomnijcie o tym. Szczęść wam Boże." Te piękne słowa Papieża odebrałem jako przesłanie, ważne dla młodych Polaków, którzy dążą do Europy. Kiedy wszyscy mówią o Europie bez granic, Papież bynajmniej tego nie neguje. Ojciec Święty nawołuje tylko do zachowania tradycji i kultywowania tysiącletniej historii Polski. "Tak, w Paryżu nie zapomnijcie o tym".

Niesamowitym przeżyciem była dla mnie chwila, w której po raz pierwszy zobaczyłem Ojca Świętego. Moje pierwsze dosłowne spotkanie z Papieżem miało miejsce 6. czerwca. Razem z moją rodziną ustawiłem się przy jednej z ulic Krakowa, w pobliżu kościoła na Łagiewnikach. Grób bł. Faustyny był pierwszym punktem pobytu Papieża, podczas krakowskiego etapu Jego pielgrzymki. Chociaż staliśmy za wysokim płotem, uczepieni zakurzonej, drucianej siatki, a Papieża - w szybko mknącym ulicą samochodzie - widziałem przez kilkadziesiąt sekund, było to dla mnie Spotkanie. Wtedy właśnie po raz pierwszy na żywo usłyszałem ciepły głos Ojca Świętego: "Misericordias Domini in aeternum cantabo" i za moment: "Oto przychodzę jako pielgrzym...". Wtedy też Ojciec Święty pobłogosławił wiernych. To było wielkie przeżycie. Po nabożeństwie widziałem Papieża po raz drugi. Samochód jechał wolniej, a Ojciec Święty, zwróciwszy się w stronę naszej grupy, uczynił znak Krzyża. Tego nie zapomnę nigdy. Pamiętam, że coś krzyczałem i machałem bez opamiętania pielgrzymkowym kapeluszem. Po tym spotkaniu - przynajmniej takie odniosłem wrażenie- wszyscy stali się życzliwsi, było tak błogo. Ciepły czerwcowy wieczór został uświęcony obecnością Ojca Świętego, Jego z nami spotkaniem. Choć brzmi to strasznie banalnie, tak rzeczywiście było.

Nazajutrz już o szóstej rano siedzieliśmy w wyznaczonych sektorach, na Krakowskich Błoniach. Cztery godziny, które dzieliły nas od rozpoczęcia uroczystości upłynęły w przyjemnej, modlitewnej atmosferze. To nie truizm, który wypadało mi umieścić. Tłumy ludzi rzeczywiście modliły się i przeżywały to, co miało nastąpić. Nie da się opisać radości i entuzjazmu, z jakim Papież został przywitany przez dwa miliony wiernych. Ja również byłem i jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem być wtedy w Krakowie i spotkać się z Ojcem Świętym w mieście przez Niego i przeze mnie ukochanym.

Jan Paweł II bardzo pięknie mówił o Świętej, którą wyniósł na ołtarze - o św. Jadwidze Wawelskiej. Mówił o tym, co Królowa uczyniła dla Polski, dla polskiego szkolnictwa. Mówił o jej wielkim poświęceniu. Szczególnie ujęły mnie słowa, które Papież wypowiedział na zakończenie swej homilii: "Święta nasza królowo, Jadwigo, ucz nas dzisiaj - na progu trzeciego tysiąclecia - tej mądrości i tej miłości, którą uczyniłaś drogą swojej świętości. Zaprowadź nas, Jadwigo, przed wawelski krucyfiks, abyśmy jak ty poznali, co znaczy miłować czynem i prawdą, i co znaczy być prawdziwie wolnym. Weź w opiekę swój naród i Kościół, który mu służy, i wstawiaj się za nami u Boga, aby nie ustała w nas radość. Raduj się, matko Polsko! Gaude, mater Polonia!" Te słowa i ich przesłanie utkwiły bardzo w mej świadomości. Były mi potrzebne, jak nigdy dotąd. Wszak czekała mnie maturalna eskapada.

