STRONA GŁÓWNA |
|
Tadeusz Solecki Słowo wstępne
Jerzy Matyjek Nawracajmy się i wierzmy w ewangelię
Marian Grabowski Człowiek wiary w przestrzeni publicznego życia
Jerzy Matyjek Nakaz na dzisiaj
Ks. Teodor Lenkiewicz Akcja Katolicka - szanse, nadzieje, zagrożenia
Abp Józef Życiński Spotkanie z członkami akcji katolickiej archidiecezji lubelskiej
Nota o Autorach
SŁOWO WSTĘPNE |
Zawartość niniejszego Biuletynu to przede wszystkim pokłosie Dni Skupienia'98 Akcji Katolickiej Diecezji Toruńskiej, zorganizowanych przez Zarząd Diecezjalnego Instytutu Akcji Katolickiej dla wszystkich członków w miejsce dorocznych rekolekcji dla Prezesów POAK.
Dni Skupienia'98 odbyły się w trzech odsłonach:
28 lutego w kościele pw. Św. Katarzyny w Brodnicy dla członków Akcji Katolickiej rejonu brodnickiego. ks. Bączkowski, Asystent Akcji z Diecezji Pelplińskiej, mówił o doświadczeniach w pracy nad organizacją Akcji Katolickiej w swojej Diecezji, natomiast dr Jerzy Matyjek z Torunia rozważał, co dla członka Akcji Katolickiej znaczy być świadkiem Chrystusa. Rozważania poprzedziła Msza Św., pod przewodnictwem ks. prał. Bolesława Lichnerowicza.
7 marca w kościele pw. Św. Józefa w Toruniu dla członków Akcji Katolickiej rejonu toruńskiego. Prof. dr hab. Marian Grabowski, filozof z Torunia, medytował o żarliwej wierze jako sile napędowej działalności społecznej i politycznej, a ks. dr Grzegorz Noszczyk, Asystent Akcji w Diecezji Sosnowieckej mówił o społecznych aspektach działania członka Akcji Katolickiej w oparciu o nauczanie Jana Pawła II. Mszę Św. odprawił dziekan rejonu toruńskiego ks. prał. Bogdan Górski.
14 marca w kościele pw. Św. Maksymiliana Kolbe w Grudziądzu dla członków Akcji Katolickiej rejonu grudziądzkiego. Dr Jerzy Matyjek z Torunia prowadził rozważania o wezwaniu do nawrócenia, które dokonuje się przez Mękę Chrystusa, a ks. Teodor Lenkiewicz, Asystent Akcji Katolickiej Diecezji Włocławskiej mówił o uwarunkowaniach rozwoju Akcji Katolickiej o nadziejach i zagrożeniach jakie stąd płyną. Mszę Św. odprawił ks. inf. Tadeusz Nowicki, dziekan rejonu grudziądzkiego.
Według szacunków, w Dniach Skupienia wzięło udział ponad 300 członków Akcji Katolickiej Diecezji Toruńskiej.
Wystąpienia zostały spisane z nagrania magnetofonowego i autoryzowane; nie dotyczy to rozważania NAKAZ NA DZISIAJ, który został odtworzony z pamięci przez Autora. Brak dwóch tekstów: ks. Asystenta Bączkowskiego, który nie zdołał odtworzyć swego wystąpienia i ks. Asystenta Noszczyka, który nie wyraził zgody na publikację.
Zawartość Biuletynu wieńczy słowo, jakie skierował do członków Akcji Katolickiej Diecezji Lubelskiej abp Józef Życiński. Tekst zaczerpnięto ze strony internetowej Diecezji Lubelskiej (http://www.kuria.lublin.pl/).
Pragnę wyrazić głęboką wdzięczność wszystkim bohaterom Dni Skupienia - za to, że ubogacili nas wewnętrznie, dzieląc się swą wiedzą, doświadczeniem, zamyśleniami nad tym, jak się poruszać w poplątanych ścieżkach tego świata, by zmierzać w kierunku Pana.
Jeszcze serdeczniej dziękuję Autorom publikowanych tu tekstów: ks. Teodorowi Lenkiewiczowi z Włocławka, p.p. Jerzemu Matyjkowi i Marianowi Grabowskiemu - za to, że byli łaskawi zgodzić się na publikację oraz włożyli wiele pracy, serca i ofiarności w przygotowanie materiałów do druku.
Sekretarz Zarządu Diecezjalnego
Akcji Katolickiej Diecezji Toruńskiej
Jerzy
Matyjek
NAWRACAJMY SIĘ I WIERZMY W EWANGELIĘ |
W e z w a n i e
Pan Jezus już w pierwszym swoim orędziu głosił:
"Czas się wypełnił, bliskie jest Królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w
Ewangelię" (Mk 1, 15).
Wezwanie do nawrócenia przyjmujemy oczywiście jako ważne, ale jesteśmy zakłopotani:
nie czujemy się zatwardziałymi grzesznikami, nie bardzo wiemy, jak mamy je zrealizować,
jak się do tego zabrać. Tym bardziej, że wydaje nam się, jakbyśmy nie byli na
złej drodze. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że trzeba by nam poprawić niejedno,
ale w zasadzie jesteśmy przekonani, że tak źle z nami jeszcze nie jest.
Jesteśmy poważnie zranieni skazą nihilizmu.
Na wsi, używa się zwrotu "nawróć się" w stosunku do zwierzęcia - do krowy,
do konia. Człowiek mówi mu: nawróć się, i zwierzę to rozumie i tak się zachowa,
jak on sobie życzy.
Ale co to znaczy, gdy Pan Bóg mówi do mnie, że mam się nawrócić? Przede wszystkim
to, że On tego oczekuje. Mam się nawrócić, jak to porządne, ciche stworzenie,
które wie, czego ja od niego chcę.
Postawmy sobie pytanie: co będzie, jeśli się nie nawrócę?
Prorok Jeremiasz mówi:
"Jeśli Mnie nie posłuchacie, w ukryciu płakać będę".
Pan Bóg mówi o Sobie, że będzie płakał - z powodu nas - a my nawet nie będziemy
o tym wiedzieli. Ale będzie także jakaś konsekwencja dla nas: pójdziemy do niewoli.
Bo już nie ma na nas żadnej rady (por Jer 13, 17).
W ewangelii na trzecią niedzielę postu (roku C) usłyszymy dwa razy zdanie:
"Jeśli się nie nawrócicie - wszyscy podobnie zginiecie" (jak Galilejczycy,
których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar);
"Jeśli się nie nawrócicie - wszyscy tak samo zginiecie" (jak owych osiemnastu,
na których zwaliła się wieża w Siloe) (Łk 13, 3 i 5).
Nawet wobec takiej perspektywy trudno mi się zdecydować: brak mi odwagi i siły.
Ogarnia mnie zwątpienie: czy wymyślę coś mądrego, czy zrobię coś lepszego niż
jest, czy będę w stanie.
Święty Paweł od Krzyża, założyciel zgromadzenia pasjonistów, mówił, że "eschatologia
i teologia moralna przygotowują nawrócenie, ale nawraca tylko Męka".
Nie wystarcza ani opis rzeczy ostatecznych, ani najdokładniejsze nawet sprecyzowanie
zasad postępowania, abym się nawrócił.
Tylko Męka nawraca.
M ę k a
Męka opisana jest przez Ewangelistów.
Izajasz oglądał Mękę w proroczym widzeniu: "Jak wielu osłupiało na Jego widok
- tak nieludzko został oszpecony. Jego wygląd i postać Jego była niepodobna
do ludzi" (Iz 52, 14).
Woła przejęty: "Zasłania się przed Nim twarz" (Iz 53, 3).
Dzieła artystów malarzy i rzeźbiarzy, Drogi Krzyżowe w naszych kościołach nie
oddają wyglądu Chrystusa umęczonego. Jest nawet zalecenie Kościoła, aby wizerunki
Cierpiącego nie były zbyt realistyczne, mają być raczej nieco wysublimowane.
Nie oglądamy Twarzy tak poranionej, ani tak zniszczonej, jaką była w rzeczywistości.
A przecież była to Męka, która doprowadziła Chrystusa, dotychczas zupełnie
zdrowego i w pełni sił, w ciągu niewielu godzin do śmierci.
Dużo o Męce mówi święty Całun turyński i Chusta Weroniki.
Śpiewamy w Gorzkich żalach: "Toczy mój Jezus z ognistej miłości - krew w obfitości"
(Część trzecia, Hymn, 1).
Tak było. Jednak Pan Jezus nie umarł z powodu wykrwawienia. Samo wykrwawienie
powoduje śmierć stosunkowo lekką. Pan Jezus tak nie umierał.
Pan Jezus umarł z bólu.
Z takiego niewyobrażalnego i z niczym nie porównywalnego skoncentrowania i
skumulowania cierpienia, że dalsze Jego życie było już niemożliwe.
Męka nieopisana, niesłychana, wyszukana w swej perfidii.
A z drugiej strony - upragniona, oczekiwana i poszukiwana.
Podczas Mszy świętej odbywa się wielkie misterium: uobecnienie Ofiary Chrystusa,
Jego Męki i śmierci.
Święty Paweł Apostoł pisze: "Ilekroć spożywacie ten chleb albo pijecie kielich,
śmierć Pana głosicie" (1 Kor 11, 26).
Śmierć Pana głosimy.
Po podniesieniu, po konsekracji można by powtórzyć: "Wykonało się" - słowa,
które wypowiedział Pan Jezus umierając (J 19, 30). Jego praca, Jego zadanie
- zostały wykonane. Na ołtarzu mamy Ciało i Krew. Osobno Ciało i osobno Krew.
Ciało oddzielone od krwi żyć nie może. Oddzielenia ciała od krwi - to znak śmierci.
We Mszy Świętej śmierć Pana głosimy.
Błąka się jednak po świecie myśl, że Pan Bóg, jako Wszechmogący, mógł nas zbawić
w inny sposób, że Jezus nie musiał cierpieć.
Co za okrutna niewdzięczność, co za pogarda dla Cierpiącego!
Co za szatańska przewrotność!
Jeśli nie musiał cierpieć - to może Męka była niepotrzebna?
Ci, którzy tak mówią, powołują się na słowa samego Pana Jezusa, który modląc
się w Ogrójcu prosił: "Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz
ten kielich ode mnie" (Mk 14, 36).
Ci, którzy tak mówią, jakby nie rozumieli, że wszechmoc nie wszystko może i
nie wszystko rozwiązuje. Jakby nie rozumieli naszego Boga, w Trójcy Jedynego.
Jakby nie czytali co było dalej: "Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty". A
potem do Piotra, który chciał mieczem Go bronić: "Czyż nie mam pić kielicha,
który Mi podał Ojciec?" (Łk 18, 11).
A wcześniej, gdy próbowano odwieść Go od Jego Męki: "Zejdź Mi z oczu, szatanie,
bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie" (Mk 8, 33).
W poranek wielkanocny niewiasty usłyszały od Anioła: "Przypomnijcie sobie,
jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce
grzeszników i ukrzyżowany" (Łk 24, 6-7).
Tego samego ranka do uczniów uciekających do Emaus: "O głupi i leniwego serca
do wierzenia temu wszystkiemu, co przepowiadali prorocy! Czyż Mesjasz nie musiał
tego wycierpieć, i tak wejść do swej chwały?" (Łk 24, 26, wg Wujka).
Do błogosławionej siostry Faustyny: "Największej odrazy doznała dusza Moja
w Ogrójcu od duszy oziębłej. One były powodem, iż wypowiedziałem - Ojcze, oddal
ten kielich, jeśli jest taka wola Twoja" (Dzienniczek 1228).
Nie perspektywa Męki samej, ale perspektywa wzgardzenia nią wyrwała z Serca
Jezusa tę prośbę.
O d k u p i e n i e
W Księdze Kapłańskiej znajdujemy opis corocznego obrzędu: kapłan "położy obie
ręce na głowę żywego kozła, wyzna nad nim wszystkie winy Izraelitów, wszystkie
ich przestępstwa dotyczące wszelkich ich grzechów, włoży je na głowę kozła i
każe człowiekowi do tego przeznaczonemu wypędzić go na pustynię. W ten sposób
kozioł zabierze z sobą wszystkie ich winy" (Kapł 16, 21-22).
Jest to obraz przeniesienia grzechów na kogoś innego. Naród Wybrany był przygotowany
do tego, co nazywamy ofiarą zastępczą. Kozioł zostawał obarczony wszystkimi
grzechami Izraela i unosił je na pustynię. Uwalniał Izraela od ich win.
Kozioł zapowiadał, przygotowywał lud do prawdziwej ofiary zastępczej, którą
podjął dopiero Chrystus.
To Pan Jezus przyjął na Siebie nasze grzechy.
I przez to - wypełnił wszelką sprawiedliwość.
Zapowiedź tego znajdujemy podczas chrztu w Jordanie. Święty Jan się wzbraniał,
nie chciał, mówił, że to raczej on winien być przez Pana Jezusa ochrzczony.
Zgodził się jednak, gdy Pan Jezus go poprosił: "Zgódź się teraz, bo trzeba,
abyśmy przez to wypełnili wszelką sprawiedliwość" (Mt 3, 15, BP).
Można by zapytać: cóż to jest sprawiedliwość? Podobnie, jak zapytano o prawdę
(J 18, 38).
Czy wszechmoc Boża może zmienić Prawdę?
Czy wszechmoc Boża może zmienić, zawiesić Sprawiedliwość?
Miłość Boża wybrała: nie mogła umorzyć sprawiedliwości, więc sama ją wypełniła.
Miłosierdzie zwyciężyło sprawiedliwość (Dzienniczek 1572).
Jeśli grzech jest odrzuceniem Boga - jakaż sprawiedliwość?
Sprawiedliwość by wymagała, abym tak samo został odrzucony.
To by było straszne, ale przecież - sprawiedliwe.
W tę przeraźliwą sytuację grzesznika, który odrzuca Boga, który Boga nie chce,
który z Bogiem zrywa, który chce być sam, który sobie zasłużył na odrzucenie
- wchodzi Pan Jezus.
Przyjmuje na Siebie mój grzech i tak obarczony staje naprzeciw Sprawiedliwości.
Zamiast mnie. I za mnie.
Przyjmuje na Siebie nie tylko mój grzech, ale i wszystkie konsekwencje mojego
grzechu.
"Tak Bóg umiłował świat" (J 3, 16).
Przecież ten świat, który został stworzony i kiedyś będzie miał swój kres,
nie może zakończyć się klęską, chaosem i potwornym deficytem. Na końcu świata
będzie wszak sporządzony jakiś bilans - bilans zamknięcia. Kto za to wszystko
zapłaci, kto wyrówna rachunki? Chyba nie my, lekkomyślni i niewypłacalni.
Oto dobra nowina: Pan Jezus przyjął na Siebie tę sprawiedliwość, która należy
się mnie - za moje odrzucenie Boga.
Gdy umierał na Krzyżu, słyszymy Jego gorzką skargę: "Boże mój, Boże mój, czemuś
Mnie opuścił?" (Mt 27, 46).
Wszyscy wiemy, że są to słowa psalmu (Ps 22, 2), ale przecież Pan Jezus nie
powtarzał psalmowego wersetu, przeciwnie: to Dawid w proroczym widzeniu usłyszał
skargę Jezusa. Pierwszym autorem tych słów jest Jezus, a Dawid je przeczuł i
zanotował.
Skarga ta jest dla nas bezcennym zwierzeniem.
Tylko On jeden, tylko On jedyny, był w stanie przejść przez taki koszmar. Nikt
z nas nie byłby w stanie przeżyć konsekwencji swego grzechu. Przyjął na siebie
stan odrzucenia, został sam.
Wypełnił wszelką sprawiedliwość za nas.
Zostaliśmy przez Mękę Chrystusa odkupieni.
Odkupienie jest publiczne, odbyło się jawnie.
Odkupienie jest powszechne: odkupieni zostaliśmy wszyscy: Którzy byli i którzy
będą. Którzy o nim słyszeli, i którzy o nim nie słyszeli, i którzy o nim słyszeć
nie chcą. Którym jest ono potrzebne, i którym jest obojętne. Którzy są za nie
wdzięczni, i którzy z niego się śmieją.
Jesteśmy odkupieni nieodwołalnie. Nie możemy z niego ani zrezygnować, ani się
go wyrzec, ani go z siebie zdjąć.
Odkupienie odbyło się bez naszego udziału, bez naszej świadomości, bez udziału
naszej woli.
Jesteśmy odkupieni definitywnie.
A mimo to człowiek może odkupienia nie przyjąć, może je odrzucić, może nim
wzgardzić.
Bo jest wolny.
W o l n o ś ć
Stworzenie człowieka było większym wydarzeniem, niż stworzenie świata. Stwarzając
człowieka wolnym Pan Bóg przewidział, że od tej chwili także człowiek będzie
decydował o tym co ma być. Stwarzając człowieka wolnym Pan Bóg zrezygnował z
posługiwania się wszechmocą w stosunku do człowieka.
Pan Bóg pragnie, abym Go kochał, ale Jego wszechmoc nie może tego sprawić.
Wolność człowieka jest umiłowanym darem Bożym, tak wielkim, tak cennym, tak
wyjątkowym i tak niezastąpionym, że Pan Bóg zrezygnował z posługiwania się w
stosunku do człowieka Swoją wszechmocą. Jego wszechmoc zatrzymuje się przed
wnętrzem człowieka.
Bo Pan Bóg, chociaż spragniony mojej miłości, pragnie przecież, abym Go kochał
jako istota wolna. Pragnie, abym Go kochał przez całe życie i całą wieczność,
a miłość moja żeby była całkowita. Owo pragnienie Boże jest nieskończone, tak
nieskończone - jak Bóg sam.
Dla tego pragnienia - bycia miłowanym przez wolnego człowieka - Pan Bóg jest
gotów niejedno poświęcić. Poświęcił Swoją wszechmoc, przyjął bezsilność.
Z wielką cierpliwością i tęsknotą czeka i pragnie: "Oto stoję u drzwi i kołaczę:
jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał,
a on ze mną" (Ap 3, 20).
Pan Bóg kołacze do mych drzwi i cierpliwie czeka.
Co każe Mu tam stać i czekać? - Miłość.
A co nie pozwala Mu wejść bez czekania? - też Miłość.
Bo jedynym motywem Bożego działania jest Miłość.
Miłość - to wzajemne obdarowanie, wzajemna łaskawość.
Aby Pan Bóg mógł uzyskać moje obdarowanie i moją łaskawość - wybrał bezsilność.
Z b a w i e n i e
Wybrał bezsilność, ale przecież nigdy ze mnie nie zrezygnował.
Szukał sposobu dotarcia do mnie, znalezienia jakiejś drogi do mnie.
I znalazł: swoje cierpienie.
W Liście Apostolskim Jana Pawła II "Salvifici doloris", czyli "O zbawiennym
cierpieniu", Ojciec Święty pisze, że w cierpieniu jest jakaś tajemnica i jest
jakaś tajemnicza, wieloraka moc.
Moc zupełnie inna, różna od wszelkiej innej.
Można by zapytać, na czym owa odmienność polega.
Potrzeba mocy innej niż Wszechmoc wynika z wolności, jaką został obdarowany
człowiek.
Tam, gdzie wszechmoc nie może być użyta i jest bezsilna - pozostaje jeszcze
jako ostatnia już szansa: moc cierpienia. Tylko ono może przekroczyć granicę,
przed którą zatrzymuje się wszechmoc Boża.
Pan Bóg wiedział o tym dobrze, liczył się z tym, gdy zamierzył stworzyć człowieka.
Wiedział, ile będzie Go kosztował.
Tajemnica mocy cierpienia spoczywa w tym, że potrafi ona wpłynąć na wnętrze
człowieka bez uchybienia, bez naruszenia jego wolności. Potrafi wpłynąć na wnętrze
człowieka przy pełnym zachowaniu wolności i autonomii człowieka.
Oto wielkie dzieło Boże! Oto wynalazek Miłości!
Jest to zupełnie nowy rodzaj energii, wypracowany w krwawym trudzie, dzięki
której Pan Bóg ma możliwość zadziałania na moje wnętrze nawet wtedy, gdy się
od Niego odwracam i przed Nim zamykam.
Ten nowy rodzaj energii nosi nazwę dobrze nam znaną: jest to łaska.
Jest u nas przysłowie: łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
Przysłowie to odnosi się pana ziemskiego, który ma możliwości ograniczone i
musi swoją łaskę wydzielać. Daje ją tylko niektórym. Daje i odbiera. Musi skąpić
i oszczędzać.
Inaczej jest u naszego Pana: łaski Bożej jest bezmiar, nie zabraknie jej dla
nikogo.
Jeśli tak jest, że łaski Bożej jest bezmiar - to dlaczego odczuwamy, jakby
nam jej brakowało? Skąd się bierze owo poczucie pustki, suchości i smutku?
Czy jesteśmy aż tak nieprzemakalni, że łaska Boża nie ma do nas dostępu? Czyż
łaska Boża nie przyjęta może się marnować?
O łasce wypracowanej w Męce powinniśmy raczej mówić: łaska przyjęcia łaski.
Bo jest nam potrzebna specjalna łaska, dzięki której będzie mogła być przez
nas przyjęta łaska, której człowiek nie chce, przed którą się broni, przed którą
ucieka. Czasem jest to łaska szczególna: łaska ostatniej szansy, łaska ostatniej
chwili, łaska ostateczna, decydująca o wszystkim, o uratowaniu mnie na cała
wieczność. Łaska przyjęcia ofiarowanego mi Odkupienia.
Ale aby ten cel osiągnąć - Chrystus musiał cierpieć i umrzeć w męce.
Tylko Męka nawraca. Nawraca na różne sposoby: jest zdolna poruszyć moje kamienne
serce, może też wpłynąć skutecznie na moje wnętrze.
Męka Chrystusa jest Jego darem dla nas. Jest Jego łaską postawioną do naszej
dyspozycji.
Jest mamoną sprawiedliwą, którą możemy posługiwać się do woli i według wszelkiej
potrzeby.
Tymczasem dociera do nas wyrzut Jezusa, jak byśmy nie korzystali z Jego hojności:
"Synowie tego świata są przebieglejsi w rodzaju swoim od synów światłości" (Łk
16, 8) i bieglej posługują się swoją mamoną niegodziwą (por. Łk 16, 9).
Jeśli odkupienie jest powszechne, to zbawienie jest osobiste, indywidualne.
Do zbawienia dochodzimy osobno, i jakby po kolei.
Jeśli odkupienie jest jawne i publiczne, to zbawienie dokonuje się w głębi
duszy.
Jeśli odkupienie jest nadzieją, to zbawienie jest jej spełnieniem.
Jeśli odkupienie jest zadatkiem, to zbawienie jest nagrodą.
Jeśli odkupienie jest zaproszeniem, to zbawienie wieczystą ucztą.
Jeśli odkupienie jest kluczem, to zbawienie rajskim ogrodem.
Jeśli odkupienie już się stało, to zbawienie ciągle się jeszcze dzieje, ciągle
się realizuje, ciągle dopełnia, wypełnia i spełnia.
Zbawienie ciągle jeszcze jest przede mną.
Abym był zbawiony - trzeba mi się nawrócić.
Zobowiązuje mnie do tego Męka. I dopomóc mi może Męka.
Trzeba, abym przystąpił do rachunku sumienia.
Grudziądz, 14 marca 1998 r.
Marian Grabowski
CZŁOWIEK WIARY W PRZESTRZENI PUBLICZNEGO ŻYCIA |
Chciałbym na początku poprosić o modlitwę w mojej intencji. Proszę się pomodlić za mnie, żebym Państwa nie zwiódł na złe drogi i nie przesłaniał sobą Pana Boga, co się bardzo łatwo rekolekcjoniście może przydarzyć.