Okres matury to kolejne spotkanie z Ojcem Świętym. W ciągu ostatnich dwóch przedmaturalnych tygodni czytałem na przemian podręczniki do języka polskiego i historii oraz "Przekroczyć próg nadziei" Jana Pawła II. Była to fascynująca lektura. Z pewnością odpowiednia na progu dojrzałego życia. Sądzę, że pewnym ukoronowaniem mego dotychczasowego spotkania z Ojcem Świętym była moja praca maturalna z języka polskiego, w której - rozważając o problemach etycznych - oparłem się, między innymi, na słowach Papieża, zawartych w Jego książce.

Dzisiaj, gdy stoję na kolejnym - bardzo ważnym - rozdrożu mego życia, sam siebie pytam: Co dalej? Już niedługo przyjdzie nam przekroczyć próg XXI wieku, sprostać wyzwaniom przyszłości już dzisiaj zapowiadającym się jako bardzo trudne. Dzisiejszy świat jest tak okrutny. Wciąż słyszy się o zamachach bombowych, alkoholizmie, bestialskich mordach. Nadzieją napawa fakt, że dzisiejszy świat to również ten, który za Autorytet uważa Jana Pawła II. To wspaniałe, że Kościół katolicki, Polska i ja mamy wielki, prawdziwy Autorytet. To bardzo budujące i mobilizujące, że mamy Papieża - Polaka, Przyjaciela, z którym - choć nie zawsze dosłownie - możemy się spotkać. Papieża, który z niesłabnącym uporem i przekonaniem powtarza: "Nie lękajcie się iść w przyszłość przez Bramę, którą jest Chrystus. Wierzcie Jego słowom, wierzcie Jego miłości. W Nim jest nasze zbawienie. Zanieście przyszłym pokoleniom świadectwo wiary, nadziei i miłości.. Bądźcie wytrwali. Nie wystarczy przekroczyć próg, trzeba iść w głąb. Chrystus jest Bramą, ale jest też drogą. Drogą, Prawdą i Życiem. Idźcie wiernie drogą Chrystusa w nowe czasy. Jezus Chrystus wczoraj, dziś i na wieki."
 

Max


 Anna Burnicka (Mrówka) 
SPOTKANIA ZE ŚWIATŁEM NADZIEI

W Rzymie nie byłam, ale Polacy są w tej szczęśliwej sytuacji, że mieli wiele okazji spotkać Ojca Świętego w Polsce.

Najwięcej wzruszeń dostarczyło mi spotkanie podczas pierwszej wizyty Ojca Świętego w 1979 roku.

Z Torunia najbliżej było do Gniezna, toteż postanowiliśmy tam się udać. Mąż miał wybrać się ze starszymi dziećmi bardzo wcześnie pociągiem, a ja postanowiłam pojechać z młodszymi trochę później, by choć częściowo pooddychać tą wspaniałą atmosferą towarzyszącą wizycie Ojca Świętego. Zapowiadał się wyjątkowo wielki upał i nie mogłam zostawić samej w domu 86-letniej cioci, musiałam pozostać w Toruniu. Ranna pobudka w dniu wyjazdu do Gniezna obudziła średnią córkę, która cały czas marzyła, żeby pojechać wcześnie rano z tatą. Ubrała się w białą sukienkę od I Komunii św., a ja ozdobiłam jej warkoczyki biało-żółtymi wstążeczkami. Była ona chyba jednym z najmłodszych i najszczęśliwszych pielgrzymów jadących tego dnia pociągiem do Gniezna. Wszyscy powrócili naładowani radością.

Mnie natomiast spotkało chyba jeszcze większe szczęście, gdyż mogłam tego samego roku spotkać Ojca Świętego w Krakowie. Byłam na Mszy św. na krakowskich Błoniach. W tłumie szczęśliwych ludzi (a w Krakowie było to chyba wyjątkowe przeżycie) nie czułam głodu ani zmęczenia. Później udałam się na trasę Jego przejazdu na lotnisko. Wtedy to mogłam z bliska ujrzeć Jego twarz pełną miłości, która dla utrudzonego komunizmem Polaka, była najwspanialszym psychicznym balsamem. Zdążyłam jeszcze zobaczyć w telewizji sam odlot Ojca Świętego do Rzymu. Dopiero po jego odjeździe uświadomiłam sobie, że jestem na "ziemi", poczułam głód i zmęczenie.