Rozpocznę od uwagi, jak ja rozumiem rekolekcje. Czym są?
Dobrze przedstawia je następujący obraz: człowiek podróżujący
po Polsce w XIX w. spotkał kobietę idącą z dalekich kresów południowo-wschodnich
do Matki Boskiej w Częstochowie. Pyta ją: jak to tak sama idziecie? Ona odpowiada:
nie sama. Idę ja, moja dusza i Pan Bóg.
Rekolekcje w gruncie rzeczy to spotkanie tych trojga.
Ja tu jestem w pewnym sensie zbyteczny, a jeśli już jestem,
to chciałbym pomóc w sporządzeniu wzoru rachunku sumienia w ramach tematu, który
Państwu zaproponowałem. Takiego wzoru do myślenia o swoich słabościach, grzechach,
wadach. O tym, co w nas jest mroczne.
Rekolekcje są udane, gdy podczas nich ujawnia się fragment mroku,
który w sobie nosimy, gdy pada światło na to, co było w nas grzeszne, ale równocześnie
osłonięte i dla nas niewidoczne.
Nie ma trudniejszej prawdy, niż prawda o własnej słabości.
Dlatego tej prawdy nie można szukać samemu.
Dlatego rekolekcje to tych troje.
Chodzi o to, by spróbować zobaczyć swe słabości w Bożej perspektywie.
Zobaczyć tak, jak widzi to Duch Święty.
Patrząc na swe słabości, grzechy, mamy tendencję, by samopotępiać
się, popadać w rozpacz z powodu zła, które w sobie odkrywamy.
Nie tak widzi je Bóg. Trzeba próbować patrzeć Jego oczyma. Podczas
rekolekcji trzeba nieustannie modlić się o obecność Ducha Świętego.
Jak robić ten rachunek sumienia?
Jeśli dobrze rozumiem intencje organizatorów, to ten dzień skupienia
ma charakter inicjacyjny.
We wszystkich przełomowych momentach swego życia człowiek powinien
odbywać rekolekcje. Prawo kanoniczne nakazuje 7 dniowe rekolekcje przed święceniami
kapłańskimi. Dobrze jest odbyć rekolekcje przed zawarciem związku małżeńskiego.
Wywołuję te przykłady, by pokazać, że ów inicjacyjny charakter
rekolekcji jest tutaj znaczący. Oto wcale pokaźna grupa świeckich chce działać
w obrębie Kościoła, chce działać dla Jezusa. Jest to moment na tyle ważny dla
człowieka, by czuł się w obowiązku przyjrzeć się motywom, intencjom, które go
do tego typu działalności popychają. Jakie są powody, dla których ludzie decydują
się na taką działalność?
Człowiek wiary w przestrzeni polityki.
Taki jest nasz temat. Człowiek wiary w przestrzeni publicznego
życia.
Polis po grecku znaczy miasto. A miasto w Grecji było
państwem. Państwo obejmuje sobą całokształt rzeczywistości społecznej. Polityka
więc to przebywanie człowieka w państwie, to wieloraka aktywność publiczna,
w której chodzi o dobro wspólnoty, o dobro państwa, o dobro polis. Dlaczego "człowiek wiary"?
Otóż, rozważając sprawę wejścia człowieka w przestrzeń działalności
publicznej, bardzo często umieszcza się go wyłącznie w perspektywie moralnej.
Prowadzi się rozważania o tym, czy można być uczciwym w polityce?
Myślę, że jest to pytanie zbyt płytkie. Takie samo pytanie może
postawić niechrześcijanin. On też może się pytać i spytać się powinien, w jaki
sposób ma funkcjonować w polityce, by być uczciwym.
Jeśli jednak my, chrześcijanie wchodzimy w polityczną rzeczywistość,
to musimy spytać się mocniej: jak wygląda nić wiążąca naszą wiarę z naszymi
społecznymi i publicznymi działaniami? Jak wyglądają nasze czyny, których motywem
jest wiara?
Chrześcijanie nawet nie mając na celu działalności ściśle politycznej,
jak to jest w przypadku Akcji Katolickiej, gdy podejmują działania publiczne
stają wraz z innymi na rynku polis. Chcąc nie chcąc będą oceniani w kategoriach
politycznych. Stąd niesłychanie ważne jest dla nich, by sami uświadomili sobie
motywy, które ich do publicznej działalności skłaniają. Powinni spytać siebie
samych, czy to ich wiara każe im działać, czy też coś innego.
Człowiek jest taką istotą, która potrafi zmieniać rzeczywistość
z powodu swoich zawierzeń. W ludzkich zawierzeniach skryta jest pewna moc, która
potrafi zmieniać świat. Podam kilka przykładów. Nie są one zbyt wyszukane, lecz
mam nadzieję, że dobrze ilustrują to, o co mi chodzi.
Budowniczowie średniowiecznych katedr.
Te budowy balansowały na granicy możliwości technicznych, jakimi
dysponowali ich wykonawcy: wielka katedra w Beauvais we Francji, której nie
udało się zwieńczyć dachem - zostały tylko ściany.
Gdy współczesny zsekularyzowany człowiek patrzy na wysiłek włożony
w owe przedsięwzięcia, to pyta: po co oni to robili? Ile z tych cegieł można
by postawić szpitali, domów, szkół? Pyta, co inspirowało tamtych budowniczych
do tego, by podejmować ten trud, angażować materialne środki?
Chcieli dać zewnętrzny wyraz swej wierze.
Są wzruszające kroniki z tamtych czasów: Ludwik XI pchał wespół
z najuboższymi poddanymi taczki przy budowie katedry Notre Dame.
Impulsem do tej aktywności jest wiara. Zbudować świątynię, w
której można będzie chwalić Pana tak, jak na to zasługuje, a my potrafimy to
zrobić.
Nie można zrozumieć budowniczych katedr gotyckich, jeśli nie
uwzględni się ich wiary, która znalazła sobie taki właśnie wyraz. Siła tej wiary
nadała wspaniały kształt architekturze Europy, który szczęśliwie przetrwał do
dzisiaj. Misjonarze jadący na drugi koniec świata, by opowiadać o Jezusie
Chrystusie.
Znów, gdy pytamy się o motyw takiego czynu, co znajdujemy w
odpowiedzi?
Ktoś powie: ciekawość świata. Lecz do tego nie trzeba być misjonarzem.
Można zapisać się na wycieczkę do Orbisu. Znamy taki typ człowieka: awanturnika,
poszukiwacza przygód, globtrotera, ale oni niekonieczne jadą z misją.
U misjonarza motyw jest inny: wiara. To ona płonie w jego sercu,
nie pozwala mu siedzieć na miejscu. Musi iść i głosić ją innym ludziom. Nie
szkodzi, że daleko, że niebezpiecznie, że wymaga to podporządkowania całego
życia.
Wojny krzyżowe.
Dziś obowiązuje taka kalka myślowa, że to "be" zabijać ludzi,
więc krzyżowcy byli złymi ludźmi.
To nie całkiem tak.
Historycy prześcigają się w szukaniu (może też wymyślaniu) powodów,
dla których owe ogromne masy ludzkie ruszyły w kierunku Ziemi Świętej, by wyzwolić
ją z rąk muzułmanów. Powiadają, że Europa była przeludniona, że nastąpiło rozdrobnienie
włości feudalnych i oni szli po nową własność, nowe bogactwo...
Lecz nie zrozumiemy wypraw krzyżowych do końca, jeśli nie uznamy,
że jednym z istotnych motywów, które poruszyły owych ludzi, które kazały iść
tam i próbować wyzwolić Grób Jezusa z rąk Saracenów była wiara. Ona jest jednym
z niezależnych czynników określających tamte wydarzenia historyczne.
Wywołuję przykłady historyczne, by uzmysłowić Państwu, że wiara
istnieje jako jeden z motywów ludzkiego działania. Jest to motyw, którego się
nie daje sprowadzić do niczego prostszego.
Można podać mnóstwo przykładów na to, że w naszych zawierzeniach
tkwi zdolność przemieniania świata, jeśli tylko te zawierzenia są wystarczająco
silne.
Wiara musi być po prostu żarliwa.
Żarliwy nie może ze swoją wiarą pozostać jako ze sprawą tylko
swego wewnętrznego przekonania, tylko swego osobistego, intymnego stosunku do
Pana Boga. On chce i musi o tej wierze mówić, chce ją obwieścić światu. Chce
świat według swych zawierzeń przekształcić.
W perspektywie owego obrazu żarliwej wiary musimy spytać samych
siebie: jaka jest nasza wiara?
Na tym polega rachunek sumienia, który każdy musi dzisiaj przeprowadzić.
Pierwszym i najważniejszym pytaniem w tym rachunku sumienia
jest pytanie: jakie moje czyny, jakie decyzje życiowe były przedsiębrane ze
względu na Jezusa, ze względu na dobro Kościoła?
To trudny rachunek sumienia, bo niewiele jest w nim pozytywów.
Człowiek tłumaczy się, że chodzi do kościoła, że się modli.
Lecz czy on robi to dla Jezusa, czy dla siebie?
Co w zewnętrznym świecie zrobiłem takiego, o czym mógłbym powiedzieć
z ręką na sercu, że uczyniłem to dla Jezusa, że wiara w Niego była głównym motywem
mego postępowania?
Uświadamiam sobie, że wiara może przekształcać rzeczywistość
i nieustępliwie pytam sam siebie: czy taka jest moja wiara?
Czy jest na tyle żarliwa, mocna, bym z jej powodu coś konkretnego
uczynił?
Czy jestem żarliwy, czy raczej wystygły?
Czy moja wiara jest gorąca, czy letnia?
Pytania te, choć są trudne, każdy musi sobie postawić.
To sprawa prawdy o sobie samym. Jeśli chcesz działać z ramienia
Kościoła - a taka chyba jest intencja Akcji Katolickiej - to musisz spytać samego
siebie: dla kogo to robisz? Dla kogo chcesz to robić? Czy rzeczywistym powodem
twego działania jest Pan?
Proszę się nie bać negatywnych odpowiedzi, które mogą się pojawić,
gdy taki rachunek sumienia zrobicie. Nie trzeba się bać tej trudniej prawdy
o sobie. Tu zawsze jest możliwość modlitwy: Panie, zaradź mojemu niedowiarstwu.
Wzmocnij moją wiarę.
A oprócz tego wiemy od św. Jana: "Jeżeli wyznajemy nasze grzechy,
Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości."
Być chrześcijaninem to rozpoznawać swoje grzechy i je wyznawać,
bo "krew Jezusa oczyszcza nas z wszelkiego grzechu" także z grzechu słabej wiary,
z naszego niedowiarstwa, braku zaufania Panu. Trzeba się do tych grzechów przed
sobą przyznać, a nie je lekceważyć i je usprawiedliwiać.
Robiąc rachunek sumienia zwykle ograniczamy się do Dekalogu.
Tymczasem jest taki rachunek sumienia, o którym zapominamy,
a powinniśmy pamiętać. To rachunek sumienia z wiary, nadziei i miłości.
Czy kocham?
Czy chociaż pragnę kochać?
Ile jest w moim życiu miłości odrętwiałej?
Ile nieudanej?
Czy mam nadzieję, czy mam taką wielką nadzieję - nadzieję eschatologiczną?
Czy wierzę wystarczająco mocno?
Pytając tak, czuję nagle, że moja wiara jest mizerna, że moja
miłość jest bardziej deklarowana niż faktyczna, a moja nadzieja taka wątła,
że raczej żyję jak większość ludzi w stanie cichej beznadziei.
To jest dyskomfort, szok - dowiedzieć się tego o sobie.
Lecz jest nam dana wielka możliwość modlitwy o przymnożenie
wiary, nadziei i miłości. Dlatego nie bójmy się rachunku sumienia z naszej wiary,
która jest letnia.
Drugi punkt tego rachunku sumienia, do którego dzisiaj zachęcam,
to pytanie o czystość intencji.
Jeśli zaczynasz działać w imię Pana, dla dobra Kościoła, to
spytaj sam siebie o czystość intencji.
Nie ma pytania bardziej pilnego. Sprawa czystości intencji w
podejmowaniu działań na rzecz Kościoła jest trudna do przecenienia.
Dlaczego?
Otóż człowiekiem mogą kierować bardzo różne powody ukryte przed
jego świadomością. Aby je ujrzeć, trzeba niemałego wysiłku.
Po to między innymi są rekolekcje.
Mają pomóc zedrzeć tę zasłonę dobrego samopoczucia - abym zobaczył,
że nie wszystko jest takie światłe, jak mi się przedstawia w ramach usprawiedliwień,
które sobie całkiem nieraz zgrabnie skonstruowałem.
Jest na przykład w człowieku silna potrzeba uznania. Kościół
ma na to bardzo dobre słowo, które praktycznie wyszło z użycia: pycha.
Ojcowie pustyni powiadają, że charakterystyczną słabością młodego
wieku jest pożądliwość, a starego - pycha.
Chcę być uznany, chcę znaleźć się na świeczniku. Lata lecą,
a gdy zrobimy taki remanent całego życia, to okazuje się, że niewiele udało
się osiągnąć i ta nieuświadomiona potrzeba wyróżnienia, akceptacji będzie się
w nas rozwijać.
Będę tak funkcjonował, by tę potrzebę w sobie nieświadomie sycić.
Będę wybierał miejsca, gdzie mi klaszczą, gdzie mi się kłaniają,
gdzie jest to uznanie, którego pożądam jak kania deszczu.
Kościół ma taką specyfikę rozwiązań funkcjonalnych, że ci stojący
przy ołtarzu są bardzo widoczni. Oni sami dobrze wiedzą (a przynajmniej powinni
wiedzieć) o pokusie, która z tym się wiąże.
Może być tak, że motywem naszej działalności w Kościele będzie
ta chęć ekspozycji.
Przy ołtarzu Pana wielu buduje ołtarzyki dla siebie. Straszny
to grzech, ale ilu go w sobie tropi i usiłuje go zwalczyć, a ilu mu bezwolnie
ulega?
Może też być tak, że człowiek będzie w sposób instrumentalny
traktował Kościół.
Np. w tym sensie: podziałam w Akcji Katolickiej, a potem odskoczę
w jakąś partię, może w "posły", może w "senatory", w najgorszym razie zostanę
znany i uda się zostać radnym - to się zobaczy.
Proszę mnie nie podejrzewać o to, że staram się coś insynuować.
Ja konstruuję pewne obrazy, podaję je do łaskawego namysłu.
Może też być tak, że człowiek szuka ujścia dla swej społecznej
aktywności. Odezwała się w nim dusza społecznika. Ma trochę czasu, możliwości,
a na dodatek tli się w nim iskra pobożności więc bierze się do roboty w Akcji
Katolickiej.
Znów trzeba postawić sobie pytanie: o co mi chodzi? Czy ja sobie
chcę podziałać, zrobić coś pożytecznego, czy też motyw jest głębszy?
Bywa i tak, że niektórzy chcąc funkcjonować w przestrzeni polityki
szukają dla swej aktywności usprawiedliwienia natury religijnej.
Kandydat na posła wymachujący społecznymi encyklikami na spotkaniu
przedwyborczym jest od strony swych intencji dalece niejednoznaczny. Musi pytać
siebie, czy on chce zrobić coś dla Pana, czy dla swej politycznej pasji szuka
tylko dobrze brzmiącego religijnego usprawiedliwienia.
Między jednym i drugim jest przepaść.
Ten proponowany przeze mnie schemat rachunku sumienia opiera
się na fundamentalnej zasadzie życia duchowego, którą ojcowie pustyni nazywali
exagoreusis - otwarcie sumienia.
Otwórz swe sumienie przed Panem.
Niczego nie ukrywaj.
Niech padnie światło na twój mrok.
Nie wolno robić rachunku sumienia, który jest w zasadzie samousprawiedliwianiem
siebie.
Ojcowie pustyni, do których się odwołuję, wychowywali swych
uczniów tak, że każdego wieczora uczeń dokonywał pełnego otwarcia sumienia przed
mistrzem. Opowiadali mu swe pragnienia, wyobrażenia, myśli - logismoi.
Duchowy ojciec uczył ich rozpoznawania tego, co tu dobre i złe.
Podstawową zasadą w tej duchowości jest absolutna szczerość
wobec siebie i Boga.
Uznać swoje winy, słabości, wady i mieć odwagę je wyznać przed
sobą i Panem.
Potrzeba wiary, że krew Jezusa Chrystusa wszystko to zmywa.
To nie jest tak, że ja namęczę się, przyznam do swych słabości w konfesjonale
i to mnie jakoś usprawiedliwia.
Nic mnie nie usprawiedliwia.
Moje grzechy zmywa krew Jezusa.
Wszystkie, także te nieświadome, a każdy ma ich pełen wór.
To są grzechy, które najbardziej dolegają Jezusowi w Jego męce,
bo w niesieniu grzechów uświadomionych jakoś Mu pomagamy, towarzyszymy. W niesieniu
naszych grzechów, których nie jesteśmy świadomi, Jezus jest sam.
Grzechy naszej słabej wiary, miłości niesie najczęściej sam.
To oświetlenie własnych słabości razi i boli na początku, lecz
w gruncie rzeczy jest oczyszczające. Przywraca człowiekowi życie.
Natomiast seria drobnych kłamstw, którymi bardzo często tłumimy
nasz niepokój sumienia, seria kazuistycznych usprawiedliwień naszych grzechów
i słabości odwołujących się do wyjątkowości sytuacji, banalizowanie naszych
przewin w dłuższym dystansie owocuje szczególną formą zakłamania.
Trzeci punkt rachunku sumienia dotyczy tych, którym żarliwość
wiary pożera duszę.
Owa żarliwość rozgrywa się między dwiema skrajnościami: letniością
i fanatyzmem.
Jest możliwa taka wiara, która niewątpliwie jest żarliwa, lecz
odpycha od Boga. Brak w niej miłości. Jest sucha, kostyczna.
Chcę bardzo mocno podkreślić, że nie należy mylić żarliwości
z fanatyzmem. Takie mylenie to dziś bardzo powszechne zjawisko, bo letniość
wiary osiągnęła taki stan, że człowiek żarliwie wierzący jest natychmiast oskarżany
o fanatyzm. Będę więc używał słowa "fanatyzm" z niechęcią, z braku lepszego
określenia. Spróbuję raczej opisać tę postawę w nadziei, że ów opis coś wyjaśni,
przybliży.
Żarliwość wiary zdarza się też poza Kościołem: ktoś wierzy żarliwie
w jakieś idee, w demokrację, liberalizm, komunizm. W takiej żarliwej wierze
brak jest ciepła, miłości.
Wiara w idee porywa bardzo szczególny typ ludzi. To ideologowie.
Oni chcą wiary w prawdy, a nie wiary w osobę.
Niestety, w Kościele jest grupa osób, których wiara i sposób
jej wyznawania dają się porównać z zachowaniem ideologów.
Istnieje taki sposób rozgrywania żarliwości wiary we wnętrzu
Kościoła, który może być niebezpieczny zarówno dla tej osoby, jak też i dla
otoczenia. Kiedy się patrzy na ten typ wiary żarliwej, to widać, że osoba pomyliła
wiarę religijną z wiarą w przekonania religijne.
Wchodząc w rzeczywistość wiary chrześcijańskiej, konstruuje
ona wokół siebie martwy świat prawd religijnych. Wierzy w to, w co Kościół każe
wierzyć, lecz w tej wierze nie ma życia.
Osoba, która w ten sposób realizuje swą wiarę, na szczycie swej
hierarchii wartości umieszcza trwanie przy tych prawdach. Odstąpić od nich -
to ostateczna klęska: zdrada.
To nie jest w gruncie rzeczy chrześcijańskie.
Ja nie nawołuję do tego, by nie wierzyć w prawdy, które Kościół
głosi, lecz pokazuję, że w typie wiary, która nie wierzy w żywego Jezusa Chrystusa,
a wierzy tylko w prawdy o Nim (że wcielił się, że zmartwychwstał...) jest jakaś
fundamentalna słabość - martwota.
Życie w wierze chrześcijańskiej bierze się stąd, że zawierzamy
żywemu Bogu.
Nie prawdom, lecz żywemu Bogu.
On tam jest, On wyciągnie rękę.
Człowiek, który żarliwie wierzy tylko w prawdy religijne, jakoś
się wobec Boga zdystansował. Umieścił go hen, daleko. Mniema, że Bóg dał mu
te prawdy, przykazania którym trzeba być wiernym i na tym koniec.
Taka wiara przegra prędzej czy później, a im później, tym większy
jest dramat przegranej. Prawdy, w które się wierzy są martwe.
Jezus podaje Piotrowi dłoń, gdy ten zwątpił i tonie. Idee, przekonania,
prawdy nawet najwspanialsze tego nie potrafią.
Dlatego przegrana ideologa jest tragiczna, dlatego broni się
przed nią taką sztywną, emocjonalnie wystudzoną postawą.
I jeszcze jeden element, który bardzo przeszkadza w rozgrywaniu
żarliwości własnej wiary: ja.
Owo "ja ", czyli po prostu pycha miesza się z żarliwością.
Osoba pyszna i żarliwa zarazem mniema, że siła jej wiary z niej
samej się bierze, że "ja" jest źródłem wiary.
To błąd.
Pan Jezus mówi: "Beze mnie uczynić nic nie możecie".
Jest to prawdziwe aż do bólu.
Nawet jeśli dana osoba ma żarliwą wiarę, to prędzej czy później
owa żarliwość się wypali. Wiara bowiem jest łaską, jest darem darmo danym.
Podobnie i miłość.
Wiele małżeństw rozpadło się, bo małżonkowie w swoim zadufaniu
sądzili, że miłość z nich tylko się bierze i nie mieli postawy dziękczynienia
za dar miłości, nie modlili się o niego.
Bywa i tak, że żarliwość wiary jest przykrywką dla... niewiary.
Pewien rodzaj dewocji, który z zewnątrz wydaje się wyrazem wiary
żarliwej, jest formą ukrywania lęku przed własną niewiarą.
Ta niewiara potrafi się dramatycznie ujawnić.
Fakt autentyczny: oto umiera kobieta, która całe życie modliła
się w kółku różańcowym. W chwili śmierci tylko się boi, nie chce modlitwy różańcem.
Zostaje sam lęk.
Każdy lęka się śmierci, ale zawsze jest sprawa skali tego lęku.
Tu przysłania on wszystko.
Czy aby osoba wcześniej nie ukrywała za pomocą mówionej modlitwy
tego lęku niewiary przed sobą?
Czy nie lepiej było się do niego przyznać i modlić się o przymnożenie
wiary?
Jest wreszcie pewien typ wiary żarliwej, wiary sfanatyzowanej,
który nie chce refleksji. Boi się jej, zamyka przed jakimkolwiek myśleniem o
Panu Bogu.
I nie chodzi tu o myślenie, które wątpi, podejrzewa. Zamykam
się w sztywnej ortodoksji i to zamknięcie, które iluś odczyta jako fundamentalizm,
jest w gruncie rzeczy także lękiem przed niewiarą.
Nie myślę tu o takiej formie refleksji, która potrafi napędzać
wiarę letnią, przysłaniać brak wiary pewnymi intelektualnymi spekulacjami -
to w środowiskach polskich intelektualistów grzech pospolity - ale o myśleniu
o Bogu, które wyrasta z wiary, wiarą się karmi i zwrotnie karmi wiarę. Takiego
myślenia nie chce fanatyk, nie chce fundamentalista, bo grożą jego niewierze,
którą skrywa za pozorem żarliwości.