Spotkanie z Ojcem Świętym było nie tylko pocieszeniem dla naszych serc, ale i drogowskazem moralnym.

Papież jest chrześcijaninem nr 1 na świecie, pokazał nam co jesteśmy winni Chrystusowi za jego zbawczą śmierć na krzyżu.

Oprócz świadectwa obecności w Kościele powinniśmy czynem dawać miłość, która uskrzydla bliźniego i czyni go lepszym. W końcu życia będziemy rozliczani przede wszystkim z przykazania miłości.

Czy pouczenia przez krytykę nie spowodowało odejście innych od Boga, oziębienia stosunków międzyludzkich, zniechęcenie innych do pracy, szukanie fałszywej miłości, a wytykanie cudzych błędów "uświęconą metodą" naprawy zła.

Dobry nauczyciel chwali osiągnięcia. Za mało realizujemy hasło ks. Jerzego Popiełuszki: ZŁO DOBREM ZWYCIĘŻAJ.
 

Mrówka


 Marian BABIUK (BAB) 

W 1983 roku mieszkałem w Chorzowie-Batorym ul. Zawiszy Czarnego 12/6. Należałem do parafii Serca Jezusowego w Chorzowie- Batorym. Ks. proboszcz parafii Serca Jezusowego w czerwcu 1983 roku zorganizował spotkanie z Ojcem Świętym na lotnisku w Katowicach. Z mojej parafii szła delegacja księży i parafian do Katowic na lotnisko. Razem z moją córką Elżbietą byłem na spotkaniu z Ojcem Świętym. Lotnisko było podzielone na sektory, Byłem w sektorze czwartym. Na lotnisku był zbudowany olbrzymi krzyż- ołtarz.

Pamiętam słowa Ojca Świętego wygłoszone na lotnisku w 1983 roku: "Idee Solidarności zwyciężą nad systemem totalitarnym." Na lata reżimu komunistycznego była to odwaga Ojca Świętego. Lotnisko było otoczone oddziałami MO i ORMO.

Z perspektywy lat stanu wojennego to rozmowy telefoniczne były na podsłuchu i obowiązywał zakaz zgromadzeń. Rozwiązano NSZZ "Solidarność".

Spotkanie z Ojcem Świętym w 1983 roku na katowickim lotnisku przez parafie rzymsko-katolickie było wyrazem solidaryzowania się milionów wiernych z ideami "Solidarności"- wolność, równość- nad ideologią komunistyczną, głoszącą wyższość komunizmu nad kapitalizmem. Działaczy "Solidarności" aresztowano w okresie stanu wojennego. Polak- papież otworzył oczy milionów Polaków na rzeczywistość. Dzięki Ojcu Świętemu komunistyczny system upadł w Polsce. Przez komunę zginął ks. Jerzy Popiełuszko oraz dziewięciu górników z kopalni "Wujek" w Katowicach. W mojej pamięci pozostaną na zawsze słowa papieża wygłoszone na lotnisku w 1983 roku.
 

Bab


 Krystyna SADŻUGA (SAD) 

Moje spotkanie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II miało miejsce w Poznaniu w roku 1983. Na spotkanie pojechałyśmy z siostrą pociągiem. Było nam o tyle łatwiej bo w tym czasie w Poznaniu studiował na Politechnice mój syn Janusz i miałyśmy się gdzie zatrzymać. W godzinach rannych udaliśmy się na miejsce spotkania celem wzięcia udziału we Mszy św. Po szczegółowych kontrolach dotarliśmy na miejsce w wyznaczonym sektorze, chociaż później można było się przemieszczać. Ojca Świętego widziałam ale z bardzo daleka, syn mój robił zdjęcia (przeźrocza) specjalnym aparatem wypożyczonym w tym celu, jak również sprzed katedry, gdzie przebywał Ojciec Święty- my byliśmy po pobycie Ojca Świętego.

Chwile te pamiętam do dziś i pamiętać będę do końca życia. To było jak natchnienie.
 