Rekapitulując ten rachunek sumienia:
z jednej strony letniość wiary, przed którą ostrzega dramatyczne
zdanie z Apokalipsy: Bodaj byś był zimny albo gorący, ale że jesteś letni, zacznę
cię wypluwać z ust moich.
z drugiej - patologia żarliwości - fanatyzm, wiara w prawdy,
wiara bez życia, przykrywka własnej niewiary.
Mam nadzieję, że udało mi się uświadomić Państwu owo dwustronne
niebezpieczeństwo:
Jerzy Matyjek
NAKAZ NA DZISIAJ |
Żegnając się z uczniami Pan Jezus rozkazał: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu !" (Mk 16,15).
Uczniów było dwunastu - a ludzi były miliony !
Byli słabi i strwożeni. Jakże wykonają ten rozkaz ?
Pan Jezus dobrze znał ich lęki, pomyślał o odpowiedniej dla nich pomocy.
"Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi" (Dz 1, 8).
Duch Święty uzdalnia, daje rozeznanie i potrzebne siły, ale i zobowiązuje.
Jesteśmy posłani.
Rozejrzyjmy się wokół siebie - tam, gdzie nas umieściła Opatrzność, dostrzeżmy nasze zadanie.
Myślę, że znakiem naszego czasu i pilną potrzebą w miejscu gdzie jesteśmy jest nasze zaangażowanie w życie publiczne.
Przez pól wieku byliśmy w tej dziedzinie wyręczani przez tych, którzy chcieli nas zastępować. Doszło do tego, że nawet nie wiemy, jak się to robi i do czego to jest potrzebne. Nie mamy przekonania, że moglibyśmy się do czego przydać, lękamy się, że nie umielibyśmy tego zrobić.
Panuje - na przykład - powszechne przekonanie, że nasz wymiar sprawiedliwości jest ciągle opanowany przez komunistów. Proszę więc posłuchać, jak było w Toruniu z naborem ławników sądowych.
Jesienią 1994 roku, na początku obecnej kadencji samorządów, Sąd Wojewódzki zwrócił się do naszej Rady Miejskiej o przedstawienie 960 kandydatów na ławników sądowych. Nie byliśmy przygotowani na taką sytuację, nawet nie wiedzieliśmy, że będziemy do tego zobowiązani. Rozpoczęliśmy gorączkowe poszukiwania osób, które by zechciały przyjąć tę funkcję. Przede wszystkim w parafialnych kołach Stowarzyszenia Rodzin Katolickich (Akcji Katolickiej wtedy jeszcze nie było). Z trudem udało nam się namówić setkę osób. Natomiast lewica jest w stanie dostarczyć w każdej chwili dowolną ilość ludzi do każdej funkcji.
Nasza setka zmieniła niewiele, bo nie mogła, ale już teraz nie mamy prawa narzekać na komunistów: sądy są nadal przez nich opanowane tylko dzięki temu, że sami nie byliśmy w stanie dostarczyć nawet połowy żądanej liczby.
Podobnie było ze wszystkimi innymi sprawami: kompletowaniem kandydatów na radnych, na członków komisji wyborczych, na mężów zaufania. Nasi ludzie się tego wszystkiego boją, nigdy tego nie robili, uważają, że to nie ich sprawa, że się do tego nie nadają. Zawsze robił to ktoś inny.
Tymczasem ci inni - chcą i potrafią.
I potrafią zrobić tak, jak chcą.
A potem narzekamy, że nie dzieje się po naszej myśli, że inni rządzą po swojemu, że z nami się nie liczą.
A przecież mamy pewne obowiązki, jak choćby ten, żeby urządzić ten świat tak, żeby mogły w nim żyć nasze dzieci i nasze wnuki. Żeby były poszanowane w nim nasze świętości.
Nie łudźmy się: nikt inny za nas tego nie zrobi !
A żyjemy w takich szczęśliwych czasach, w demokracji: o wszystkim decyduje większość głosów. Jakie to proste !
Musimy z tego wyciągnąć wnioski, musimy się tego nauczyć.
Musimy być wszędzie, gdzie cokolwiek się decyduje. Musimy uzyskać poparcie większości dla każdej naszej sprawy. Nie może nas nigdzie brakować.
Rozejrzyjmy się wokół siebie - co jest do zrobienia, w jakie sprawy powinniśmy się zaangażować. Gdzie jesteśmy potrzebni, gdzie niezastąpieni.
Podstawowym mechanizmem w demokracji są wybory. Bywają różne, będzie ich jeszcze więcej. Jest to może kłopotliwe, ale niczym się nie da zastąpić.
Jak jest z naszą obecnością na wyborach ? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że jeśli nie idziemy do wyborów, to każdy głos naszych przeciwników waży podwójnie ? Jak można mieć dobre samopoczucie gdy wygrywa przeciwnik - nie dlatego że jest lepszy, ale z powodu naszego zaniedbania. Przecież nie ma dyspensy od obowiązków społecznych. A potem przez cała kadencję kto inny dysponuje większością głosów i kto inny kształtuje rzeczywistość - tak jak chce.
W demokracji jest dwojaki prawodawca: bezpośredni i pośredni.
Bezpośrednim prawodawcą jest większość parlamentarna. Jest to zrozumiałe: w Sejmie wszystkie ustawy uchwalane są większością głosów.
Natomiast pośrednimi prawodawcami są wyborcy, czyli my wszyscy. Bo tylko wyborcy - czyli my wszyscy, ustalają skład Sejmu i powołują większość parlamentarną.
Jeśli nie ma nas przy urnach wyborczych, to pozwalamy, aby większość parlamentarną stworzyli nasi przeciwnicy. Widzieliśmy niedawno, co oni robili z konkordatem, co z ustawą o ochronie dziecka poczętego.
Innym terenem naszego zaangażowania są szkoły, gdzie uczą się nasze dzieci.
Mamy bardzo dobrą ustawę o systemie oświaty. Uchwalona została w roku 1991, kilka razy była zmieniana, ale nawet komuniści nie odważyli się usunąć z niej tego, co dla nas ważne.
Ustawa ta głosi w preambule, że oświata stanowi wspólne dobro całego społeczeństwa, a nauczanie i wychowanie respektuje chrześcijański system wartości.
Ustawa ta podkreśla znaczenie rodziców: to rodzice są prawdziwymi opiekunami i wychowawcami dzieci, a zadaniem szkoły jest wspomaganie wychowawczej roli rodziny (art. 1 pkt.2).
Ustawa przewiduje bezpośredni i stały udział rodziców w rozwiązywaniu spraw wewnętrznych szkoły. Bowiem w szkołach mogą działać rady rodziców i rady szkół. Podkreślić należy to sformułowanie: mogą. Rady te powstać mogą, ale nie muszą. Do tego, aby powstały potrzebna jest nasza aktywność i nasza chęć. Musimy chodzić na zebrania w szkołach, musimy brać udział w wyborach do rad i musimy się dawać wybierać. Bo wszędzie jesteśmy potrzebni, a nawet - niezastąpieni. Wszędzie też jest potrzebna większość głosów.
Rada rodziców może występować z wnioskami i opiniami dotyczącymi wszystkich spraw szkoły. Podkreślmy te słowa: wszystkich spraw szkoły.
Może także w celu wspierania statutowej działalności szkoły gromadzić fundusze z dobrowolnych składek rodziców oraz innych źródeł. To też może się okazać ważne.
Rada rodziców może starać się o powołanie w szkole rady szkoły.
W skład rady szkoły wchodzą w równej liczbie: nauczyciele, rodzice i uczniowie. Powstanie rady szkoły może nastąpić wtedy, gdy zgodzą się co do tego dwa spośród trzech: rada pedagogiczna, rada rodziców i samorząd uczniowski.
Kompetencje rady szkoły są o wiele większe. Oto co ona może:
Jest to bardzo dużo !
Jeśli ustawa o systemie oświaty daje rodzicom takie ogromne pole do działania na terenie szkoły - zapytajmy samych siebie:
- czy rodzice w ogóle wiedzą o takich możliwościach, czy się tym interesują,
- w ilu szkołach rodzice powołali rady rodziców,
- ilu z nas jest w radzie rodziców,
- w ilu szkołach rady rodziców doprowadziły do powstania rad szkól
- w ilu radach rodziców i radach szkól dysponujemy większością głosów.
Postawmy sobie takie zadanie praktyczne: rady rodziców i rady szkól powinny być przez nas opanowane. Dlatego, że stanowimy większość. A gdzie one jeszcze nie powstały, powinniśmy do ich powstania doprowadzić.
Musimy się nauczyć posługiwać demokratycznymi narzędziami. Sprawa jest bardzo ważna: to my jesteśmy odpowiedzialni za wychowanie naszych dzieci i za ich przyszłość. Szkoła ma nas w tym wspomagać.
W tym roku czekają nas jeszcze wybory samorządowe, i to wieloszczeblowe: do rad gmin, do rad powiatowych, i - być może - do rad wojewódzkich.
Czeka nas ogrom zadań i ogrom pracy.
Potrzeba będzie zaangażowania ogromnej liczby ludzi - do wszystkiego: na kandydatów i do obsłużenia wyborów.
Zróbmy wszystko, żeby nigdzie nas nie zabrakło.
A po wyborach naszym zadaniem będzie stanowić zaplecze dla tych, którzy zostaną przez nas wyłonieni i wybrani.
Musimy być gotowi do pracy w różnych komisjach przy radach samorządowych: w każdej komisji oprócz radnych może być drugie tyle członków spoza rady.
Musimy być gotowi do posługiwania w sądach jako ławnicy, w przeróżnych radach nadzorczych i komisjach społecznych.
Jesteśmy posłani tam, gdzie jesteśmy potrzebni.
Gdzie jest potrzebna nasza obecność, nasze zaangażowanie, nasza aktywność i bezinteresowność.
Nasza posługa życzliwości, myślenia i radzenia.
A czasem nasza posługa kierowania i decydowania - w pokorze.
Módlmy się, abyśmy nasze zadania dostrzegli, żebyśmy je podjęli i zrealizowali.
Prośmy Ducha Świętego, aby Swoją mocą wspomógł naszą słabość i nieumiejętność.
Bo jesteśmy posłani.
Ks. Teodor Lenkiewicz
AKCJA KATOLICKA - SZANSE, NADZIEJE, ZAGROŻENIA |
Organizatorom tego spotkania dziękuję za zaproszenie i za możliwość zabrania głosu. Pragnę podziękować też Panu Doktorowi Matyjkowi za jego refleksję, która poprzedziła moje wystąpienie. Wygłos Pana Doktora był dla mnie - a sądzę, że i dla nas wszystkich - wspaniałym świadectwem, jak człowiek świecki rozczytany i rozmiłowany w Piśmie Świętym potrafi je czytać... Tak, to prawda, że przekaz wiary w dzisiejszych czasach wymaga nowego języka. Tu jednak pewno trzeba poczynić jakiś zastrzeżenia, ale tę sprawę odłóżmy na inny czas.
Dla Państwa, dzień ten jest dniem rekolekcyjnego skupienia Akcji Katolickiej tegoż regionu w Diecezji Toruńskiej. Myślę więc, że na miejscu będzie, gdy podzielę się z Wami refleksją nad aktualną kondycją Akcji Katolickiej, nad szansami jej zaistnienia, związanymi z tym nadziejami ale także i zagrożeniami.
Na początku pragnę zwrócić uwagę Państwa na pewne źródła, uwarunkowania historyczne i socjologiczne, z którymi my, mieszkańcy Polski środkowej i północnej mamy do czynienia. Proszę bowiem zauważyć, jaki obszar wchodzi tu w rachubę: Diecezja Włocławska sięga na południe aż Sieradza, Zduńskiej Woli, a tutaj mamy Grudziądz. To przecież spory obszar naszego kraju. Obie Diecezje mają jednak wspólne problemy.
Drugi człon refleksji będzie dotyczył obecnego stanu Akcji Katolickiej - według mych subiektywnych odczuć i oceny. Czynię to zastrzeżenie, ponieważ bardzo trudno jest tu o wyraźny i jednoznaczny opis rzeczywistości. Na koniec podzielę się niepokojami i nadziejami - czyli co dalej czynić.
Przedtem pragnę zaznaczyć, że bardzo sobie cenię to, że jestem Asystentem Akcji Katolickiej Diecezji Włocławskiej. Trudno powiedzieć, ale nie mniej cenię sobie fakt, że jestem proboszczem, a więc księdzem, który nie jest oderwanym od życia Kościoła na tym podstawowym poziomie, jakim jest parafia.
W Diecezji Włocławskiej nie mamy jeszcze tak rozbudowanej sieci oddziałów parafialnych Akcji Katolickiej jak w Diecezji Toruńskiej. Obecnie w Diecezji włocławskiej jest 36 oddziałów parafialnych skupiających ok.350 członków.
Diecezja Włocławska należy do najstarszych diecezji polskich. Jej początek datuje się na rok 1123, kiedy to biskup przenosi się z Kołobrzegu poprzez Kruszwicę i osiada we Włocławku. Tereny więc Kujaw i części Pomorza (także Toruń) były chrystianizowane jako tereny misyjne przez biskupów włocławskich. Fakt ten nie jest wbrew pozorom bez znaczenia, rzutuje bowiem na naszą tradycję, czego ze względów oczywistych brakuje diecezjom młodym. Ten stan rzeczy jest zarówno szansą, jak i wielkim niebezpieczeństwem, utrudnieniem. Wychodzenie bowiem z tradycji ku nowym rzeczom, nowym rozwiązaniom zawsze niesie za sobą jakieś ryzyko. W diecezjach młodych jest w znacznym stopniu na odwrót...
W czasach II Rzeczypospolitej mieliśmy już Akcję Katolicką i to dość dobrze zorganizowaną. Świadczą o tym zwłaszcza stare kroniki parafialne, które się zachowały. Włocławek był wówczas wyjątkowo uprzemysłowionym miastem. Dlatego ta część społeczeństwa, którą w minionym okresie tak chętnie nazywano "klasą robotniczą" odgrywała u nas dość znaczącą rolę. Wpływy partii komunistycznych były duże. To chyba właśnie spowodowało ową szczególną troskę, jaką świat robotniczy otaczał ks. Stefan Wyszyński, wówczas profesor Seminarium Duchownego, redaktor czasopisma teologicznego "Ateneum Kapłańskie", później Prymas Polski, Prymas Tysiąclecia.
Wzmożony wpływ proletariatu z miasta rozlał się na okoliczne tereny, zwłaszcza małe miasteczka, ale nie tylko. Ślady tego spotykamy jeszcze dzisiaj na niektórych wioskach. Stąd też, może bardziej niż na innych terenach we włocławskiem mamy wyraźne zjawisko nastawienia sporej części społeczeństwa nieprzyjaznego do kościoła, do księży.
Oczywiście ta sprawa jest bardzo złożona i nie może być tłumaczona w sposób uproszczony. Przyczyn jest tu bardzo wiele. Dlaczego jednak tak się stało? Można tu przytoczyć ewidentny przykład bratania się księdza proboszcza z miejscowym fabrykantem do tego stopnia, że to proboszcz decydował, kto znajdzie pracę w miejscowej cukrowni a kto nie. Nieraz odbywało się to w sposób urągający elementarnym zasadom sprawiedliwości społecznej. Niestety... i dlatego do dziś istnieje tam niemal już "legenda" o tym. Nic więc dziwnego, że gdy kapłan ten zginął w Dachau to po wojnie przez długie lata nie spieszono się z wmurowaniem choćby tablicy pamiątkowej w miejscowym kościele. A przecież dla tego kościoła miał on bardzo duże zasługi.
Po wojnie przyszło wyniszczenie grup inteligenckich, zarówno pochodzenia żydowskiego i polskiego, jak również niemieckiego. Grupy te do 1939 r tworzyły elitę opiniotwórczą środowiska. Władze komunistyczne starały się stworzyć jakąś przeciwwagę, namiastkę, aby te grupy nie odtworzyły się. Solą w oku władz było to, że we Włocławku jest stare, historyczne biskupstwo. Trzeba było "odklerykalizować" środowisko regionu. Stąd zaczęto tworzyć ośrodek, którego centrum miała być Bydgoszcz. Nie trzeba chyba dodawać, że w ten sposób chciano też marginalizować także znaczenie Torunia, który stanowił spore zagrożenie wobec faktu, że tu właśnie po tułaczce wojennej osiadła spora część kadry naukowej Uniwersytetu Wileńskiego.
To właśnie między innymi skutkiem takich działań (ale i nie tylko) jest fakt jakże małego procentu ludzi we Włocławku z wykształceniem wyższym, zwłaszcza humanistycznym.
Takie są z grubsza uwarunkowania, w których przychodzi nam na nowo budować Akcję Katolicką, angażować świeckich w życie Kościoła.
Tu drobne zastrzeżenie i wyjaśnienie. To nie jest tak, że dopiero teraz Kościół w Polsce chce dostrzec rolę i znaczenie świeckich. Przecież te sprawy podjęto w ostatnich czasach bardzo wyraźnie, zwłaszcza po Soborze Watykańskim II. Pytanie tylko na ile to udało się zrobić. Naprawdę tę wielką szansę w znacznym stopniu sami zmarnowaliśmy.
Można się zapytać jaka jest nasza świadomość i znajomość Soboru Watykańskiego II. Tego stanu rzeczy do końca nie tłumaczą okoliczności tamtego czasu, choć w pewnym stopniu tak. Niewątpliwie czasy nam nie sprzyjały. Mieliśmy w zasadzie do dyspozycji wyłącznie ambonę. Gdybyśmy spróbowali spotkać się tak, jak tu dziś, to bez wątpienia każdy z nas zostałby wezwany na różnego rodzaju przesłuchania.
Nie pora jednak szukać winnych. Chodzi o to, by rozumieć czas dzisiejszy i starać się go sensownie wypełnić.
Jeśli o tym wspominam, to między innymi dlatego, że wcale nie tek dawno, gdy próbowałem zwerbować do Akcji Katolickiej człowieka stosunkowo młodego, wykształconego, a nawet związanego ze szkolnictwem katolickim - w odpowiedzi usłyszałem, że byłoby najlepiej gdyby jednak Kościół wrócił go Mszy Św. odprawianej w języku łacińskim, kapłan obrócony do ołtarza, ludzie za księdzem... Czy to jest przypadek aż tak bardzo odosobniony.
Jeden z członków Akcji Katolickiej pełniący nawet jakąś funkcję toczy aktualnie spór z żoną (też należącą do Akcji Katolickiej) na temat jak powinno wyglądać udzielanie Komunii Św.: w postawie stojąc czy klęcząc? do ust czy do ręki?... Tak jakby to była naprawdę rzecz najistotniejsza. Trzeba nam więc nadal tej posoborowej edukacji.
Czy powstanie Akcji Katolickiej przyniosło już jakieś owoce? Myślę, że tak. Z całą pewnością wzrosła świadomość czym właściwie jest Kościół i jakie jest w nim miejsce każdego z nas - zwłaszcza ludzi świeckich. Jest to sprawa fundamentalna. czasami docierają do nas różnego rodzaju niepokojące sygnały. Oto nie tak dawno w jednej z diecezji grupa całkiem niemała bo licząca niemal 600 osób wyrosła na bazie Odnowy w Duchu Św. oświadczyła, że już nie potrzebuje żadnego biskupa a i na dobrą sprawę nie są im potrzebne żadne sakramenty święte. Tom przecież już jest herezja i schizma! Nie brakuje w naszych szeregach naprawiaczy Kościoła Katolickiego. Tyle, że najczęściej to "naprawianie" dalekie jest od Ewangelii.
Brak zaangażowania w życie Kościoła to też przecież dawne przyzwyczajenie z czasów PRL-u: wszystko nam podadzą, wszystko jest tak, jak oni mówią itd. Zauważmy, jak trudno jest nieraz w naszych parafiach założyć Oddział Akcji Katolickiej! Zwłaszcza, że w atmosferze niedoinformowania czy też celowej dezinformacji pokutuje przeświadczenie, że jest to kolejny ruch polityczny w Kościele. Ludzie nie chcą organizować się, zrzeszać, nie chcą gdziekolwiek należeć...
Nadzieją ale i polem dom zagospodarowania jest dla nas młodzież. Fakt, że nauka religii trafiła do szkół, mimo zdecydowanie przeważających pozytywów ma niestety i negatywny efekt. Zauważa się bowiem znaczny odpływ młodych od bezpośredniego zainteresowania życiem Kościoła.
Przyparafialne sale katechetyczne przestały już spełniać swoje zadanie, a na to miejsce nie wprowadzono innych zajęć z młodzieżą Często pojawiły się w tym miejscu np. hurtownie... To wielki błąd, wielka szkoda. Trzeba to zmienić i Akcja Katolicka może w tym pomóc.
Niepokojącym zjawiskiem jest zbyt małe czasami zainteresowanie kapłanów zaistnieniem Akcji Katolickiej w parafii. Dotyczy to zarówno małych jak i dużych wspólnot parafialnych.
To także nasz, Akcji Katolickiej problem. Musimy w takich sytuacjach nieco "przyciskać", czegoś od naszych duszpasterzy się domagać. Nie wynika to bowiem w każdym przypadku ze złej woli proboszcza, który jakże często czuje się osamotniony a jego dobre i słuszne inicjatywy padają w próżnię lub rozbijają się o mur obojętności.
Niepokoje i nadzieje związanych z powstawaniem Akcji Katolickiej... Otóż niepokoje tkwią właśnie w tym miejscu, przede wszystkim w tej małej aktywności świeckich, która najczęściej wynika ze słabej świadomości Kościoła. Poważnym zagrożeniem są też podziały pojawiające się często już na samym początku. Segregujemy ludzi według sympatii, politycznych partii, statusu społecznego czy ekonomicznego. W ten sposób zaczynamy kręcić się wokół spraw w istocie marginalnych, małych, nieistotnych problemów, podczas gdy te duże umykają nam z pola widzenia i działania.
A nadzieje? Osobiście wiążę je z szansą pogłębienia świadomości katolickiej. Myślę, że ta edukacja, samoedukacja jest nie tylko możliwa ale przede wszystkim potrzebna. Potrzeba nam przede wszystkim solidnej formacji. Już nie jesteśmy tak bezsilni jak kiedyś. Ileż to dokumentów wydaje Papież, Stolica Apostolska! Docierają one do nas prawie natychmiast. Ileż ukazuje się wydawnictw katolickich - jeszcze kilka lat temu w najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że to będzie możliwe.
Ale nie można twierdzić, że świeccy nie chcą Akcji Katolickiej. Wzruszyło mnie spotkanie, po którym jedna z uczestniczek oświadczyła, że przyjechała na nie ze znacznej odległości i to na własną rękę, gdy się o nim dowiedziała, bo pragnie założyć Akcję Katolicką we własnej parafii. W tym wypadku ksiądz proboszcz wyszedł naprzeciw, już jest tam Oddział Parafialny.
Co będzie z Akcją w najbliższej przyszłości? Jak to dalej pójdzie?
Obecnie mamy za sobą autorytet Ojca Św., który przypomina o Akcji, by nie rzec - upomina się o nią w Polsce. Ostatnio wyraźnie podniósł ten problem w swoich przemówieniach do biskupów polskich w czasie ich wizyty w Rzymie ad limina Apostolorum. Ale co się stanie gdy Go zabraknie? Czy mamy liczyć na to, że może papież pochodzący z innego rejonu świata będzie znał tak bardzo realia naszej Ojczyzny i tak szczególnie będzie się troszczył o los Akcji w naszym kraju?
Nie są to pytania bezpodstawne. Wypowiadam tu głośno to, o czym w skrytości swego ducha myśli każdy z nas.