Sad


NOTY O AUTORACH
(w porządku alfabetycznym)

Marian BABIUK (godło BAB), 58 lat, rencista. Pracował jako urzędnik (Wydział Finansowy Urzędu Miejskiego). Ma 3 dzieci. Interesuje się historią, geografią, pamiętnikarstwem. Lubi też filmy i książki.

Bogdan BIAŁKOWSKI (godło DAWID). Autor wyróżnionej pracy. Społecznik, działający na rzecz dzieci niewidomych i słabo widzących. Szef Stowarzyszenia Rodzin i Przyjaciół Dzieci Niewidomych i Słabo Widzących im. Wandy Szuman. Ojciec samotnie wychowujący dwójkę synów. Jeden z nich, niewidomy Dawid, był inspiratorem niniejszej pracy.

Anna BURNICKA (godło MRÓWKA). Astronom z wykształcenia, pracowała jako bibliotekarka (m. in. na UMK). Obecnie na emeryturze. Zamężna, 4 dzieci. Interesuje się rolnictwem ekologicznym.

Józefa DŁUGOSZ (godło JÓZEFA). Niepełnosprawna, na rencie inwalidzkiej. Pochodzi z Żytomierza; w wyniku zawieruchy wojennej trafiła do Torunia. Mieszka z mężem i synem. Lubi szydełkowanie. Papieża zna wyłącznie z telewizji.

Izabela DYCHA (godło WISŁA). Mieszka w Niewierzu (gmina Brodnica). Jest inżynierem geodetą i pracuje jako inspektor w Urzędzie Rejonowym w Brodnicy. Interesuje się poezją, literaturą i naukami ścisłymi.

Jacek GRABOWSKI (godło MAX), 19 lat. Mieszkaniec Nowego Miasta Lubawskiego.

Roman GRUCZA (godło ORZEŁ). Autor wyróżnionej pracy. Znany przede wszystkim jako dyrygent chóru katedralnego Pueri Cantores Thorunienses. Jest także organistą katedralnym, wykładowcą Diecezjalnego Studium Organistowskiego. Główny animator i organizator corocznego Festiwalu "Świętojańskie koncerty organowe". Żonaty, ojciec 5 dzieci. Kandydat do Rady Miejskiej z listy AWS.

Ella HYCIEK (godło MATKA). Autorka wyróżnionej pracy. Mieszka w Toruniu. Ukończyła ekonomię, przez lata pracowała w swym zawodzie w różnych przedsiębiorstwach. Obecnie pracuje w solarium. Jednak Jej prawdziwą pasją jest tworzenie. Poezja, literatura, plastyka... Wydała szereg tomików wierszy, powieści z własnymi ilustracjami. Członek ZLP.

Jan JABŁCZYŃSKI (godło NIEWYSŁANY LIST), 54 lata. Autor wyróżnionej pracy. Wykształcenie wyższe (mgr geografii, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu). Jest rolnikiem; uprawia sad w Ciechocinku. Wierny słuchacz Radia Maryja. Pasjonuje się lekkoatletyką.

Jerzy KAŁDOWSKI (godło JURA), 67 lat. Mieszkaniec Chełmna. Muzyk (organista) i historyk (mediewista), obecnie na emeryturze. Długoletni więzień polityczny okresu stalinowskiego. Dyrektor - założyciel Muzeum Ziemi Chełmińskiej. Autor wielu prac historycznych, miniatur poetycko-muzycznych. Zasłużony dla Regionu i Polskości.

Dorota LEWANDOWSKA (godło MAGDALENA I). Wykształcenie średnie. Mieszka w Toruniu, pracuje w telekomunikacji. Ma córkę. Interesuje się plastyką, literaturą, muzyką dawną.

Bogusław Stefan MISIEWICZ (godło VIR), lat 68. Laureat I nagrody w konkursie. Absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (1955 r - inż. odlewnictwa). Do 1967 r. pracuje w swoim zawodzie, potem zajmuje się nowoczesną techniką i szkolnictwem zawodowym. Od 1987 na emeryturze. Hobby: studiowanie poezji i pisanie wierszy (twierdzi, że to dwie zupełnie różne sprawy).

Teresa MISZEWSKA (godło MAGDALENA II). Autorka wyróżnionej pracy. Emerytowana nauczycielka przedszkolna. Opiekuje się dwójką dzieci specjalnej troski. Interesuje się muzyką (uczy rytmiki), lecz marzy o powołaniu fundacji specjalnej troski.