Kondycja Akcji Katolickiej teraz i w przyszłości
będzie zależała od nas samych. Zadania
są ogromne. Trzeba nam zapału wytrwałości i mocnej wiary w Bożą pomoc.
Abp Józef Życiński
SPOTKANIE Z CZŁONKAMI AKCJI KATOLICKIEJ ARCHIDIECEZJI LUBELSKIEJ |
Witając was serdecznie, pragnę podziękować za wasze wrażliwe serca, które włączyły was do tych zalążkowych elit, dzięki którym Akcja Katolicka będzie rozwijać się w naszej diecezji.
Dziękuję Księdzu Asystentowi za troskę i wielokierunkowe działania, które mają nam wydać owoc laikatu, jeszcze pełniej włączonego w misję Kościoła, zatroskanego o to wielkie dzieło ewangelizacji, które Ojciec Św. powierza nam wszystkim. Dziękuję wam w sposób szczególny, bo psychologicznie atmosfera jest obecnie zniechęcająca dla wielu osób, które wyłączają się, izolują, odchodzą na margines. Świadczy o tym choćby fakt, że 50% dorosłych Polaków nie wzięło udziału w wyborach, mając świadomość jak ważne następstwa są obecności przy urnach. Mamy więc dalej połowę społeczeństwa zniechęconą, obolałą, celebrującą swoje kompleksy i swoje rozczarowania i zachowującą się tak, jakby chciała uciec od życia. Tych ludzi spotykamy pośród nas i ich postawa może się nam udzielać. Gdyby jednak Chrystus akceptował taką postawę, nie powołałby Apostołów, nie głosiłby nauk, machnąłby ręką, powiedział: niech się dzieje, co chce, w świecie, który nie chce mej nauki. My naznaczeni sakramentem chrztu i mocą z niebios, otrzymaną w sakramencie bierzmowania, nie możemy zniechęcać się, celebrować smuteczków, wyłączać na margines życia. My jesteśmy współodpowiedzialni za Świat, który należy przemieniać. I w tym Świecie musimy się strzec pesymizmu, żeby nie być pesymistą chrześcijańskim, który ma pretensje do całego Świata.
Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam, że mamy w sercach żywić nadzieję, chrześcijanin jest człowiekiem nadziei. Ważniejsi jesteśmy niż wiele wróbli, Ojciec kieruje wszystkim, my mamy wsłuchiwać się w Boże natchnienia i starać się przy pomocy Boga przemieniać świat. Nam powierzony jest nowy ogród rajski, troska o ludzkość, o kulturę, o cywilizację miłości. Musimy odpowiadać na papieskie wezwania, nie tylko w dniach wielkiej symfonii serc, kiedy Ojciec Św. jest wśród nas, ale wtedy, kiedy on odjeżdża, a my zobowiązani jesteśmy żyć duchem jego wizyty. Dziękuję więc wam za tę odwagę i za to, że potraficie nieraz samotnie, nieraz pod wiatr szukać nowych ścieżek, wędrować za Chrystusem. I w tej wędrówce liczę na was, że wy dzięki swoim kontaktom będziecie przełamywać opory i uprzedzenia środowisk świeckich. Często księża mówią mi zniechęceni, że zapraszają z ambon, apelując, by się ktoś zgłosił i nie widzą owoców swych apeli. Zniechęcenie, apatia, jak u Mrożka: "A...a może by co zasiać, i a może by co zaorać... eee...". Narodowy stan nostalgii pełnej frustracji. Łatwo jest być frustratem i pielęgnować swoje pretensje do świata. Chrystus natomiast nie zniechęcał się tym, co było bolesne w pejzażu Palestyny, tylko usiłował działać i przemieniać. Bardzo liczę na was, że wy również dotrzecie do pewnych osób wrażliwych, które znacie, porozmawiacie i dzięki waszej perswazji one włączą się i przekroczą rubikon zniechęcenia.
Zniechęcenie ma różne imiona. Po pierwsze w przeszłości częste były sytuacje, kiedy człowiek nie miał wyboru, a narzucano mu udział w pewnych partiach czy stowarzyszeniach. Sam pamiętam, jak w szkole średniej nie chciałem się zapisać do Towarzystwa Przyjaźni Polsko - Radzieckiej i powiedziano mi, że tutaj nie ma żadnego wyboru. Towarzystwo Przyjaźni Polsko - Radzieckiej jest organizacją masową i każdy uczeń w szkole średniej ma obowiązek do niego należeć. Po tych organizacjach masowych, festynach i spędach, niektórym z nas pozostał uraz. To boli. Czasem te korzenie są jeszcze głębiej zapuszczone. Na moim ingresie była delegacja górali ze Szczawnicy, którzy jechali przez sześć godzin, by dotrzeć do Lublina. Skądinąd rejon Szczawnicy jest bardzo żywy w praktykach religijnych, natomiast górale nie chcieli jednak tworzyć Akcji Katolickiej. Nie chcieli należeć do Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. Zapytałem dlaczego, i tłumaczono mi: W czasie wojny Niemcy tłumaczyli tamtejszym góralom, że oni tworzą specjalny Goralen folk, że to nie jest jeszcze przodująca klasa über mensch, ale też nie są to tylko Polacy - coś pośredniego. Mieszkając w tamtym rejonie było się już obywatelem narodu pośredniego, który otrzymywał nobilitację, dzięki łaskawości führera. Bolesne doświadczenia tamtej ideologii sprawiły, że do dziś pozostało im uprzedzenie i niechęć; więc unikają wszelkich struktur.
A obok tego dochodzą konflikty wewnętrzne w wielu partiach kanapowych. To wszystko może sprawiać, że statystyczny Polak będzie kochać ucieczkę w prywatność, i stronić od wszelkich stowarzyszeń czy akcji. Tu właśnie jest potrzebna wasza dojrzała postawa, wasza rozmowa, o tym co można by zrobić w środowisku, czy to w waszych wspólnotach modlitewnych, czy w waszym środowisku zawodowym. Widzę wiele pozytywnych oznak, gdzie właśnie apostolstwo pełnione przez świeckich przynosi większe efekty, bo proboszcza od razu się podejrzewa, że on tak musi, bo mu biskup kazał. Natomiast kiedy wy, z pełnią przekonania w swoim Środowisku zaczniecie szukać ludzi wartościowych, którzy nie działają jeszcze w żadnych stowarzyszeniach i przekonacie ich, że wiele można zrobić, bardzo wierzę w siłę waszego oddziaływania.
To moja pierwsza prośba o to apostolstwo, które będzie mieć swoje przedłużenie, gdy wrócicie do domów. Druga prośba, żebyśmy w tym apostolstwie nie byli podobni do dawnych aktywistów partyjnych, którzy też szukali i przeprowadzali akcje. Pamiętajmy, że działanie w Kościele wyrasta nie z nakazów czy z dekretów, ale z odniesienia do Jezusa Chrystusa, z modlitewnej więzi z Bogiem. Kiedy na Konferencji Episkopatu dyskutowaliśmy, w jakich formach przywrócić Akcją Katolicką, wyraziłem obawę, że sama nazwa "Akcja" może wprowadzić w błąd, że to będzie chrześcijański odpowiednik aktywisty partyjnego. Sugerowałem, żeby przyjąć nazwę "Dzieło Katolickie". W podobnym duchu argumentował na pewnym etapie Ksiądz Prymas Glemp, który we Wrocławiu sugerował też podczas Dni Duszpasterskich nazwę "Dzieło Katolickie". Później jednak Prymas otrzymywał sporo listów od osób, które jeszcze przed wojną działały w Akcji Katolickiej i chciałyby obecnie widzieć przedłużenie swojej dawnej postawy. Ostatecznie więc przyjęliśmy nazwę "Akcja", ale przyjęliśmy również, że trzeba podkreślać i uwrażliwiać iż ta Akcja wyrasta z ducha modlitwy, z zakorzenienia w Chrystusie, z głębokiej więzi z Bogiem. Gdyby brakło tej duchowości, moglibyśmy mieć w ramach stowarzyszeń katolickich te same konflikty i podziały, które mamy w wielu partiach, choćby nawet to były partie prawicowe i odwoływały się do Boga, Honoru i Ojczyzny. Gdy braknie duchowości, samokrytycyzmu i refleksji nad sobą, połączonej z sakramentalną pomocą, możemy różne dziwactwa kultywować w cieniu Kościoła.
Ksiądz Prof. Janusz Pasierb w swoich refleksjach dość często ostrzegał przed "aparatczykiem katolickim". Aparatczyk katolicki - pisał Pasierb - to 50% "anioła" i 50% kaprala. Anioła w cudzysłowie, w tym sensie, że w swoich wypowiedziach będzie on często praktykował ozdobniki religijne. A kaprala, w tym sensie, że będzie wprowadzał te same metody totalitarne, w których celowały zgoda inne partie i usprawiedliwiał je tylko odniesieniem do interesów Kościoła. Tego typu błędów nie wolno nam popełniać. Byłoby to zbyt wielką stratą energii i się, dlatego właśnie konieczna jest medytacja nad Pismem Św., zapatrzenie w Jezusa Chrystusa, częste korzystanie z sakramentu pokuty połączone z krytyczną refleksją wobec siebie. Będziemy starać się organizować rekolekcje zamknięte dla działaczy katolickich. Robiłem to dla członków Rad Duszpasterskich, które działały w parafiach w diecezji tarnowskiej przez pięć lat i widziałem wyraźne różnice postaw w tych środowiskach, gdzie oni działali czynnie, modlili się gorąco, zaś troskę o Kościoła potrafili okazywać żywą i autentyczną. Czasami były też jednak przypadki, że Rada Duszpasterska zbierała mi się dwa razy w roku. Raz na imieniny księdza proboszcza, a drugi raz na przyjazd księdza biskupa. A poza tym miała charakter czysto dekoracyjny. Więc to od nas zależy, jakie będą te struktury, jakiego ducha wniesiemy do naszego środowiska, czy ten duch będzie wyrastał z modlitewnej więzi z Bogiem i z autentycznej troski o Kościół.
Już na pierwszym etapie poszukiwań, musimy widzieć, co robić, dostrzegać wyraźnie dziedziny, gdzie jesteśmy potrzebni, by przedłużać Chrystusowe dłonie i apostolsko oddziaływał na środowisko. Po drugie, trzeba unikać pewnych błędów i nie powierzać funkcji kierowniczych w danym ośrodku osobom, które mają mentalność ideologa, i których głównym atutem jest wygłaszanie przemówień. Jest to błąd, który może dużo kosztować. Patrzyłem, jak na zebraniach w małych środowiskach wiejskich wszyscy przychodzą speszeni i onieśmieleni. Nikt nie wie, co ta Akcja ma robić, a jest w tym środowisku ktoś, kto poprzednio był na przykład sekretarzem w GS-ie. I protokół potrafi napisać, i z różnymi budowniczymi PRL-u miewał kontakty, nie jest onieśmielony. Kiedy zacznie przemawiać, dominuje nad całym środowiskiem. Inna rzecz, że jak się te słowa przemówień podda wnikliwej analizie, to włos się jeży. Sam uczestniczyłem w niektórych takich spotkaniach, gdzie dominował motyw tropienia wroga. Znaleźć kogoś, żeby z nim walczyć, bo tamta mentalność PRL-u owocowała walką klasową. Zawsze był wróg i zawsze trzeba było z kimś walczyć. A potem cała masa problemów pozornych: żeby się Akcja Katolicka zajęła wyprzedażą gruntów obcokrajowcom. Pytam, a gdzie, komu wyprzedali, na terenie której parafii? Nikt nic nie wie. Nikt nic nie słyszał. No to jak będziemy się zajmować, jeśli nigdzie nie wyprzedają.
Są pewne takie tematy chwytliwe, które dają atut tym, którzy chcieliby zademonstrować swą obecność. Gdy byłem w Argentynie, nawiedzając polskich misjonarzy, pseudodziałacze straszyli tam, że Amerykanie chcą wykupić ich grunty i zakładać hacjendy. Pytam, a ile pan ma gruntu? - 700 ha, ale tylko 300 uprawiam, bo reszta leży ugorem, sucho i nie mam warunków. Ile na taką hacjendę mógłby wykupić Amerykanin, jak przyjdzie? - Chyba 3-4 ha, bo wtedy może mieć ranczo. No to po co to straszenie, skoro 400 ha leży ugorem? Nikt się tym nie interesuje, nikt nie przychodzi. Pytam: Nie macie spraw, którymi moglibyście się zająć? Nie chcą się zajmować. Wiele rzeczy w Kościele argentyńskim leży odłogiem, niezauważonych, powołań nie ma, kościoły puste, a oni się martwią, że Amerykanie przyjdą i wykupią im ziemię, która i tak leży odłogiem. W Peru prezydentem jest Japończyk Fujimori. Występuje tam to samo zjawisko, tylko straszą Japończykami.
Zawsze można znaleźć kogoś, kim się będzie straszyć po to, by odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów. Dlatego też, gdyby na jakichś zebraniach, ktoś wam tropił wroga klasowego, gdyby wam podsuwał, że za tym wszystkim kryje się międzynarodowy spisek albo gdyby w Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich wytropić jakiegoś masona, nazywajcie po imieniu tego typu pseudokatolicyzm. Tropienie wrogów i stawianie siebie w roli naczelnego inkwizytora nie ma nic wspólnego ani z duchem Ewangelii ani z tą działalnością, którą chcemy prowadzić w oparciu o Ewangelię. Ze statystyk wynika, że w Polsce jest obecnie czynnych około 400 masonów. Najprawdopodobniej na teren naszych wiosek żaden z nich nie przyjeżdża. Natomiast wystarczy zajechać do małych miasteczek i zobaczyć, ilu tam młodych ludzi spędza dni przy budce z piwem. Nie mają się czym zająć, nie wiedzą co robić, są ziemią niczyją. Z samych Puław mamy obecnie na leczeniu odwykowym 90 narkomanów. Jest to swoisty, smutny rekord w skali ogólnopolskiej. A spiski? Po jednym z programów dotyczącym przeciwdziałania narkomani - ksiądz, który prowadził ten program w radio, odebrał telefon: czy ksiądz jest tak naiwny, czy ksiądz nie wie, czy ksiądz sądzi, że nie można ustalić skąd wynoszą amfetaminę handlarze narkotyków? Można by to ustalić bez trudu, tylko się nie opłaca. Bo jedni się boją, a drudzy otrzymują odpowiednie gratyfikacje, żeby patrzyli przez palce. Tu właśnie są nasze spiski, wystawione na zyski pieniężne. Prowadzą do sytuacji, w których młode pokolenie jest zdeprawowane, a starsi patrzą bezradnie i nie wiedzą co robić. Właśnie w naszych strukturach, dzięki naszej współpracy, będziemy sobie mówić o konkretnych problemach, które stają przed nami. I tych problemów nie można załatwiać w ten sposób, jak czasem czytam to w prasie: młodzież nam się narkotyzuje, a księża co robią? Robią, ale cóż mają robić, walić głową w mur? To nie jest problem tylko dla księży. To jest problem dla całego społeczeństwa. Jeśli my będziemy mieć wizję Kościoła, gdzie księża przyjdą i zrobią porządek, a tatuś będzie oglądać sobie kolejny serial i nic nie będzie robić, to jest bardzo wygodna wizja. Tylko że ta wizja nie ma wiele wspólnego z wizją Kościoła ukazywanego przez Sobór.
Naszym wspólnym zadaniem jest podjęcie pewnych kwestii, które muszą niepokoić i wymagają naszego zaangażowania. Nie trzeba szukać problemów pozornych, bo czasem sloganowe tropienie wrogów na poziomie kosmicznym czy ogólnoświatowym, jest odwracaniem uwagi od tego, że nic nie robimy u siebie w parafii, ale za to wiemy, kto jest odpowiedzialny za zło kosmiczne. To poprawia samopoczucie, nie prowadzi do żadnych konkretnych działań duszpasterskich.
A jeśli jesteśmy przy konkretach. Jest bardzo wiele dziedzin, które stałyby się przedmiotem waszej troski, gdyby były sprawnie zorganizowane ogniwa Akcji Katolickiej. Wierzę, że wybory Rad Duszpasterskich doprowadzą do tego, że w strukturze Rady Duszpasterskiej będą spotykać się przedstawiciele wszystkich stowarzyszeń i rozdzielać kompetencje między sobą, bo np. akcja charytatywna. Nieraz Akcja Katolicka mówi, nie mamy co robić, bo dobrze działa Caritas w naszej parafii. A na czym polega to działanie? - Pomoc dla powodzian i przed świętami zanosi się paczki. Owszem tylko powódź występuje raz na pięćdziesiąt lat - i daj Boże, żeby nie była zbyt często. A z tego, że się przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą zaniesie pięćdziesiąt paczek do chorych, to znów to nie jest to aż taka wielka caritas, aż taki wielki przejaw miłości. Jest to trochę taka akcja w stylu pierwszomajowych działań i czynów społecznych, które wyrosły z PRL-u. Gdy patrzę na różne grupy charytatywne za granicą, widzę jak podejmują one zadanie niedostrzegane u nas. Na przykład Amerykanie mają Klub Seniora i jest grupa osób, które systematycznie przychodzą do osób starszych. Nawiedzają osoby przykute do wózka czy upośledzone. Organizują im spotkanie w sali parafialnej, gdzie jest wstęp liturgiczny, a potem ci ludzie grają sobie w karty, piją kawę, rozmawiają, dzielą się wrażeniami. Przejdzie im spotkanie, wrócą do domu i znów czekają, że za tydzień będą mogli się spotkać. Ile jest u nas osób starszych, które wegetują, które czują się jak niepotrzebny sprzęt, które nie mają motywacji do życia? Właśnie przyjście i zorganizowanie dla niektórych z nich podobnych przeżyć - to jest chrześcijańska caritas. Potem są osoby starsze, które wolą spokój i ciszę, ale wzrok mają słaby, w domu nie mają książek. Zorganizować pomoc, która chodzi po domach, która przeczyta, opowie, przyniesie gazetę katolicką, bo tej babci nie stać. To inna ważna dziedzina naszych przyszłych działań. Kolejna dziedzina: niepełnosprawni. Nieraz mamy organizacje, troszczące się o niepełnosprawnych, żeby raz w roku zrobić forum niepełnosprawnych. Dobre i to, ale co w ciągu roku? Jak im ułatwić czas i spotkania?
Problem braku funduszy. Trzeba okazać inicjatywę i poszukać funduszy na te działania, np. szukając nowych form w czasie parafialnych odpustów. Jak wyglądają te odpusty w naszych parafiach? Przyjeżdżają właściciele kramów, którzy zazwyczaj nawet nie pójdą do kościoła na Mszę św., bo dla nich biznes jest ważniejszy niż modlitwa. Kramy nieraz postawią tak blisko koło kościoła, że procesja nie ma nawet którędy przejść. Balonik, piłka na gumce i korkowiec do strzelania stają się najważniejszą atrakcją z racji uroczystości świętego męczennika. Dochodzą do tego nadpleśniałe pierniki, które może z racji higienicznych nie powinny być sprzedawane, bo tyle kurzu już zgromadziły. A w Stanach Zjednoczonych, wtedy właśnie organizuje się grupa prowadząca dany odpust. Panie wypiekają ciastka, przygotowują herbatę i kawę. Dodatkową atrakcją w polskich parafiach są gołąbki albo pierogi. Ustawiają stoliki. Ludzie przychodzą, organizuje się jakieś występy młodzieżowe, jakieś śpiewy, które wszystkich włączają. Sprzedając ciastka i herbatę, daje się taką marżę, która pozwala organizatorom zaoszczędzić.
Właśnie tu jest wiele dziedzin, w których można działać. Weźmy np. prasę katolicką. W wielu parafiach ciągle rozprowadza ją ksiądz proboszcz i ministranci. Proboszcz dwoi się i troi, gdy mu ministranci nie przyjdą. I skutkiem tego zbiór tytułów jest wąski. Nieraz pytam skądinąd inteligentnej osoby, dyrektor szkoły, nauczycielka - co pani czyta z prasy katolickiej? Chwila konsternacji, po chwili: - chyba najczęściej "Rycerza Niepokalanej". "Rycerz Niepokalanej" jest publikowany na poziomie szkoły podstawowej. Dobrze że to czytamy, to jest elementarne. A ktoś z wykształceniem wyższym powinien sięgnąć po dominikańskie "W drodze", po jezuickie "Życie Duchowe". To jest poziom osoby z wyższym wykształceniem. Niektórzy nawet nie słyszeli o tych tytułach. Dobrze zorganizowana Akcja Katolicka może zająć się kolportażem prasy.
Wiele jest jeszcze dziedzin do zagospodarowania przez was. Będziemy sobie o tym mówić przy innych okazjach. Dziś muszę już żegnać was, bo za chwilę w KUL-u spotkam się z uczestnikami sympozjum o rodzinie, zaś o 15.00 muszę być na Jasnej Górze, gdzie spotkam się z wiernymi świeckimi, którzy z całej Polski przyjeżdżają na spotkanie członków Synodu Plenarnego. O 17.00 na Jasnej Górze będę miał Mszę św. i homilię dla naszych maturzystów.
Cieszę się więc, że i was mogłem spotkać, że niektóre twarze zapiszą mi się już w sercu i w pamięci. Proszę was, żebyście nie zrażali się tymi przykrościami, które spotykać będziecie na drodze waszych działań. Te przykrości są nieuniknione, ale mam wrażenie, że niektóre z nich czas leczy dość szybko. Pamiętacie jak wybuchła nam wolność, jak w telewizji z premedytacją pokazywano fotografię jednej z irlandzkich Śpiewaczek - Sinhead O'Conor, która darła fotografię Ojca Św. W zeszłym tygodniu pani O'Conor przeprosiła Ojca Św., że to było niedojrzałe i głupie z jej strony, że kierowała się emocjami. Nieraz trzeba umieć nie obrażać się na świat, który będzie zachowywać się niepoważnie. Umieć z dojrzałością chrześcijańską czekać. Nie oczekiwać natychmiastowych sukcesów. Czasem sam upływ czasu wyrównuje. Pamiętam jak w Polsce chyba trzy lata temu, Kobietą Roku została Wanda Nowicka, o której nikt nic nie wiedział, poza tym, że publicznie skrytykowała Ojca Św. Teraz pani Nowicka startowała do Sejmu z listy Unii Pracy i nie weszła. Można być na pewnym etapie gwiazdorem, z krótkodystansowym sukcesem. Rozbłysnąć i przejąć się swoimi osiągnięciami. My jesteśmy uczniami Nazaretu, gdzie Chrystus przez trzydzieści lat nie czynił żadnego cudu. W szarości dnia niech On będzie z wami i niech pozwoli przemieniać tę szarość w swój boski pejzaż naznaczony Jego mocą i łaską.
+Józef Życiński
NOTA O AUTORACH |
Marian Grabowski - profesor filozofii UMK, wykładowca WSD w Toruniu. Doktor habilitowany fizyki teoretycznej. Autor wielu publikacji w pismach katolickich (Znak, W drodze) oraz naukowych (Przegląd Filozoficzny, Studia Filozoficzne). Autor książek "Krajobraz winy", "Istotne i nieistotne w nauce"
Ks. Teodor Lenkiewicz - Asystent Diecezjalny Akcji Katolickiej Diecezji Włocławskiej. Proboszcz parafii, w obrębie której leży tama na Wiśle - miejsce śmierci Ks. Jerzego Popiełuszki.
Jerzy Matyjek - emerytowany lekarz, dr medycyny, neurolog.
Wieloletni Prezes toruńskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Poseł na
Sejm III Rzeczpospolitej (I Kadencji), radny miejski w wielu kadencjach.
|
|