Józef MROCZEK (godło NADZIEJA II). Mieszkaniec Narzymia.

Alfons PLEC (godło APE), lat 66. Autor wyróżnionej pracy. Mieszkaniec Brodnicy.

Krystyna SADŻUGA (godło SAD). Mieszka w Toruniu.

Monika SULECKA (godło KSIĄŻKA). Autorka wyróżnionej pracy. Studentka teologii (Prymasowski Instytut Kultury Chrześcijańskiej w Bydgoszczy). Spikerka Radia Maryja. Chce uczyć religii w szkole.

Genowefa SYTEK (godło ZAPISKI EMERYTKI). Rodowita torunianka, z wykształcenia technik budowlany. 25 lat pracy w budownictwie przemysłowym, obecnie na zasłużonej emeryturze. Wychowała trzech synów, ma pięcioro wnucząt. Jak przystało na urodzoną w Sylwestra, jest pogodna, otwarta, lubi ruch i zabawę.

Maria Jadwiga WIADROWSKA (godło STUDENTKA). Laureat I nagrody w konkursie. Studiuje pedagogikę wczesnoszkolną i chrześcijańską na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Równocześnie pracuje w trzech toruńskich przedszkolach. Zaangażowana w życie parafii Św. Józefa (redaguje gazetkę dla dzieci). Tworzy także autorskie programy katechetyczne dla zerówek. Związki jakie Ją łączą z Papieżem są bliskie nie tylko duchowo, ale też rodzinnie: Jej Prababka jest Matką chrzestną Ojca Św.

Jadwiga WIŚNIEWSKA (godło JOTWU). Autorka wyróżnionej pracy. Mieszkanka Torunia. Emerytka. Wieloletnia, wierna i zasłużona druhna Związku Harcerstwa Polskiego

Bartek WOJTASZEK (godło BARTEK), 14 lat, Autor wyróżnionej pracy. Uczeń Szkoły Podstawowej Nr 18 w Grudziądzu. Interesuje się dobrą muzyką i sportem (judo). Chce studiować prawo.

Helena WRÓBLEWSKA (godło PĄTNICZKA). Laureat III nagrody w konkursie. Wykształcenie wyższe (specjalizacja: bibliotekarstwo). Wiele lat pracowała jako nauczyciel, bibliotekarz, inspektor oświatowy. Obecnie na emeryturze. Zawsze udzielała się społecznie (m.in. w ZNP), obecnie członek SRK. Pasjonuje się rękodziełem i malarstwem. Brała udział w wielu konkursach plastycznych i literackich, zdobywając wyróżnienia.

Zenon ZAREMBA (godło NADZIEJA I), lat 63. Plastyk, redaktor (w Fabryce Maszyn Rolniczych redagował gazetę zakładową i prowadził radiowęzeł), poeta (wydał 2 tomiki wierszy). Interesuje się sztuką i pszczelarstwem.

Adam ZWIRBLA (godło DOMINIK), lat 50, wykształcenie wyższe. Jest nauczycielem w Zasadniczej Szkole Rolniczej w Gronowie i wykładowcą w Wyższej Szkole Handlowo-Ekonomicznej we Włocławku (uczy matematyki, statystyki, ekonometrii). Ojciec dwojga dzieci. Interesuje się muzyką (w okresie stanu wojennego był organistą i pracownikiem biura parafialnego w jednej z toruńskich parafii), układa pieśni i piosenki religijne (melodie i teksty).

Felicja ŻUCHOWSKA (godło POGODZONA). Laureat II nagrody w konkursie. Wykształcenie wyższe pedagogiczne. Wiele lat pracy w Szkole Podstawowej we Wrockach, gdzie mieszka. Obecnie, będąc na emeryturze, z radością poświęca się innym ulubionym dziedzinom, które zaabsorbowana pracą zawodową dotąd zaniedbywała: szaradziarstwem i krawiectwem. Ma trójkę dzieci i jedną wnuczkę.



STRONA GŁÓWNA
BIULETYNY "RAZEM"